dostałam małej schizy, bo dotarło do mnie przedwczoraj, że OMG PRZECIEŻ W PONIEDZIAŁEK JUŻ ROZPOCZĘCIE, a ja nadal wyglądam... no, jak wyglądam.
nie wiem czy to hipokryzja, po tym co pisałam innym dziewczynom na temat ich „diet”, ale huj i tak już mleko się rozlało.
na te trzy dni ograniczyłam się do max 1000 kalorii, z czego wczorajszy dzień prezentował się tak:
• zjedzone - 967 kalorii
• spalone - ok. 500 kalorii
• bilans - ok. 450 kalorii
z jednej strony się cieszę, że poszło tak dobrze, z drugiej nie ogarniam co ja w sumie robię. mam wizję siebie ładnie wyglądającej na rozpoczęciu i siebie, kilka dni później, gdy wracam do normalnego toku 1300-1400 kcal.
gruba świnia z efektem jo-jo.
chyba przesadzam, tak mi się wydaje, ale serio się boję jak to będzie. że albo moja 3-dniowa głodówka (1000 kcal to głodówka?) się nie opłaci i i tak będę wyglądała jak gówno albo na odwrót - na rozpoczęciu będzie wszystko ślicznie, pięknie, a po tygodniu, jak wrócę do normalnego trybu, będę jeszcze bardziej ulana.
jestem jeszcze bardziej głodna, gdy to piszę.
co za ironia losu...