Rozdział I

9 2 2
                                    

Miodek obudził się właśnie w żłobku. Dookoła wciąż pachniał przyjemny zapach mokrej trawy. W nocy padało - pomyślał sobie. Wstal i cicho się otrząsnął ze mchu, który jeszcze miał na sierści. Pobiegł do zapasów pożywienia i wybrał jedna małą mysz, która była jak połowa jego samego. Lecz nie zwrócił na to uwagi i dzielnie ciągną ja bo ziemi. Kiedy doszedł już do żłobka zobaczył, że jego matka już nie śpi.
-Oh! Chciałem Ci zrobić niespodziankę!
W odpowiedzi ona tylko się zaśmiała i zwalniając go od ciężaru myszy zabrała ją i w paru kęsach zjadła zostawiając nieduża część dla niego samego.
- Bardzo Ci dziękuję mój pomocniku. - mówiąc te słowa polizała go po głowie - wyrośniesz na dzielnego wojownika.
Miodek skoczył na te słowa tak wysoko jak potrafił i powoli zabrał się za swoją część myszy. Przełykając ostatnie kęsy usiadł przed myjącą się mamą i pochylił głowę pytająco.
- Czy jak Kryształek i Mleczka się obudzą mogę iść się z nimi pobawić?
- Nie wiem czy nie będą zajęci przygotowaniem do swojej ceremonii pasowania na ucznia... - odpowiedziała mu łagodnie.
- O nie! To już dzisiaj? Przecież będę jedynym kociakiem w klanie! - spanikował.
- Hej spokojnie Wodna Strzała powinna niedługo urodzić kociaki.
- Zanim one urosną będę już wojownikiem - zadrwił kociak - nie można przyspieszyć mojego pasowania?
- Niestety nie, jesteś za młody za dwa księżyce napewno cie pasują - matka dotknęła go łagodnie nosem.
- Ale ja chce teraz! - wykrzyknął kociak i wybiegł z obozu po mokrej od rosy trawie. Kątem oka widział goniącą go matkę krzycząca za nim aby się zatrzymał, jednak on nie posłuchał, biegł dalej. Nagle wbiegł na rozgrzane słońcem kamienie i łapy zaczęły go piekielnie piec. Zobaczył że nikt już go nie goni - najwyraźniej mnie zgubiła - pomyślał i szybko zszedł ze skał. Chciał właśnie wracać, ale uświadomił sobie, że kompletnie nie wie gdzie się teraz udać. Usiadł więc i czekał na odpowiedni moment, aż jakiś patrol przyjdzie w to miejsce, ale najwyraźniej się nie doczekał. Nagle zaczęło go mdlić, dzień był naprawdę gorący a on powinien leżeć teraz w żłobku i rozmawiać z przyjaciółmi. Postanowił odnaleźć obóz, choć na takich łapkach z takimi marnymi silami było to wręcz niemożliwie - doskonale o tym wiedział. Próba niestety była nieudana i padł bezsilny nie przejdąc nawet połowy drogi. Zaczęło oddychać mu się ciężej aż w końcu westchną głęboko i zemdlał.

Obudził się chwilę później lecąc wysoko nad ziemią.
- Mój Klanie Gwiazdy czy ja umieram?! - wykrzykną, ale w tym momencie zaczął spadac w dół. Odwracając się do góry ujrzał lecącego ku niemu jastrzębia. Jaki był przerażony w tym momencie. Jastrząb chwycił go szponami okropnie raniąc mu barki, ale Miodek się trzymał, szarpną lekko i przeraźliwie się raniąc wyrwał się ptakowi. Spostrzegł latające wokół kłębki jego miodowej sierści. Jastrząb natomiast nie zamierzał się poddać i zrezygnować tak łatwo że swojej zdobyczy. Podleciał bliżej ziemi i łapiąc go ostrym dziobem za kark podleciał do wody. Kociak przeraźliwie pisnął, kiedy potężny ptak zamoczył go całego w wodzie. Na szczęście Miodek, również okazał się sprytny i łapiąc malutkimi zębami mała rybę pacną nią po oku jastrzębia. W tym momencie ptak odpuścił pod wpływem bólu koło oka i pościł go w dół. Kociak zorientował się za późno by móc za reagować - pod nim był strumień, a on nie umiał pływać. Nagle jednak podczas lotu w dół, kiedy był prawie nad wodą nastepne stworzenie złapało go za kark. To naszczęście kot - westchną z tą myślą - ale czy on jest z naszego klanu?! Zęby upuscily go na drugim brzegu
- Wracaj do domu mały - powiedział wielki czarny kot. Miodek kiwną głową i udał się spowrotem w poszukiwaniu obozu. Po kąpieli czuł się o niebo lepiej niż poprzednim razem szukając obozu. Kociak szedł powoli kulejąc po okropnej ranie zadananej przez ptaka. Podczas drogi poczuł zapach, nie spotkany nigdy wcześniej, ale zmieszany był z jego matką. Zadowolony młodziak pobiegł za zapachem, ale po tym co zobaczyl żałował swojej decyzji. Leżała tam jego matka - Lodowy Kwiat - cała we krwi, najzwyczajniej zamordowana. Co ten dzień jeszcze przyniesie - pomyślał rozpaczliwie kociak i pobiegł przed siebie ponowie nie patrząc dokąd. Po chwili zdyszany trafił do obozu - nikt już nie spał - rozejrzał się gorączkowo i nie potrafiąc znaleźć nic więcej jękną tylko:
- Mama, śmierć, moja wina! - i ponownie zemdlał, tylko tym razem bezpiecznie w wejściu do obozu. Poczuł jeszcze łagodny zapach medyczki klanu i opadł z sił.

Wojownicy I - Galaktyczna Przestrzeń PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz