Oficjalnie stwierdzam, że jebać poniedziałki. Początek tygodnia, jest zawsze najgorszy. Wstawanie wcześnie po weekendzie, aby wstać do szkoły. Tak bardzo nie chce tam iść. Na samą myśl, że zaraz muszę wyjść ze swojej strefy komfortu o nazwie łóżko, to chce mi sie płakać. Jedynie co mnie pociesza, to że nie muszę iść tam sama. Na całe szczęście istnieje Jack i jest najlepszym przyjacielem. Nie opuściłby mnie w tej okropnej podróży do pierdolca. Tylko to mnie pociesza. Kocham go nad życie, nie wiem co by bez niego zrobiłam. Okej. koniec rozmyślania. Muszę ruszyć dupsko i w końcu wstać oraz ogarnąć się do wyjścia. Jak trzeba to trzeba.
Podeszłam do szafy z moimi ubraniami, otwierając ją wszystkie szmaty poleciały prosto na mnie. Niczego nie układałam, więc to było do przewidzenia. Mam taki burdel w szafie ale, nie mam nawet siły tego posprzątać. Żałosne. Wybrałam jakieś szare dresy i do tego luźny, czarny t-shirt. Wepchnęłam resztę ubrań z powrotem do szafy. Przebrałam się szybko, uczesałam włosy, umyłam zęby i w końcu zeszłam na dół. Zeszłam do kuchni zadziwiająco szybko, mając nadzieję że nikogo w niej nie zastanę. Nie mam ochoty prowadzić zbędnych konwersacji. Jednak na moje nieszczęście, w kuchni stała mama. - Hej skarbie - uśmiechnęła się do mnie przez ramię. - cześć - odpowiedziałam szybko, posyłając przelotny uśmiech. Usiadłam na krześle przy białym, wielkim stole biorąc przy okazji kubek z kawą mamy. - Skarbie. Mama i tata muszą wyjechać na dwa tygodnie. Mamy bardzo ważną delegacje i musimy się zjawić. - odrzekła moja rodzicielka, podsuwając mi talerz z naszykowanym śniadaniem. - super. - co mam więcej dodać? że cieszę się, że będę miała od nich spokój na dwa tygodnie? Zdecydowanie nie. - poradzisz sobie jakoś córcia? - popatrzała na mnie z troską. - tak, bez problemu. Jack mnie będzie pilnować, a leki naszykuj w pudełeczkach - w końcu zajęłam się dokończeniem posiłku. Gdy zjadłam, odniosłam naczynia do zlewu i już chciałam szybko wyjść, jednak mama mnie zatrzymała. - miłego dnia kwiatuszku mój! - cmoknęłam mnie w czoło, obdarowując mnie czułym uśmiechem. skrzywiłam się lekko i jak najprędzej wyszłam z domu. Co dziś mamy, pieprzony dzień dobroci? moja własna matka zachowywała się jak zupełnie inna osoba. myślę, że mi ją podmienili.Przed wejściem na posesje czekał mój przyjaciel. Podbiegłam do niego i mocno przytuliłam.
