Był w ciemnej pustce.
Brzydził się nią. Kojarzyła mu się jedynie z tchórzostwem i uciekaniem od bólu, zamiast zmierzyć się z nim. Przeszywała go na wskroś, nie pozwalając do końca uporządkować rozbieganych myśli. Zamiast tego przelatywały przez jego głowę, pozostawiając po sobie jedynie namiastkę niepokoju, który przywykł mu towarzyszyć.
Dla postronnych mogłaby się wydawać straszna, ale on się nie bał. To była część jego, która od dawna się w nim budowała, skrupulatnie skrywana przed innymi. Małą iskrą szaleństwa, która rosła w siłę w jego sponiewieranej duszy, jak pasożyt, pozbawiając go chęci do życia. To była kraina, do której mógł się udać, kiedy życie robiło się zbyt uciążliwe. A oni wiedzieli tylko o tej weselszej części tego całego gówna w nim, nie będąc wtajemniczonym w do końca w prawdę.
Długo się zastanawiał czy jest to dobre, ale po dłuższym czasie stwierdził, że nie. Ulgą była ucieczka w nicość przed wszelkim bólem czy przerażająco smutną rzeczywistością, ale na dłuższą metę, życie za każdym razem doganiało go ze zdwojoną siłą. Jednakże wizja chwilowej przerwy od tego wszystkiego okazywała się zbyt kusząca, by ją przezwyciężyć. Nawet jeśli była jedynie tchórzostwem.
Raniły go słowa, które na pozór były małą grą, toczoną między nimi i tylko nimi. Na początku umiał czerpać z tego jakąkolwiek satysfakcję, ale po czasie zrozumiał, że w tym wszystkim jego problemy stały się niezauważalne. Coraz częściej mógł usłyszeć westchnienie irytacji, gdy po raz kolejny się potykał, a nie pomocną dłoń zwróconą w jego stronę. Bolał go ten stan rzeczy, chciał to zmienić, ale nie wiedział, jak ponownie znaleźć dobrą drogę. Zabłądził już dawno wraz z bratem i żaden z nich nie umiał wrócić na dobry szlak.
Czarna otchłań zaczęła powoli odchodzić, pozostawiając po sobie uczucie otępienia. Do szarych komórek zaczął dochodzić metaliczny zapach, a dźwięki mimo iż odległe, to zaczęły powracać, zastępując piękny hejnał ciszy. Nienawidził się wybudzać. Nawrót bólu i natrętnych myśli, które wwiercały się w jego głowę, jak milion małych pocisków, pozostawiając swój ślad jedynie w jego zmęczonej głowie. Lecz strach, który mu towarzyszył, powodował jeszcze większe cierpienie. Spinając mięśnie, nie mógł się ruszyć, albo ograniczając myślenie, pozostawiał jedynie funkcje potrzebne do przetrwania.
Gdy uchylił powieki, ujrzał młodzieńczą twarz, skrzywioną zwierzęcym strachem. Znał tą buzię za w czasu tak dobrze, a teraz wydawała mu się zupełnie obca. Zabawnie mu się patrzyło w jego duże, przerażone niebieskie ślepa, tak bardzo przypominające oczy dziecka. Jego usta poruszały się w szaleńczym tempie, a ręce poza jego zasięgiem, potrząsały okrutnie jego ciałem. A on mógł się jedynie blado uśmiechać, kiedy mały Ludwig wzywał pomoc, ratując go po raz kolejny przed odejściem na dobre w krainę dla niego nieznaną.