21

162 11 1
                                    

(Przepraszam, po prostu kocham tą piosenkę w media qvq)

Pov. Araxis

Obudziły mnie promienie słońca, przebijające się przez dużych rozmiarów okno. Byłam ubrana w swoją koszulę nocną, wdzianą przeze mnie wczorajszej nocy.

Byłam ciekawa czy moi przyjaciele jeszcze tu są. Ich zapotrzebowania na sen było mniejsze od moich, zważając na wiek. Co prawda miałam gdzieś powyżej 2000 lat, jednakże najmłodszy członek najbliższej mi rodziny (nie wliczając oczywiście mnie) żył tu już jakieś 3000-4000 lat. Był nim oczywiście mój starszy brat, Elladir.

Usadowiłam się w pozycji siedzącej, rozglądając się wokół. Zobaczyłam ubranie wiszące na wieszaku. Wydawało się, że doskonale znam ten strój. Rzeczywiście był w stylu Lórien. Błękitna kamizelka, szara szata, brązowe spodnie, równie ciemne buty pod kolano oraz w końcu szara peleryna. Jednakże, gdyby przyjrzeć się bliżej, nie był wykonany przez Galadhrimów. (Coś takiego)

Po upewnieniu się, iż nikogo nie ma w łazience, przyodziałam się tam w ubiór

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Po upewnieniu się, iż nikogo nie ma w łazience, przyodziałam się tam w ubiór.      
        Gdy chciałam wyjść z głównego pomieszczenia (czytaj: komnaty), w progu drzwi stanął mój jakże kochany wujek oraz jednocześnie władca Lórien, Celeborn. Kiedy zauważył, że coś nie tak, natychmiast zareagował:

-O nie, młoda. Nigdzie tak nie pójdziesz.

-Co znowu nie tak...? -mruknęłam niezadowolona.

-Ej, głuchy nie jestem. Załóż to, jeśli chcesz stąd wyjść -oznajmił stanowczo. Westchnęłam głośno, biorąc suknię w ręce, po czym skierowałam się znowu do mniejszego pokoju. 

-Żartujesz sobie ze mnie? -Odrzekłam po chwili, dając mu do zrozumienia, że jestem bliska eksplozji gniewu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Żartujesz sobie ze mnie? -Odrzekłam po chwili, dając mu do zrozumienia, że jestem bliska eksplozji gniewu. -Po jakiego grzyba mam to nosić? I skąd to tak nagle wytrzasnąłeś?

-Radzę przypomnieć, iż jesteśmy jeszcze w gościach u Thranduila, moja droga. 

-No dobrze, ale skąd ją wziąłeś? Nie jest w naszym stylu. Nie jest z Lórien.

-Później ci wszystko opowiem.

Ruszyliśmy w nieznane mi dotąd miejsce. Była to jadalnia, dość porych rozmiarów. Gdzieniegdzie pojawiały się elfice, służące w różnych zakątkach królestwa. Przy wejściu stała straż, a przy stole siedział sam król. Zaraz i my tam zasiedliśmy, by zjeść śniadanie.

Cały posiłek jadłam w ciszy, przysłuchując się uważnie słowom dwóch władców. Jedyne czego się dowiedziałam, to to, że południowa część Eryn Lasgalen jest od teraz Wschodnim Lothlórien.

-Więc kiedy ceremonia? -Usłyszałam głos Celeborna. Najwyraźniej musiałam się trochę zamyślić.

-Jaka ceremonia? -Nie wiedziałam o co chodzi.

-Słuchałaś ty w ogóle?

-Licz się z tym, do kogo mówisz, wuju -przypomniałam mu.

-Na litość Valarów... Jaka z ciebie skleroza.

Jak na zawołanie do komnaty wszedł wysoki elf, trzymający arkusz papieru. Przy piśmie było także pióro. Gdy kątem oka mogłam spojrzeć na zawartość pergaminu, widać było tekst oraz miejsce na podpis. Mężczyźni podpisali się, gospodarz po prawej, a Celeborn po lewej dolnej stronie umowy. Było tam także miejsce na trzeci podpis. Pod tekstem, dokładnie na środku.

Mąż Galadrieli podsunął skrawek papieru pod mój nos. Zaczęłam czytać uważnie tekst. Było coś o ślubie, coś o królestwie... Zaraz... Czemu miałabym zostać żoną Legolasa?!

-Więc? -Spytał niepewnie, wpatrując się we mnie. Patrzyłam się to w kartkę, to w oczy wuja.

-Ja... -Myślałam co odpowiedzieć. Byłoby to zbyt pochopne odpowiedzieć po prostu "tak". Owszem, kocham go, chcę z nim spędzić resztę mych dni... Ale żeby tak szybko ślub? -Ja muszę się zastanowić.

Wybiegłam jak poparzona z komnaty. Szukałam wyjścia, nie obchodził mnie nawet ubiór. Chciałam stąd wyjść, uciec, przestać teraz istnieć.

A jednak wróciłam do komnaty po wygodniejsze ubranie. Przebrałam się szybko, po czym kontynuowałam szukanie wyjścia. Gdy znalazłam wyjście, pognałam w głąb drzew.

-Ungwe tiuya, alasse quelle. Tinta naur, olva tuia. Elen tinme, nen sil, neuro olor. Estel tinme: Ainur Rómestam, Luke! -wypowiedziałam zaklęcie wezwania, które nauczył mnie Mithrandir. Zamknęłam oczy, wyczekując.

(Tutaj jest aka słowniczek xD)

Ungwe (przygnębienie)
Alasse (radość)
Olva (roślina)
Tiuya (rosnąć)
Luke (zaklęcie wezwania)
Quelle (zanikający)
Tinta (rozpalić)
Naur (ogień)
Neuro (następca)
Estel (nadzieja)
Tinme (migotać)
Olor (marzyć)
Nen (laguna)
Tuia (kiełkować)
Sil (świecić)
Elen (gwiazda)
Ainur (Majar)

Nagle w mojej głowie usłyszałam męski głos. Mówił do mnie w mym ojczystym języku. Opowiedział mi trochę o jego związku ze mną. Tak jak Gandalf – miał za zadanie pomagać innym istotom w Śródziemiu. Teraz, gdy wszelkie zło zostało zmiażdżone, dbali już tylko o małe sprawy. Błękitny czarodziej znany również jako Palanto, oznajmił mi, iż mogę liczyć na jego pomoc, był bowiem wielkim mentorem. O dziwo większym, niż Mithrandir.

Powiedziałam mu w skrócie o mojej obecnej sytuacji, wcale go nie zdziwiło, gdy wspomniałam o Valarach i mocy, którą mi nadano. Jego słowa pocieszenia podniosły mnie na duchu, odrzekł także, bym nie przejmowała się takimi małymi zagadnieniami jak ślub, czy przyszłość, albowiem bogowie mają to wszystko pod kontrolą.
Po skończeniu rozmowy, zaczęłam bawić się sztyletami. Nie schodziłam z drzewa, dopóki nie usłyszałam elfickich głosów. Była to garstka armii elfickiej, a na jej czele książę o szarych oczach.

Po burzy zawsze pojawia się tęcza |Legolas x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz