Bar

650 81 16
                                    

-Kurwa, co za ustrojstwo.

Wcisnął odpowiedni guzik kilka razy, ale automat do kawy odmawiał posłuszeństwa, kompletnie nic się nie działo-przytrzymał przycisk, ale to też dało marny skutek. Ucieszył się, że wstał przed Deanem, bo myślał, że zdąży zrobić im jakieś śniadanie, ale na razie męczył się z tą kupą złomu, która nie chciała zrobić nawet jednej, a co dopiero dwóch kaw.

-Co za badziew.-Castiel oparł się o szafki na przeciwnej ścianie, wpatrując się w, najwyraźniej, zepsuty automat.-Beznadzieja. To jest absolutna, kurwa, beznadzieja.

-W nocy mówiłeś co innego.

Niemal wzdrygnął się na dźwięk głosu Winchestera, który wydostał się już z piętra i właśnie zaglądał do kuchni-Dean uśmiechnął się do niego zawadiacko, w tych samych ciuchach, w których wczoraj przyszedł, tylko koszulę miał w ręce, nie na ramionach. I miał już na sobie buty.

-Dzień dobry.-Novak przywitał się niepewnie, widząc, jak blondyn uparcie szuka czegoś w swoich rzeczach, kurtce, którą niebieskooki przewiesił na kuchenne krzesło, by wyschła ze śniegu.

-Dzień dobry.-Dean przetrzepał kilka kieszeni.-Zgubiłem szkła kontaktowe, musiały mi wypaść już w drodze z baru...gdzieś tu miałem...o, są.

Wyciągnął brązowe pudełko i okulary w cienkich, złotych oprawkach, zakładając je na nos i mrugając, gdy przyzwyczajał wzrok do nowej ostrości.

-Od razu lepiej.-westchnął z wdzięcznością, wchodząc do kuchni. Castiel podążał za nim zachwyconym wzrokiem, patrząc, jak podchodzi do automatu-Winchester był nieco rozczochrany, miał rumiane policzki od wyjścia spod ciepłej kołdry na chłodniejsze powietrze w domu, piegi, których nie zauważył w nocy pokrywały większość jego twarzy, okulary zsuwały mu się na nosie, gdy patrzył w dół i wyglądał tak...komfortowo. Dean był absolutnie piękny, lśnił, jakby samo Słońce skropiło mu skórę swoim blaskiem. Piaskowe włosy były miękkie w dotyku, tak samo pełne usta, które zwilżał, gdy patrzył na pustą filiżankę do kawy, szyję i obojczyk miał naznaczone malinkami. Miał w swojej wynajętej kuchni chodzące marzenie każdego człowieka.

-Nie wiem, czemu nie działa.-odchrząknął, wskazując głową na automat.-Powinien działać.

Dean sprawdził tył maszyny i wyciągnął przewód zakończony wtyczką, która nie tkwiła w kontakcie-zerknął na bruneta z uniesionymi brwiami, a ten ukrył połowę swojej twarzy w prawej dłoni.

-No tak.

-Nie wiem jak u was, ale w Anglii trzeba podłączać do prądu maszyny, które go wymagają, Cas.-Winchester wcisnął wtyczkę do kontaktu, a automat natychmiast zaczął robić kawę.-I po problemie.

Telefon zielonookiego rozdzwonił się na stoliku, gdzie go zostawił-Castiel sięgnął po urządzenie, mimowolnie zerkając na ekran, gdy mu je podawał.

-"Em". Przepraszam, jestem wścibski.-odwrócił wzrok, chociaż już przeczytał nazwę kontaktu.-Przepraszam.

-W porządku.-Dean przejął telefon, zabierając kurtkę, by wyjść na zewnątrz i odebrać. Cmoknął go w policzek, gdy mijał niebieskookiego.-Zaraz wracam.

Castiel uśmiechnął się na ten gest, ale i tak ponuro odprowadził go wzrokiem do ogrodu-Dean odebrał telefon i przystanął między grządkami, uśmiechając się, gdy usłyszał czyjś głos.

Boże, co to była za noc.

Nie sypiał z Bartholomew od miesięcy, prawie zapomniał, jaka to frajda-Dean całował go zachłannie, gdy w niego wchodził, bez przerwy powtarzał jego imię, a raczej to zdrobnienie, które wymyślił, zaciskał palce na jego włosach i był absolutnie cudowny. Dostał naprawdę niezły seks z facetem, który wyglądał jak spełnienie jego marzeń, nie powinien więc narzekać, gdy ten wyszedł na chwilę porozmawiać z kimś innym-to cholernie oczywiste, że miał powodzenie, z jego twarzą i gadaniem pewnie kochało się w nim pół wioski. Kimkolwiek była Em, musiała mieć to szczęście regularnych spotkań z blondynem.

Cóż, on dzisiaj wylatywał, więc żadnych regularnych spotkań nie będzie-tak właściwie to zaplanowali, więc czemu miałoby być inaczej? Dadzą sobie buzi na do widzenia i tyle. Wróci do L.A. i znajdzie sobie drugiego takiego. To nie tak, że tylko Dean Winchester był na świecie.

