O ciąży z gwałtu (molestowania/kazirodzkiego molestowania/innego przestępstwa) nawet bym się nie wypowiadała, gdyby nie to, że to może być kolejny krok. Bo część środowiska skrajnie (!) konserwatywnego/skrajnie (!) katolickiego już od dawna o tym trąbi.
Tak, to też jest człowiek, dziecko z przestępstwa. Owszem jest ofiarą. Ale, do jasnej cholery, ofiarą jest też kobieta, która nie tylko musi się zmierzyć z ogromną traumą, ale dodatek jest jeszcze w ciąży.
Słysząc „niech urodzi, najwyżej odda” nóż otwiera mi w kieszeni. Ot, odda. Jakby ciąża i poród (jasne są kobiety, dla których ciąża będzie prawie nieuciążliwa, przez cały czas będą się czuć w miarę dobrze, prawie do końca będą pracować, wrócą do stanu sprzed porodu bez komplikacji i powikłań, a poród przebiegnie szybko, jasne są takie, może nawet poradzą sobie jaką z całą sytuacją, ale to mniejszość i jasne, gdy decydujemy się na dziecko to liczymy się z konsekwencjami <wbrew temu co sądzą pewne środowiska, to nie o skórę na brzuchu chodzi>, ale czym innym jest dla dziecka nawet z przypadku (nie mówiąc już o wyczekiwanym), to znieść, a czym innym dla osoby, która w ciążę zaszła w wyniku przymusu bezpośredniego i dziecko przypomina jej jedynie o tym zdarzeniu, mieściła się w tej samej kategorii, co wybór butów w sklepie internetowym „weź je, najwyżej oddasz”.
Świetny, kurwa, pomysł. To przecież jasne, że taka kobieta sobie poradzi. Co tak trauma, co tam psychika, co tak zdrowie, wykluczenie społeczne i stygmatyzacja (dodajmy jeszcze komentarze „zaszła, bo jej się podobało. Jakby się nie podobało, to by nie zaszła”). Poradzi sobie. To, kurwa, takie proste.