- hej Margot! Co jest? - spytał z troską w głosie. - Matce lekko odjebało, zachowuje się jakbym była najważniejsza na świecie. - przewróciłam oczami. kurwa, zapomniałam o plecaku. szybko po niego poszłam, po czym wróciłam do przyjaciela. - nic nowego, zapomniałaś o plecaku. powinnaś sobie gdzieś zapisać, aby go nie zapomnieć! - zaśmiał się. - Myślę, że to znakomity pomysł. Chodźmy już, chyba że chcemy się spóźnić po raz kolejny. - stwierdziłam po czym ruszyliśmy w kierunku szkoły. Szliśmy w totalnej ciszy, jakoś nie miałam ochoty na jakąkolwiek zbędną rozmowę, a mimo to Jack'owi to nie przeszkadzało. Rozumiał mnie i to, że czasem nie mam ochoty rozmawiać. Po około 14 minutach doszliśmy do naszego celu. Zatrzymałam się przed głównym wejściem do budynku. Sama nie wiem czy chce iść dzisiaj do tej beznadziejnej szkoły. - Margot, wszystko w porządku? chcesz iść do domu? - Jack złapał mnie za rękę i spojrzał mi głęboko w oczy. - Nie! Musimy iść, nasza frekwencja to jest totalne dno. - uśmiechnęłam się lekko. - Od kiedy jesteś tak pilną uczennicą, hm? Pamiętaj tylko, że jak coś będzie się działo to dzwoń do mnie - gdy ostatnim razem nie zadzwoniłam do Jack'a, straciłam panowanie nad sobą i zrobiłam sobie krzywdę. Nie potrafię sobie z tym radzić sama tylko on potrafi mi pomóc.W raz z przyjacielem weszliśmy do budynku, pokierowaliśmy się do naszych szafek. Minus jest taki, że nie mamy obok siebie. muszę iść sama. Dam radę, chyba. Podeszłam do swojej szafki i wbiłam kod, gdy szafka się otworzyła to wyjęłam niektóre książki z plecaka i włożyłam do środka. Nagle ktoś zatrzasnął mi szafkę przed nosem. Na co lekko się wzdrygnęłam. - No kogo my tu mamy. Witam kruszyno - posłała mi krzywę spojrzenie. Świetnie, Alisha znowu nie ma nic do roboty tylko woli się nade mną znęcać - Czego tym razem chcesz? - wywróciłam oczami. - Oh, kruszyno. Widzę, że zgubiłaś swojego przyjaciela, a może również cię zostawił? - zaśmiała się. Zaczyna się, Al pokazuję swoją prawdziwą twarz. Nie odpowiedziałam jej, tylko zamknęłam szafkę i już miałam ruszyć w kierunku sali, jednak dziewczyna stanęła mi na drodze. - Nie tak prędko! - zaśmiała się ironicznie. - Moja uroda odebrała ci mowę? Czy już nie potrafisz, ze mną rozmawiać? - uniosła się. - Alisha, odpierdol się od niej. - warknął chamsko Jack, nawet nie zauważyłam kiedy pojawił się obok mnie. Ma wyczucie. - Ooo, Pan prawnik Margot przyszedł. Piesek na posyłki? - uśmiechnęła się w chuj fałszywie. - Zamknij się, błagam. Odpierdol się od niej, bo to już robi się zbyt żenujące i nudne. - skrzyżował ręcę na klatce piersiowej. Alisha zaśmiała się sarkastycznie, po czym odeszła mówiąc coś pod nosem. - Zrobiła ci coś? - zmartwił się chłopak. - Nie, jest dobrze. Jedynie co zrobiła, to nie umiała trzymać mordy na kłódkę - uśmiechnęłam się słabo. Zbawił mnie dzwonek na lekcję, nie musiałam nic mówić. Z tego co pamiętam, teraz mamy biologie więc git. Nic nie musimy robić, bo nauczycielka i tak ma w nas wyjpierdolone. Usiadłam tak jak zwykle w ostatniej ławce, a Jack obok mnie. Założyłam moje słuchawki i włączyłam sobie moją playliste. Pani z bioli nie mówił nic do mnie, Jack też więc miała lekcję dla siebie.
