Spojrzała na niebo pogrążone w mroku. Obserwowała drobne punkty. Były takie małe i takie wielkie jednocześnie. Kule gazu. Pył. Płomienie. Pomimo odległości czuła się z nimi związana. To właśnie w nie wierzyła. To one dawały jej siłę. Gwiazdy.
Spojrzał na niebo, próbując odnaleźć sens. To wszystko co widziała ona, a on nie potrafił. Dla niego to była wielka czarna plama atramentu z kilkoma migotliwymi punktami. Nic szczególnego. Odwrócił wzrok, aby sprawdzić wiadomości. Odczytała. Nie odpisała.
Odnaleźli Wielki Wóz, a potem gwiazdę polarną. Tak jak razem się uczyli, podczas jednej z tych wszystkich nocy. Spojrzeli w tamtym kierunku i to dało im nadzieję. Bo wiedzieli, że mimo wszystko siedzą w tym razem. Razem patrzą w to samo niebo i gwiazdy. Ich gwiazdy.
Próbowałam napisać w miarę ogarnięty prolog. Może by tak napisać coś w takim klimacie...Co sądzicie?