II

275 17 0
                                    

To było dosłownie mignięcie. I może ktoś inny, by tego nie zauważył. Ale ja widziałam doskonale. Byłam pewna tego, co widziałam. Nie zawsze mogłam ufać swoim oczom i obrazom przez nie widzianych. Ale mogłam ufać sercu. Wiedziałam, że nic innego nie mogłoby wywołać we mnie tak sprzecznych emocji. Tylko on był w stanie rozpalić na nowo ten ogień. I może zachowałam się głupio, bezmyślnie, nierozsądnie. Ale bez zawahania ruszyłam w stronę czarnego lasu. To był instynkt, którego nie potrafiłam powstrzymać. Nie mogłam się temu oprzeć. Jakby coś pchało mnie w tę stronę. Jakaś niewidzialna siła. Delikatnie stawiałam krok za krokiem, nie zważając na nic. Szłam jak w jakimś amoku. Nie rozglądałam się, a swój wzrok skupiałam jedynie na drodze przede mną. Czułam dotyk trawy na swoich łydkach, a do moich nozdrzy dochodził zapach polnych kwiatów. Lecz po chwili to wszystko zniknęło. Gwiazdy lśniące pięknym blaskiem, ciepły wiatr owiewający moją twarz, odgłosy wydawane przez świerszcze. To wszystko zastąpił chłód i ciemność. Przekroczyłam próg czarnego lasu. Z każdą sekundą robiło się coraz bardziej przerażająco. Już w dzień nie było tu zbyt miło, a co dopiero w nocy. W każdej chwili mogło mi się coś stać. Mogłam już stamtąd nie wrócić. Głupotą było zapuszczanie się samej w tych rejonach. Ale czy mnie to obchodziło? Ani trochę. Miałam jeden, konkretny cel i nie zamierzałam odpuścić. Czułam, jakby od tego wszystko zależało. Jakby od tego zależało moje życie. Nadal byłam w stanie transformacji, na co zużywałam dużo energii, więc miałam coraz mniej siły i coraz bardziej słabłam. Ale nie chciałam się przemieniać. Coś w środku podpowiadało mi, że to nie jest dobry pomysł, choć rozum podpowiadał coś kompletnie innego. Drzewa zaczynały się jakby kurczyć, a ziemia po której stąpałam falować. Przez moment się zawahałam. Czy to wszystko miało sens? Nie, nie poddam się. A szczególnie nie teraz. Hardo uniosłam brodę do góry i przyśpieszyłam kroku.

W końcu dotarłam na wyodrębniony teren. Wyglądało to jak jakaś mroczna polana. Wysokie drzewa, pochylone ku ziemi otaczały cały teren. Nie było tu żywej duszy. Ani jednego listka trawy. Żadnej małej skałki. Jedynie nieomal czarna ziemia. Była wyjątkowo równa, bez żadnej skazy. Jakby dopiero co ją stworzono. Słyszałam swój własny, nieumiarkowany oddech. Moje tęczówki skanowały każdy najmniejszy element, doszukując się jakichś szczegółów. Lecz nic takiego nie znalazły. Naprawdę myślałam, że miałam jakieś omamy. Że coś mi się przywidziało. Że oszalałam. Przebyłam kawał niebezpieczniej drogi, tylko po to, aby się rozczarować. Gdzieś w tyle głowy miałam nadzieję, że to była prawda. Że naprawdę widziałam to, co widziałam. Chciałam to widzieć. Ale wszystko wskazywało na to, że to było jedynie kłamstwo. Marna iluzja stworzona przez moją podświadomość. Nadzieja, która zdarzyła się narodzić, zniknęła równie szybko co się pojawiła. Została bestialsko zdeptana. Jej miejsce zastąpiła gorzka gorycz.

Ale wtedy go zobaczyłam. Stał tam. Bez wątpienia to był on. Nic się nie zmienił. Jakby te pół roku wcale nie minęło. Jakbyśmy widzieli się co najmniej wczoraj. Nie pomyliłabym go z nikim innym. Szare, błyszczące aż po czubek buty oraz spodnie idealnie dopasowane do góry stroju. Jego bordowy, niezniszczalny płaszcz, który pomimo tylu przeżytych walk miał się w doskonałej formie, bez żadnych zarysowań, leżał na swoim miejscu. Kamizelka w kolorze fioletu i jak zwykle pomarszczona, biała koszula. Wszystko było na swoim miejscu. Skóra blada niczym ściana, jakby nigdy nie ujrzała choćby słonecznego promienia. Długie, blond włosy przechodzące w beżowy odcień sięgające ponad jego tułowie. Usta wygięte w złośliwym uśmiechu i brwi ściągnięte do środka. I oczy. Piękne, szare oczy. Od których nie dało się oderwać. Była w nich ukryta głębia, która wciągała. Skanował mnie wzrokiem, tak samo jak ja jego. Nie umialam tego przerwać. Napawałam się jego widokiem. W tamtym momencie byliśmy tylko my. Nic innego się nie liczyło. Jakby czas na moment stanął. Czułam to. Czułam to dziwnie rozlewające się ciepło. Czułam to wtedy i czuję to teraz. Jakby był moim tlenem. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Czułam się dziwnie, tak inaczej. Nie umiałam opisać tego uczucia słowami. Ale byłam pewna, że jeszcze nigdy się się tak nie czułam. To było dobre uczucie, ale i zarazem uzależniające. Oddech ugrzązł mi w gardle. Nie byłam wypowiedzieć ani słowa. Nawet chyba nie chciałam. Nie chciałam przerywać tej chorej interakcji. Czułam, jakby wszystko inne przestało mieć znaczenie. Wtedy liczył się tylko on. Obok mnie mógł nawet wylądować meteoryt. A ja i tak bym tego nie zauważyła. Bo w tamtym momencie nie zwracałam uwagi na nic innego. Był taki, jakiego go zapamiętałam. Nie zmieniło się dosłownie nic. Nawet to uczucie, które mnie ogarniało. Jakby wysysał ze mnie duszę. A ja mu na to wszystko pozwalałam, bez najmniejszego kiwnięcia palcem. Moja warga zaczęła drżeć z niewiadomych przyczyn. On również to zauważył. Ciepły pot oblał moje ciało. Nie byłam w stanie nawet mrugnąć. Staliśmy tam jak spraliżowani. Był niebezpieczny. Choć niebezpieczny to za mało powiedziane. Był najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w całym wymiarze. O mało co nas nie pokonał i nie przejął całej magii. Skrzywdził tyle istnień. Skrzywdził moich rodziców. Moich przyjaciół. Mojego chłopaka. Moich nauczycieli. Skrzywdził mnie. Powinnam w tamtym momencie uciekać. Uciekać jak najdalej nie oglądając się za siebie. Zaalarmować resztę czarodziejek, Faragondę. Przygotować się do kolejnej bitwy i pokonać go. Powinnam przynajmniej rzucić jakieś zaklęcie. Ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Nawet nie drgnęłam. Ja po prostu wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Nie odczuwałam nawet strachu. Odczuwałam błogi spokój. Jakby rzucił na mnie jakiś czar obezwładniający. To nie powinno mieć miejsca. Doskonale o tym wiedziałam, że to nie było dobre. Ale nie umiałam tego przerwać. Czułam, jakbym znalazła swoje miejsce we wszechświecie.

DangerousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz