ROZDZIAŁ PIERWSZY: LONDYŃSKA PRESJA

69 4 0
                                    

Rok i siedem dni wcześniej.

W ciągu jej dotychczasowego dwudziestopięcioletniego życia niemal każdy dzień wyglądał tak samo, czasem jedynie zdarzało się parę urozmaiceń, co by nie popadła w zbyt wielką rutynę. Podobieństwo tych wszystkich dni musiało istnieć niezależnie od tego, czy to się jej podobało czy też nie. Od dwóch lat praktycznie każdy kolejny dzień marnowała na poszukiwanie kolejnych ofert pracy, wysyłanie swojego CV do potencjalnych zakładów pracy, do których mogliby ją przyjąć i – rzecz jasna – na bezkresne oczekiwanie na odpowiedź, która niezmiennie była tak sama: nigdzie jej nie przyjmowano.

Po pierwszych trzydziestu odmowach przestała nawet czuć rozczarowanie i z braku innych możliwości swój cały wolny czas starała się poświęcać jakimkolwiek krótkim dorywczym pracom, aczkolwiek znaczną część czasu i tak spędzała na bezkresnych spacerach po mieście, które, na własne nieszczęście, znała zbyt dobrze. Taka właśnie była jej nienawistna rutyna. Oczywiście, dokładała wszelkich starań, aby wreszcie dokonać czegoś niemożliwego i zmienić ją raz, a dobrze, ale – niestety – los uwielbiał płatać jej figle, więc wciąż tkwiła w tym londyńskim, monotonnym bagnie. Być może zbyt szybko przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy, ale i tak czekała na ten dzień, w którym to wszystko się zmieni i jej codzienność przestanie być taka szara, całkiem bez wyrazu. Ale czas mijał i mijał, a w jej życiu jeszcze nic takiego się nie wydarzyło, co by mogło odmienić jej los. Co gorsza – nic nie wskazywało na to, aby coś takiego kiedykolwiek miało się wydarzyć. Ale to wcale nie oznaczało, że przez ten cały czas nic ani nikt ją nie zaskakiwał, oj nie!

Jedyną osobą, która stale zaskakiwała Joan i to na swój okropny sposób była jej własna matka.

Linda Hill począwszy od dnia, w którym jej jedyna córka skończyła jedenaście lat, wywierała na niej ogromną presję, która z każdym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem wzrastała coraz bardziej i bardziej. Tej kobiecie przychodziło to z dziecięcą łatwością. Najzwyczajniej w świecie wszystko musiało być tak, jak ona tego chciała i nic, ale to zupełnie nic nie miało prawa dziać się inaczej niż ona sobie to zaplanowała. Przez te wszystkie lata, kiedy Reid dorastała, matka wywarła na nią taki wpływ, że wbiła sobie do głowy wszystko to, co ta kiedykolwiek do niej powiedziała. Niemniej jednak, jedna rzecz szczególnie zapadła jej w pamięć i to bardziej niż pozostałe. Mianowicie – im lepsze zdobędzie wykształcenie, tym lepsza praca i przyszłość będą na nią czekać, a co najważniejsze to to, że z pewnością ją spotkają.

W pewien sposób stało się to mottem Joan jeszcze w szkole średniej i żyła istotnie w takim przekonaniu aż do pamiętnego dnia, w którym po raz pierwszy nie przyjęto jej do pracy.

Nie tylko to było w jej życiu dziwną, być może osobliwą mantrą.

Niezmiernie wielu ludzi powtarzało, że Joan i Linda są do siebie podobne jak dwie krople wody, choć sama Reid nigdy nie potrafiła dostrzec tego całego podobieństwa. Jej skromnym zdaniem łączyło je tylko parę, niezbyt znaczących rzeczy – ciemnobrązowe oczy, jasna cera, szare tęczówki i trzy pieprzyki nad brwią (w przypadku Lindy – nad lewą, a u Joan – nad prawą). Nic poza tym. Nie sądziła, żeby miały jakieś cechy wspólne w swoich charakterach, bowiem w tej kwestii były raczej jak ogień i woda – kompletnie inne i potrafiące siebie nawzajem zniszczyć.

Hill była kobietą konkretną i niemal zawsze zdecydowaną – wiedziała, co chce robić i jaki jest jej cel. Ludzie jej słuchali i można było powiedzieć, że była urodzoną przywódczynią, co zresztą się zgadzało, biorąc pod uwagę, że była odnoszącą liczne sukcesy businesswoman. Co zaś się tyczyło Reid, cóż, należała do tego typu ludzi, którzy stale rozmyślali i żyli wielkimi marzeniami i nadziejami, które niekoniecznie były w zasięgu ich ręki. Poza tym była chodzącym kłębkiem nerwów; kłębiła w sobie przede wszystkim złość.

norwegian play, czyli miłość w pięciu aktachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz