Część druga i ostatnia przed wami! Pisanie tego maleństwa sprawiło mi wielką przyjemność i bardzo dawno nie napisałam czegoś w takim tempie. Oprócz tego, o ile Rose, przechodząc z opowiadania na opowiadanie, zachowuje u mnie mnóstwo tych samych cech, to jeszcze nie miałam okazji napisać takiego Scorpiusa.
W obu częściach były momenty gdzie byłam w ich imieniu tak zażenowana, że rozważałam, czy nie zrezygnować z publikacji xd ale powiedziałam A, to muszę powiedzieć B.
Zapraszam!
Edit. Mój chłopak, autor okładki, powiedział: "jeśli nikt nie napisze, że ładna okładka, to ja wypier*alam z wattpada w trybie natychmiastowym" (nie jest na Wattpadzie, ale BŁAGAM, NAPISZCIE CHOCIAŻ ŻE SPOKO BO MI NIE ZROBI KOLEJNEJ, thank you)
***
Następnego dnia, godzinę przed umówionym spotkaniem ze Scorpiusem, wisiałam na telefonie z Roxanne.
– Roxie, wiem, przysięgałam sobie, że to się nie stanie, ale jestem beznadziejnym przypadkiem – jęknęłam do słuchawki. Leżałam na brzuchu i machałam w powietrzu niespokojnymi nogami. Trochę mnie nosiło. – Chyba go lubię.
– Oczywiście, że go lubisz. – Prawie słyszałam, jak przewraca oczami. – Rose, fantazjujesz o tym chłopaku od początku semestru.
– Wyłącznie w kontekście artystycznym!
– Jasne. – Roxanne coś chrupała, choć zawsze denerwowała się, kiedy to ja coś jadłam, rozmawiając z nią przez telefon. – Nie wmówisz mi, że zapraszając go do pokoju nie, miałaś choćby minimalnej nadziei, że coś się wydarzy.
– Nie miałam – odparłam szczerze. Przekręciłam się na plecy. – Poza tym, nie mam powodów, żeby sądzić, że on lubi mnie. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że jest całkiem odwrotnie.
– Cóż, pewnie możesz być trochę irytująca na początku – przyznała ugodowo, czym wcale mi nie pomogła. – Nikt nie powinien tak bez przerwy tryskać pozytywną energią. I jesteś strasznie głośna, mówił ci to ktoś kiedyś? Mnóstwo gadasz. Trajkoczesz, tak w zasadzie. Och i czasem łazisz w ciuchach poplamionych farbą bez najmniejszego skrępowania. Wiem, że tego nie zauważasz, ale dla innych może to wyglądać jak wołanie o atencję. A, no i te twoje włosy. Do tego, nie wiem jak ci to inaczej powiedzieć, ale wyglądasz głośno. Dzikie kudły, kolorowe ubrania, oczy wielkie jak u dziecka w kreskówce...
– Zwolnij trochę, bo się rumienię – przerwałam jej szorstko.
– Próbuję tylko powiedzieć, że może taki energiczny promyczek słońca jak ty – ironizowała – to może być dokładnie to, czego potrzebuje ta jego chłodna persona. Kiedy już się człowiek przyzwyczaja i mija to głośne pierwsze wrażenie, to dosyć ciężko cię nie lubić – zakończyła niechętnie. – Mrukliwe, naburmuszone duszyczki jak Malfoy zawsze do ciebie lgną.
– Ty go nawet nie poznałaś – zauważyłam, chociaż w zasadzie nie mogłam zaprzeczyć żadnemu z określeń, których użyła. – A poza tym, wiesz. On studiuje biochemię. To brzmi... jakoś tak poważnie. Poważni ludzie nie chcą się spotykać z roztrzepanymi, samozwańczymi artystkami.
– Rose. On studiuje biochemię – powtórzyła Roxanne. – Jestem pewien, że byłby wdzięczny za każdą odrobinę zabawy, jaką jesteś w stanie mu zaoferować.
Ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się z łóżka i szybko poprawiłam narzutę.
– Chyba przyszedł szybciej – szepnęłam do telefonu. – Odezwę się później.
– Bądź grzeczna! – krzyknęła szybko Roxanne. – Ale nie zbyt grzeczna!
Rozłączyłam się. Wygładziłam kolorową spódnicę. Planowałam przed jego wizytą przebrać się w spodnie, żeby nie kusić losu, ale cóż. Może ów los miał dla mnie inne plany.
CZYTASZ
Książę bez róży
FanficRose wiedziała, że studia nie będą dla niej bułką z masłem, ale nigdy by nie podejrzewała, że czyjaś niewinna prośba o pożyczenie notatek może mieć tak opłakane skutki. Jednak nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała obrócić tego na swoją korzyść. roma...