Nad Świtezią

581 21 58
                                    

***

15 października 1433 A.D. Przyszów

- Cholerny klecha... Zaraza w sutannie - Władysław wiedząc, jaką estymą i wiernością większej części możnowładców cieszy się biskup Oleśnicki, mógł sobie powyrzekać na niego tylko pod nosem, tak by nikt nie słyszał lub nie rozumiał, co mówi. Był zły na Zbigniewa za wieczne połajanki, które płynęły w stronę króla, jakby ten nie ponad 70 lat liczył, a 5 najwyżej... O to że rzekomo uciska poddanych, że na msze się spóźnia, że za długo ucztuje i za dużo je... Też coś! Jagiełło czuł się przy Oleśnickim drobnym, chuderlawym staruszkiem, bo biskup nie dość, że rosły z wielką, kędzierzawą jak u starego tryka głową, to na pewno ważył ze dwa razy więcej niż Władysław. Teraz ambitny biskup uparł się by wypominać królowi wiarę w gusła i horoskopy. Te pierwsze nawet jego ukochana Jadwiga tolerowała łaskawie, bo wiedziała, że to nieszkodliwe dziwactwa dawnego poganina, a w te drugie sama wierzyła. Choć nie wszystko się sprawdziło, co Szczekna specjalnie dla niej i ich dziecka ułożył, czytając z niebios, bo miast dziedzica, cudowna żona dziewczynkę powiła, to jednak gwiazdy ostrzegały, że poród nie będzie pomyślny. I stało się. To już tyle lat minęło odkąd je utracił. Najdroższą małżonkę i ich maleńką córeczkę, a wciąż strata owa paliła go żywą raną w sercu. Niejedną śmierć musiał w swym życiu przeboleć. Bo przecie i braci kochanych stracił, i ojca, i matkę, i jego druga małżonka zmarła, potem trzecia, córka z drugiej żony, która imię jego pierwszej miłości nosiła, w końcu średni syn... Jednak z tą jedną śmiercią nie potrafił się pogodzić. I chociaż z upływem lat ból zelżał, zakurzył się, pokryty wydarzeniami wielu lat, choć czas rozcieńczył go niczym zbyt tłuste mleko wodą, przychodziły chwile, gdy w samotności Władysław rozpamiętywał tamte dni, gdy świat mu się zawalił i zdawały się one tak świeże i rozdzierające serce, jakby zdarzyły się wczoraj. Ludzie uznawali jego Jadwigę jeszcze za życia świętą, bo była bez miary dobra i rozmiłowana w Bogu więc uważał, że rozpoczęty niedawno proces beatyfikacyjny będzie tylko formalnością. Chociaż kiedy słyszał, że dokonał się ten czy inny cud za jej sprawą, uśmiechał się czasem szelmowsko, wspominając ich wspólne, wcale nie tak święte chwile, które obojgu wielką radość przynosiły. Od lat i on się do niej modlił i czuł, że cały czas go wspiera, ale nie potrafił pozbyć się poczucia krzywdy doznanej od Boga, który ją zabrał i od niej, która była szafarką cudów dla obcych ludzi, a sobie i dziecku nie potrafiła daru długiego życia wymodlić. I tak, jego świętej Jadwidze nikt nie śmiał czynić wyrzutów, że układowi gwiazd ufa, że wierzy iż Bóg daje człowiekowi w ten sposób odpowiedź na trapiące go pytania, że Bóg pragnie przygotować człowieka na to, co może nastąpić. Nikt nie grzmiał na Jadwigę, jak na niego biskup Zbigniew. A może nie chodziło Oleśnickiemu o samą wiarę w horoskop, tylko o to, że udzielił posłuchania posłańcowi husyckiego schizmatyka? Biskup w tej sprawie miał niezachwiane i twarde stanowisko. Nie można było mu się dziwić, że nie popierał husytyzmu, skoro kojarzył mu się jeno z utratą władzy i wpływów? A jeśli ten husyta z Pragi mówi prawdę? Jeśli ma rację? To co za różnica, o co on tam walczy i co chce zmienić w Kościele?

- Królu, na niebie tego roku ukazała się kometa - znaczna i jaśniejąca, wyciągała swą żagiew ku zachodowi, świeciła od zmierzchu do świtu i widziana była niemal przez trzy miesiące. To zwiastuje światu wojny, kataklizmy i nieszczęścia, a tobie, panie, rychłą śmierć. Niemłodyś, choć widać ogrom wigoru w tobie jeszcze, ale w tym wieku śmierć to nie dziwota. Dlatego mój pan - znamienity Krystian z Pragi - zaklina cię, byś pozałatwiał swe ziemskie sprawy, wydał stosowne zarządzenia swemu domowi, zapewnił stabilizację królestwu i króla krajowi, który osierocisz.

Tako rzekł posłannik kacerski, a jego słowa brzmiały w głowie Jagiełły niemal tak silnie jak tubalny głos gniewnego Zbigniewa, zarzucającego królowi pogańskie praktyki. Ale o dziwo słowa Prażanina nie zdenerwowały go tak jak reakcja biskupa. Pogodził się z tym, że pora umierać. I chociaż czuł się zdrowo i nic mu nie dolegało, zmęczyło go życie i rządzenie dwoma wielkimi krajami. Coraz częściej śnił o ponownym spotkaniu z Jadwigą, coraz częściej udzielał rad swemu młodemu następcy, coraz chętniej rozmawiał z królową Zofią o losach królestwa po jego odejściu. Nie zmartwiło go przemówienie husyty. Wręcz przeciwnie - przyjął je z jakąś ulgą w sercu.

Nad ŚwiteziąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz