Jestem tak wkurwiona, to ciągle chodzi mi po głowie. Byłam dzisiaj z matką na tomografii głowy i jakoś po tym temat spłynął na to, że lubię robić coś sama z siebie, nie lubię być przymuszana. Poparłam to tym, że podczas wyjazdu zimowego zrobiłam dwa arkusze przygotowujące do egzaminu z matemtyki. DWA ARKUSZE. PODCZAS JEBANEGO ZIMOWISKA, GDZIE WCALE NIE MUSIALAM. SAMA KURWA POPROSILAM, ŻEBY MI JE WYDRUKOWALA ZANIM POJECHAŁAM. A ona na to, że mi się może nigdy nie zachcieć i w ogóle sratatta. No to ja takie „no tak, bo ja nic nie robię”, a ona „prawda, nic nie robisz’’(cały czas w kontekście przygotowań do E8), pierdoliła mi o tym, że już zaraz marzec itd. Tak bardzo zachciało mi się płakać, krzyczeć, zwyzywać ją. Kurwa mać, widizała jak wczoraj wieczorem oglądałam filmik o działaniach na potęgach (bo lekcje z nich przespałam) no i robiłam zadania. Nawet jej powiedziałam chwilę przed naszą „kłótnią”, że tam było 21 zadań i je wsyztskie zrobiłam. No ale przecież ja nic nie robię, prawda? No i zaczęła coś gadać, a ja wiedziałam, że zaraz wybuchnę (bo już zaczęłam podnosić głos i czułam łzy), więc zatkałam uszy i zaczęłam mówić, że nie chcę o tym słuchać, a ona „faktów nie zagłuszysz” i nie jestem pewna, ale chyba pwoiedziała, że faktem jest, że nic nie robię w stronę E8. Do tej pory czuję wkurwienie i nawet pisanie o tym nie pomaga, więc chyba wyładuję złość na sobie (wiem, że ni powinnam, ale to silniejsze, bez tego nie umiem). Rok temu miałam zajęcia z angola i robiłam tam miliard egzaminów, nawet zaczęłam robić zadania z matur i próbne ostatnio napisałam na 95%. Ale ja nic nie robię. Polski trochę zaniedbałam, fakt, ale brałam udział w kuratoryjnym z polaka i dostałam 58%, to dużo, szczególnie, że nie czytałam potrzebnych książek, a filmu obejrzałam dosłowne 10 min (i to jakoś ze środka) i poczytałam o nim recenzje.