W pewnym momencie włączyła się piosenka The night when we meet. Mam z nią strasznie złe wspomnienia, przypominają mi się wszystkie chwile gdy byłam zdana sama na siebie. Utwór potrafi wzbudzić we mnie nagłe emocje, przez co po moich policzkach zaczęły spływać strumienie łez. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca, mimo że chciałam wybiec z stąd jak najszybciej. To okropne uczucie. Ręce zaczęły mi drżeć, a łzy nadal leciały. Oddech w pewnym momencie przyspieszył. Jack zauważywszy to, zaczął coś do mnie móić. Jednak nie zrozumiałam ani jednego słowa. Wzrok całej klasy był skoncentrowany na mnie, nauczycielka biologi podeszła i również starała się mnie uspokoić. Słyszałam tylko bezczelny śmiech Alisha, najwyraźniej bawiła ją cała sytuacja. Nie dam rady. Ledwo wstałam z miejsca i wybiegłam z klasy, zostawiłam wszystkie swoje rzeczy i nawt o tym nie myślałam. Wybiegłam z szkoły i zaczęłam biec nie zwracając na nic uwagi. Łez tylko przybywało, czułam jak nogi mi się uginają, ale mimo to biegłam dalej. Wiatr powodował że moje włosy wiały w każdym możliwym kierunku. Dobiegłam do domu, drżącymi rękami wyjęłam kluczę z kieszeni spodni i próbowałam trafić w zamek. Gdy w końcu otwarłam drzwi, weszłam do środka. Udałam się do swojego pokoju, mając nadzieję że w mojej strefie komfortu się uspokoję. Jednak tak się nie stało. Usiadłam w kącie, przyciągnęłam nogi do siebie i schowałam głowę. Łzy nie ustąpiły, nadal niekontrolowanie spływały po policzkach. krople spadały mi na moją koszulkę. - Kurwa! - krzyknęłam płacząc i walnęłam pięścią w ścianę, myśląc że to mnie uspokoi. Nie poskutkowało. Mam już dość tego wszystkiego, nie wiem co się ze mną dzieje i powoli mnie to wykańcza. Jest to cholernie meczące, a najgorsze jest to, że nic z tym nie potrafię zrobić! - Cholera... - w progu stanął mój przyjaciel, od razu do mnie podbiegł i mocno przytulił, nie odstępując mnie. - Shh Margot. Spokojnie, jestem tu.- głaskał mnie po głowię. - M-am dość - wyszlochałam lekko podnosząc głowę, aby spojrzeć mu w oczy. - Nie wątpię, ale jesteś silna i wiem, że dasz radę - stwierdził. - Kurwa, nie. zabij mnie, proszę...- krzyknęłam nie panując nad sobą. - M, uspokój się. Nie zabiję cię, nawet gdyby tylko tego pragnęłaś! - zauważyłam że po jego policzkach zaczęły lecieć pojedyncze łzy. Brunet szybko je wytarł. ŚWIETNIE KURWA! Ranie wszystkich wokół i nawet nad tym nie panuję! Jestem żałosna. Zaczęłam się cała trzęś. krzyczałam płacząc, waliłam pięścią w tą jebaną ścianę. Panicznie próbowałam się uspokoić, jednak nie umiałam. Gwałtownie podniosłam się na równe nogi i podbiegłam do biurka. Zaczęłam z niego wszystko wywalać szukając jednej małej rzeczy. W końcu znalazłam to czego szukałam, czyli odłamka szkła, które kiedyś zabrałam gdy strzaskałam ramkę z zdjęciem z Alishą. Nie wiem czemu, ale sprawiając sobie ból, podczas gdy mam panikę to potrafi mnie to uspokoić. Chciałam już to zrobić, jednak przedmiot został mi wyrwany. - Proszę Margot, nie dotykaj tego! Nie możesz tego dotykać! Nie możesz robić sobie krzywdy. - powiedział Jack rzucając przedmiot gdzieś w kąt. Pociągnął mnie lekko za nadgarstki i objął mnie swoimi rękami, tak żeby mógł mnie przytulić. - Nie pozwolę na to, żebyś siebie krzywdziła...- wyszeptał mi do ucha. Jego spokojny głos mnie uspokaja. Czuję się bezpieczna... Moje nogi ugięły się gwałtownie pod sobą, przez co upadłam. - Chodź M, położysz się spać i odpoczniesz - kucnął obok mnie. - A-ale zostaniesz tu..? - wydukałam ocierając swoje policzki, które były całe mokre z słonych łez. - Oczywiście, że tak. - uśmiechnął się lekko i wziął mnie na ręce. Położył mnie delikatnie na łóżku i przykrył kocem. Położył się obok mnie i przytulił. chciał mi tak pokazać że przy mnie jest, pomogło. W jego objęciach czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że jest przy mnie i nic mi się nie stanie. - Dobranoc...- szepnęłam, już znacznie spokojniejszym głosem. - Dobranoc aniołku... - pocałował mnie w czółko.

CZYTASZ
Jesteś moją jedyną nadzieją...
Teen Fiction16-letnia Margot próbuję odnaleźć się w tym popierdolonym świecie i znaleźć swoją, właściwą ścieżkę. Zobacz historię dziewczyny, która miała dość życia.