Czuł że leci. Właściwie, czuł że spada. Co dziwne, nie czuł paraliżującego strachu, przez głowę przemknęło mu pytanie, dlaczego tak się dzieje? Jego potworny lęk wysokości utrudniał mu życie odkąd tylko pamiętał. Po chwili jednak przypomniał sobie że spada, i że raczej nie jest to bezpieczne. Pomyślał że to sen, ta myśl uspokoiła go nieco, i kiedy już miał otwierać oczy żeby się obudzić, poczuł że uderza w coś twardego. Mocno. Całe plecy przeszył okropny ból, pojawił sie również taki, którego nie potrafił zlokalizować.
Kiedy ból trochę zelżał, postanowił wreszcie otworzyć oczy, lecz zamiast nieco zszarzałego sufitu i niegdyś kremowych (niegdyś odgrywa tu dużą role, na chwile obecną większość powierzchni przyozdobiona jest plamami nieznanego pochodzenia) ścian akademika, zobaczył drzewo. Nie było to jednak zwyczajne drzewo. Jego korona płonęła. Wasia wiedział że powinno go to co najmniej zaniepokoić, całkiem strachliwy był z niego młodzieniec. Jednak nie zaniepokoiło go to, ani nie przestraszyło, właściwie nie czuł nic patrząc na płonące drzewo. Po chwilowym przyglądaniu sie mu uświadomił sobie że liście nie płonęły. To one były płomieniami. Wyglądały jak sprasowany ogień, kiedy ruszył sie wiatr, zachowywały się jak zwykłe liście, ale mimo to przypominały pożar. Tym razem Wasilij znowu nie poczuł strachu, ale za to obudziła się jego artystyczna dusza. Postanowił że spróbuje namalować coś takiego kiedy tylko się obudzi. Co prawda miał popracować nad nanoukładami, ale przecież mógł zacząć po południu, obrona dopiero za kilka miesięcy.
Kiedy ból niemalże minął, postanowił wstać i rozejrzeć się po wyśnionej krainie. Wokół niego znajdowało się sporo drzew podobnych do tego, pod którym spadł. Różniły się tylko kolorami płomieni, bądź, jak kto woli, liści. Trawa była soczyście zielona, wyglądała wręcz jakby emanowała jakimś magicznym blaskiem. Na szczęście dawały dużo światła, nigdzie nie widział słońca ani jego odpowiednika. Niebo było niebiesko fioletowe. Wyglądało jakby ktoś wylał dwie farby na płótno, po czym kilka razy delikatnie przejechał po nim pędzlem. W niektórych miejscach kolory były zupełnie odosobnione, w innych zlewały sie ze sobą tworząc odcienie indygo. W oddali zauważył ścieżkę wysypaną skrzącymi szarymi kamieniami. Ruszył w jej stronę, licząc na to że wkrótce spotka jakąś istotę, i mając nadzieje że ta będzie przyjaźnie nastawiona do przybysza.
Drogę do ścieżki przecięła mu rzeka. Woda płynęła powoli, znajdowały się w niej duże kamienie, najpewniej będące przejściem na drugą stronę. Wasia zszedł w dolinę rzeki i na chwile zatrzymał się przed nurtem. Spojrzał w dół i zobaczył swoje odbicie. Wyglądał nieco inaczej niż zwykle, wyostrzyły mu sie rysy twarzy, oczy zmieniły kolor na limonkowy, włosy wydłużyły sie i rozjaśniły, teraz niemalże białe pasma sięgały mniej więcej do łopatek. Oraz tego co z nich wyrastało. Były to skrzydła. Choć kształtem przywodziły na myśl bardziej demona niż anioła, porastały je białe pióra, wyglądające na niezwykle miękkie. Nie wiedzieć skąd, mężczyzna wiedział jak nimi poruszać. Zaczął machać nimi energicznie ostrożnie przelatując na drugą stronę rzeki. Resztę drogi przemierzył powolnym spacerem, podziwiając krajobraz.
Kiedy doszedł do ścieżki, zaczął kierować sie w lewą stronę. Nie mógł określić który to był kierunek, nie wiedział nawet czy w tej krainie takowe funkcjonują. Idąc, cały czas podziwiał te fascynujące drzewa. Choć niektóre z nich były do siebie podobne, nie zobaczył dwóch takich samych. Mijał zielone, czerwone fioletowe i wiele, wiele innych, a każde zachwycało go tak samo. Nie wiedział ile tak szedł, mogły to być minuty, a mogły godziny. W końcu jednak ujrzał coś, co zdecydowanie wyróżniało się spośród drzew. Na końcu drogi zobaczył zamek.
CZYTASZ
Oczy W Kolorze Nadziei
FantasyMłody Rosjanin ląduje w niezwykłej krainie pełnej cudów i dziwów. Okazuje się że owe miejsce go potrzebuje. A on potrzebuje owego miejsca. ^^^ Dopiero zaczynam przygodę z pisaniem i jak każdy nie jestem idealna. Będę wdzięczna za wasze opinie a tak...