-Już jestem, wybacz.-blondyn wrócił z dworu, przechodząc znów przez tylne drzwi do środka budynku i otrzepując buty na wycieraczce.-Pilny telefon.

-Jasne, nie ma sprawy. Zjesz ze mną?

-Muszę coś załatwić na mieście.-Dean spojrzał na niego cierpiętniczo, szczerze żałując, że nie ma czasu.-Trochę pospaliśmy.

-Mieliśmy po czym.

-Taa...-blondyn spuścił wzrok, uśmiechając się mgliście.-Było fajnie, serio. Cieszę się, że cię poznałem.

Brunet uniósł kącik ust, pijąc już świeżą kawę.

-A ja cieszę się, że poznałem ciebie.

Dean przez chwilę patrzył mu w oczy, gdy już zebrał swoje rzeczy, jakby mocno się nad czymś zastanawiał-w końcu podszedł trochę bliżej, trzymając kurtkę w obu rękach, jak zestresowany przedszkolak.

-Naprawdę było fajnie.-powiedział cicho i niepewnie.-Tak fajnie, że ja...ja chciałbym to powtórzyć. Wiem, że wyjeżdżasz, ale...gdybyś zmienił zdanie i postanowił zostać, będę dzisiaj w barze z przyjaciółmi, koło dwudziestej. Miło byłoby cię tam zobaczyć.

Castiel opuścił kubek z kawą, uciekając nieco wzrokiem.

-Mam lot o piętnastej.-stwierdził ponuro.

-Ale jakbyś zmienił zdanie...-Dean wysilił się na uśmiech, chociaż też był nieco smutny.-To wiesz, gdzie mnie szukać. A jak nie, to...to udanej podróży, Cas.

Nachylił się, by miękko pocałować go w usta-brunet oddał gest, łagodnie łącząc ich wargi, aż Dean opuścił ramiona pod wpływem czystej przyjemności.

-Jezu, jesteś lepszy, niż pamiętam.-stwierdził, gdy już się odsunął i puścił do niego oczko.-Jakbyś kiedyś był w mieście, musimy się przespać na trzeźwo.

Castiel zaśmiał się krótko, kiwając głową, gdy odprowadzał mężczyznę do drzwi.

-Uważaj na siebie, Dean.

Blondyn zerknął na niego ostatni raz, gdy przechodził przez próg.

-A ty na siebie, Cas.

Drzwi trzasnęły cicho, widział jeszcze sylwetkę mężczyzny za oknem w korytarzu-westchnął, odstawiając kawę i idąc zrobić pranie przed wyjazdem. Sam Winchester raczej nie chciał wrócić do domu i położyć się w pościeli, w której jego brat uprawiał seks z brunetem, którego poznał kwadrans wcześniej.

Spakował się do końca, zamówił taksówkę, pojechał na lotnisko-wpatrywał się tępo w swój bilet, gdy pracownik lotniska przeszukiwał mu torbę podręczną.

Było głośno, ale zawsze potrafił się skupić, gdy wszędzie coś szumiło-patrzył na wydrukowany na drukarce Sama bilet do Los Angeles, miasta, za którym już tak tęsknił...a może wcale nie? Może nie chodziło o to, że tęsknił za Los Angeles, ale o to, że nie znosił tej wiochy? Może nie była taka zła, jak myślał. Może potrafiła zaskoczyć. Na przykład przystojnym, pijanym gościem, który całuje miękko i delikatnie, jak na kogoś jego postawy i stylu życia. Kimś, kto nosi szkła kontaktowe, bo zapewne nie lubi tego, jak wygląda w okularach, kto ma milion piegów i długie rzęsy, piękny śmiech i wspaniałe oczy, patrzące na wszystko z wesołością. Kimś wartym zapamiętania. Wartym kolejnych spotkań.

-Proszę, może pan iść.-pracownik skończył przeszukiwać jego torbę, a Castiel uniósł głowę.-Dalej, do samolotu.

Zerknął w lewo, na swój gate, później znów na swój bilet i na tablicę odlotów-przeklnął cicho, zabierając torbę i zawracając wbrew kolejce.

-Proszę pana, to w drugą stronę!

-Wcale nie.-odparł przez ramię.-Wiem, gdzie idę.

Może zdąży jeszcze odzyskać walizkę.

Dean wszedł do baru punkt dwudziesta-znalazł szybko swoich znajomych i rozglądał się za niebiekookim brunetem, ale go nie zobaczył. Przywitał się z Charlie, z Jo, z Ashem-już miał usiąść gdy w pomieszczeniu się przerzedziło i w końcu mógł ujrzeć jego drugą część.

Cas siedział przy stoliku w rogu, też go wypatrując-znaleźli się wzrokiem i uśmiechnęli delikatnie.

Jakimś cudem wiedział, że zmieni zdanie.

The HolidayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz