...do końca...

645 78 57
                                    

Dzień pogrzebu Ajaxa był zbyt piękny.
Nadchodziła wiosna: wszędzie było pełno kwiatów, których piękne płatki delikatnie muskał chłodny jeszcze wtedy wiatr. Szumiały strumienie, ptaki ćwierkały, a słońce zachodziło już krwawym śladem na nieboskłonie.

Zhongli stał samotnie przed kamienną stelą na której wyryte zostało imię poległego w pamiętnej walce Childe. W jego głowie wciąż trwała burza, nie chciał... Nie potrafił wierzyć, że jego ukochany człowiek, jedyny, którego naprawdę obdarzył uczuciem - odszedł.

Wciąż pamiętał jego pełen radości uśmiech, jego żywe spojrzenie, płomienne włosy i smukłą sylwetkę... Widział to wszystko, widział przed sobą całego Tartaglię.
Słaby uśmiech ozdobił jego twarz, wyciągnął rękę w stronę postaci, ale jego palce natrafiły tylko na chłodną skałę...
Jej dotyk budził z kolei zupełnie inny obraz.

Oczy koloru najczystszych wód powoli gasły, archon widział jak z człowieka ulatuje życie razem z każdą kolejną kroplą krwi.
Pamiętał, że krzyczał do niego, panicznie zaciskał ręce na jego ranach, próbował go ratować do ostatniej chwili...
Na nic.

Wszystko było na nic.

Childe z nim nie było, odszedł w bólu i ból po sobie zostawił.
Gdy jego ciało było już chłodne, Morax wciąż ściskał je w ramionach, a łzy rozpaczy i bezradności zdobiły bladą twarz rudowłosego. Za wszystko winił siebie... To on był bogiem, mógł zaryzykować więcej!

Ciche odgłosy natury przerwał nagle krzyk.

— To twoja wina! — zaraz potem odezwał się głuchy łoskot, gdy smukła dłoń zaciśnięta w pięść uderzyła w ogromny nagrobek.

Nieprzyjemny ból rozszedł się po całej ręce ciemnowłosego... Spodobało mu się to uczucie.

Ono było namacalne, ono powoli ustępowało.

A ból złamanego serca z wyrwanymi resztkami nadziei wciąż trwał i trwał, zmuszając Zhongliego do nieprzesypiania nocy, zabierając mu myśli, a nawet rozsądek.

Wciąż widział Ajaxa.

— Sensei...? — drgnął na dźwięk znajomego głosu, który przerwał jego rozmyślania.
Nie odwrócił się jednak do jego posiadacza, westchnął jedynie i położył dłoń na kamieniu, który przed chwilą padł ofiarą jego frustracji.

— Xiao — odezwał się spokojnie, trwając w bezruchu. Slyszał za sobą ciche kroki yakshy, wiedział, że ten był zmartwiony... Jednak tym razem nie potrafił zrobić nic, aby uspokoić swojego ukochanego podopiecznego.

— Robi się późno i chłodno, słońce już zniknęło z horyzontu — nie zareagował, ale usłyszał, że mówiący przystanął kilka kroków od niego. — A dusze umarłych rozpoczęły wędrówkę.

Warga starszego zadrżała. Chciał coś powiedzieć, chciał, aby Alatus wiedział, że ból rozdziera jego wnętrzności, że czuje z tym miejscem powiązanie, że... Wciąż wierzy, że Tartaglia żyje.

Pierwsza łza skapnęła po jego policzku na ubitą ziemię.

— Dlaczego to tak boli? — rzucił pytanie w przestrzeń.

Nie oczekiwał, że Xiao zrozumie.
Nie oczekiwał, że ten będzie w stanie mu pomóc.
Nie oczekiwał, że ból minie...

Wtem poczuł szczupłe dłonie na swoim brzuchu i nieznaczny ciężar między łopatkami. Tuż za nim odezwało się głębokie westchnienie...

— Ilekroć cierpiałem potrafiłeś znaleźć coś co uśmierzało mój ból. Dlaczego nie potrafisz pomóc sobie? — czarnowłosy nieco mocniej zacisnął ręce w uścisku, a Zhongli mógł przysiąc, że poczuł jak szybko i nieregularnie biło serce jego rozmówcy. — Sensei... Ból przemija, ale nie możesz grzebać w ranie.

do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz