Słówko wstępu. Cieszę się, że wpadliście, oto moje nowe króciutkie Scorose. Miał być one shot, wyszło jak zwykle.
Jest to kolejne mugolskie AU, czyli, drogą przypomnienia: bohaterów, których znamy i kochamy, wrzucamy w nasz świat, nie ma magii i mogę robić, co chcę xd Było już CoffeshopAU, teraz przed nami CollegeAU. Cóż to słyszę? „Lithine, czy planujesz przerobić wszystkie oklepane fanfikowe klisze, jakie istnieją?". A tak, owszem, taki jest plan, dziękuję za pytanie xd W celach terapeutycznych!
Jak zwykle mile widziane wszystkie komentarze, również te, w których dostrzegacie błędy, jakie mi umknęły, aczkolwiek muszę was ostrzec: przy pisaniu tego STRASZNIE mieszały mi się czasy, bo moje drugie opko piszę w teraźniejszym i po prostu co akapit musiałam się poprawiać. Chyba robię się coraz głupsza xd w każdym razie jestem prawie pewna, że musiałam coś przegapić, więc jeśli znajdziecie taki błąd, to szczególnie was za niego przepraszam.
O matko, ale nabiadoliłam. Dobra, zapraszam do czytania części pierwszej xd
*
– Rose, są całkiem niezłe – powiedział Albus, przeglądając najnowsze szkice.
– Wiem – odparłam. Przepychałam się łokciami przez korytarz.
– Przynajmniej zaczęłaś rysować jakiekolwiek postacie, które nie są głównym bohaterem. – W jednej ręce balansował mrożone Americano, a w drugiej mój szkicownik, jednocześnie brnąc na ślepo przez drogę, którą dla nas torowałam.
Uniwersytet Hogwart znajdował się na sporym odludziu i pomijając pobliską wioskę, ciężko było szukać w okolicy śladów cywilizacji. Nie miałam pojęcia, jak Albusowi udawało się wytrzasnąć co rano kawę z sieciówki na wynos. Zachowywał się tajemniczo, ilekroć go o to pytałam. Może to była jakaś magia, a może wioska Hogsmeade skrywała tajemnice, których nie miałam okazji poznać.
Nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że co rano wstawał wcześniej i udawał się do najbliższego większego miasta w celu zakupienia kawy. Mój kuzyn stanowił pełną sprzeczności mieszankę lenistwa i zamiłowania do konsumpcjonizmu.
Nie śmiałam go krytykować, ponieważ, po pierwsze: sama przejawiałam niepokojące skłonności do zbieractwa, a po drugie: czasem, jeśli był w dobrym humorze, przynosił dla mnie jagodową babeczkę czy kawałek sernika.
– Rysowałam je od dawna, po prostu ci ich nie pokazywałam – wyjaśniłam.
Udało nam się dotrzeć na czas. Większość miejsc w klasycznej sali wykładowej o amfiteatralnym układzie, było już zajętych. Zmrużyłam oczy i poszukałam znajomej, jasnej czupryny.
Dostrzegłam go w przedostatnim rzędzie i odetchnęłam z ulgą. Natychmiast zaczęłam wspinać się po schodach.
– Rosie, daj spokój – jęknął Albus, wlokąc się za mną. – Nie możemy raz usiąść gdzie indziej?
– Przecież nie lubimy pierwszych rzędów – przypomniałam mu i dalej dzielnie brnęłam przed siebie.
Nie lubiłam żadnych rzędów, jeśli miałam być szczera. Większość tych wykładowców znała mnie, odkąd ja byłam w pieluchach, a oni zapraszani byli przez moją mamę na pretensjonalne przyjęcia z lampką szampana i dyskusjami na temat literatury antycznej. Normalnym dzieciakom na dobranoc opowiadano bajki o Królewnie Śnieżce, mnie czytano Homera.
Mimo wszystko miałam farta, że mama tu uczyła, tak mi przynajmniej powtarzano. Dzięki temu uniknęłam bycia aż tak widoczną czarną owcą. Wszyscy w rodzinie uczęszczali na ten uniwersytet, więc oczywiste było, że tego samego będzie się wymagać od kolejnego pokolenia. Tutaj zakochali się moi rodzice oraz rodzice całego kuzynostwa. To w Hogwarcie ojciec poznał wujka Harry'ego i – siłą rzeczy – przedstawił go ciotce Ginny. Gdyby się to nie wydarzyło, w moim życiu nie byłoby Albusa czy Lily. W związku z tym nie byłam w stanie żywić do tego wielkiego kampusu takiej niechęci, jaka być może była wskazana.
CZYTASZ
Książę bez róży
FanfictionRose wiedziała, że studia nie będą dla niej bułką z masłem, ale nigdy by nie podejrzewała, że czyjaś niewinna prośba o pożyczenie notatek może mieć tak opłakane skutki. Jednak nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała obrócić tego na swoją korzyść. roma...