PROLOG: MGLISTA PRZYSZŁOŚĆ

134 4 0
                                    

Mgła pozwoliła jej, choć na chwilę, zapomnieć o tym, do jakiego przebrzydłego miejsca postanowiła wrócić i to z własnej nieprzymuszonej woli, na własne życzenie. Chociaż... Nie była do końca pewna, czy rzeczywiście zrobiła to z własnej woli. Niczego nie była już pewna, oprócz tego, co znała najbardziej – deszczu, który praktycznie ją tutaj powitał. Te warunki pogodowe wcale jej nie dziwiły, lecz ta mgła... Była ona znacznie inna niż te wszystkie inne, których dotąd miała okazję doświadczyć, mieszkając właśnie tutaj; w miejscu znanym jako to słynne miasto nad Tamizą.

Londyn.

Miasto, którego nienawidziła i które kochała jednocześnie. Miasto, w którym się urodziła. Miasto, w którym mieszkała całe życie i z którego nie tak dawno temu uciekła. Miasto, do którego postanowiła wrócić, bo nie miała innego wyboru.

Przebywała w tym mieście na tyle długo, żeby nie oczekiwać od niego jakichkolwiek zmian po swoim rychłym i niechcianym powrocie. Wbrew jej oczekiwaniom, jej rok nieobecności – przeklęty roku czasu! – i rozłąki sprawił, iż mimo wszystko nie czuła się w Londynie tak samo, jak dawniej, jak przez te ostatnie lata. Nie czuła się przytłoczona i niechciana, jak niepasujący element niezwykle skomplikowanej układanki. W życiu nie przypuszczałaby, że niepozorne trzysta sześćdziesiąt pięć dni poza domem, z dala od Wielkiej Brytanii sprawi, że ot tak, po tylu latach poczuje się w tym miejscu inaczej, całkiem jakby to ono było jej od zawsze pisane.

Niby miasto idealne.

Co jeśli były to tylko pozory, które z uporem maniaka próbowała wmówić jej podświadomość? Co jeśli powrót do Anglii okaże się kolejną serią nowych i bezkresnych kłamstw o tym, że jeszcze będzie pięknie?

No tak, podświadomość.

Ten głupiutki, cichutki głosik w jej głowie za wszelką celę chciał i wciąż starał się przypomnieć jej o nienawiści, jaką żywiła i powinna była już zawsze żywić do Londynu; o nienawiści, którą to ona sama wykreowała w sobie przez całe swoje życie, gdy raz po raz stawała się świadkiem tego, jak bardzo nie pasowała do tego miasta, do tych wszystkich ludzi, którzy tutaj mieszkali...

Tak bardzo była pochłonięta przypominaniem sobie o tym uczuciu, aż zdolna była zapomnieć o niemal każdym, ale to każdym uroku tamtego – innego? lepszego? – miasta, z którego postanowiła uciec, prawdę mówiąc, kilkanaście godzin wcześniej. To w tamtym mieście po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła się prawdziwie chciana i to tam zasmakowała innego, poniekąd lepszego, życia, które niewątpliwie było przez nią bardziej pożądane niż to londyńskie.

Może nie powinna uciekać? Może i tak, może i nie, ale dla niej nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Albo! nie chciała znać odpowiedzi na to niesamowicie podchwytliwe pytanie.

Teraz najważniejsze było czerpanie przyjemności z każdego, absolutnie każdego, centymetra kwadratowego jej rodzinnego miasta, na myśl o którym niejednokrotnie potrafiła dostać odruchu wymiotnego. A przecież to ona sama paręnaście lat wcześniej – tuż po jednym z najbardziej przełomowych wydarzeń w swoim życiu – stworzyła kodeks dziesięciu zasad, jakie ją obowiązują w stolicy Wielkiej Brytanii, lecz wciąż zapominała o najważniejszej z nich.

NIC NIE TRWA WIECZNIE

Nic, ale to zupełnie nic nie trwa wiecznie, nawet rozkoszowanie się najokropniejszym ze wszystkich miast tego świata. Prawda była jednak taka, że sama siebie zmuszała do tej rozkoszy, byleby nie musieć myśleć o tamtym mieście. Nieoczekiwanie nawet to wymuszanie na sobie rozkoszy zostało jej nie tyle uniemożliwione, co nagle przerwane. A przez co? Oczywiście, nie przez nic innego jak stary dobry londyński deszcz, który coraz głośniej łomotał o okno, przy którym siedziała w pędzącej taksówce. Słysząc to bębnienie kropel deszczu, wiedziała – a raczej powinna wiedzieć – że historia bardzo upodobała sobie zataczanie koła. Kiedy była w Londynie po raz ostatni, kiedy jeszcze wierzyła, że nigdy tutaj już nie wróci, to wtedy też padał deszcz i równie głośno łomotał o szybę. A jednak tamten zeszłoroczny deszcz czymś się różnił od tego dzisiejszego. Coś się zmieniło i nie chodziło wyłącznie o opady atmosferyczne; oj nie, nic bardziej mylnego...

norwegian play, czyli miłość w pięciu aktachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz