„Mówiłem ci już – niechby nawet Śmierć przyszła, by porwać cię w swoje ramiona, prowadząc na stracenie – przybędę, jakoby Orfeusz po swą Eurydykę, z jedną różnicą – jak Orfeusz zawiódł, tak ja nie popełnię jego błędu i wyprowadzę Cię z najgłębszych otchłani. Obecność twa da mi siłę – siłę, by iść dalej wśród mroku. Bo mimo, że jesteś córką Pana Ciemności, to jesteś też mym światłem. Dlatego nie przysięgam ci pozostać aż do śmierci. Nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, a moje… moje uczucie do ciebie jest silniejsze, niż cokolwiek na tym świecie. Dlatego przysięgam na moje światło, na ocean i na niebo – pokonam śmierć, by do ciebie wrócić. Przysięgam na Styks. Obiecuję, że choćby Niebo znów padło w objęcia Ziemi, choćby nawet Księżyc połączył się ze słońcem, choćby dzień zatarł swe granice z nocą – będę cię kochał. Dłużej, niż do końca świata. Nawet wody rzeki Lete nie będzie w stanie pozbawić mnie tych uczuć, nawet śmierć nie zatrze tych wspomnień.”
Miłość, która zapewnienia w postaci słów przysięgających potrzebuje nieszczerą jest – skąd wiedzieć możemy, czy zdania pustymi nie są, że Styks nie upadnie, a węzeł przyrzeczenia nie rozwiąże się? Skądże wiedzieć, czy ratować próbując drugą swą połowę sam w ciemności nie zaginiesz, zatracisz się w mdłej, mętnej zgniliźnie mroku?
-PMD