„Wyborny trup”
Jeśli nie znasz tej pozycji i po prostu ci się nudzi, to śmiało możesz przeczytać mój ból dupy związany z tą książką.
Zostało mi jakieś 60 stron do końca i po prostu nie mogę tego czytać.
Musicie wiedzieć, że lubię kontrowersję. Więc jeśli mam świat, w którym zalegalizowane zostało jedzenie ludzkiego mięsa – spoko. Tylko jak już dostaję tak kontrowersyjną sytuację, to dla mojej własnej swobody, chcę wiedzieć, że dla autora jest to również chora rzeczywistość.
Ale nie do aktów kanibalizmu zamierzam się tu przyczepić.
Otóż, główny bohater, postać, która od samego początku mi wciska, że nie akceptuje obecnej sytuacji na świecie, ale musiał się nauczyć w niej funkcjonować, robi jedną z bardziej obrzydliwych rzeczy. I to mogłoby być spoko. Gdyby nie fakt, że jest mi to pokazywane w sposób prawie gloryfikowany.
Marco dostaje na własność samice do uboju. Na początku nie wie co z nią zrobić, troszkę się pląta, zaniedbuje ją i w ogóle. Aż w końcu dochodzi między nimi do zbliżenia. Typ przespał się z istotą, która choć fizycznie jest dorosłą kobietą, to mentalnie jest na równi ze zwierzątkiem lub dzieckiem. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego to jest niemoralne. I naprawdę nie miałabym z tym problemu, gdybym wprost dostawała od autorki hasła, że to jest chora sytuacja. Ale ich relacja jest teraz romantyzowana! On ją tam uczy względnie normalnie funkcjonować, troszczy się o nią. I gdyby tylko na tym to polegało, to typ miałby moje poparcie. Ale on się z nią przespał i zrobił jej dziecko. No ale przecież jest lepszy od tych innych facetów, którzy wykorzystują w ten sposób "osoby na ubój", bo on przecież się teraz nią ładnie zajmuje i zależy mu na dzieciaczku, a nie tylko chciał się zaspokoić.
Jeśli na końcu czeka ich happy end z bobasem na rękach, to spalę tę książkę.