Zimowego wieczoru, kiedy padał śnieg, a ulicę były puste. W cieniu wielkiej katedry stała choinka. Wielkie drzewko ustrojone w liczne światełka i bombki stało dumnie rozsiewając świąteczną atmosferę.
Naglę śnieg opadający przy choince zaczął się dziwnie zachowywać. Wirował i choć na początku można, by pomyśleć, że to sprawka wiatru, wirował coraz szybciej porywając nowe płatki do śnieżnego tańca. Wtedy, kiedy wydawać, by się mogło, że śnieg nie może wirować już szybciej zamarł, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą obracało się śnieżne tornado stały dwie postacie.
Wyższa, pulchna staruszka, ubrana była w wysokie czarne kozaki, zestaw czerwonych ludowych halek udekorowanych świątecznymi motywami oraz stary słomiany beret. Niższa, okazała się mężczyzną ubranym w lśniące czarne półbuty, czerwony garnitur w zielone choinki, okulary przeciwsłoneczne oraz maleńką słuchawką wetkniętą w szpiczaste uszy. Niski mężczyzna rozejrzał się czujnie po okolicy.
- Nasze przybycie nie zostało wykryte Pani - stwierdził mężczyzna - ale nadal sądzę, że nie powinno Pani tu być. Powinna Pani zostać w oddziale pierwszym i pozwolić, by sztab kryzysowy zajął się tą sytuacją.
- Ohh, skończ już marudzić Cedryku - powiedziała staruszka. – Dobrze wiesz, że bez mojej pomocy nie znajdziecie cudu na czas. Poza tym, ile razy mam ci powtarzać byś nie nazywał mojego domu odziałem wiesz, że tego nie znoszę. Dodatkowo przyda mi się rozprostować kości.
- To niebezpieczne Pani! Nie jest już Pani taka mło... - urwał, gdyż zauważył niebezpieczne iskierki tańczące w oczach staruszki.
Kobieta rozejrzała się po otaczającej Katedrze i powiedziała.
- No dobrze, skoro zbędną paplaninę mamy już za sobą. Powiedz mi lepiej, gdzie i w jakim uroczym mieście rozbił się tym razem?
- Według informacji z centrali miasto nazywa się Płock. A rozbił się na północ stąd na tutejszym stadionie Wisły Płock. Bombce, niech będą dzięki, że bez naocznych świadków.
- Jest wigilia, większość ludzi siedzi w domach i opycha się do nieprzytomności, to da nam czas na posprzątanie tego bałaganu.
- Nie mamy go, jeśli prezenty mają zostać dostarczone zgodnie z harmonogramem. Gdzie zaczynamy szukać?
- Hmm, tędy - powiedziała wybierając kierunek, jakby zupełnie przypadkowo i ruszyła przed siebie.
Cedryk ruszył za nią.
Idąc pustymi ulicami miasta nasłuchiwali ludzi śpiewających kolędy w domach i co chwila zmieniali kierunek marszu, jak turysta, który zgubił się w nowym mieście.
W końcu zirytowany tym marnowaniem czasu Cedryk zapytał.
- Jak właściwie znajdziemy ten cud? Ekipa poszukiwaczy potrzebuję całych świąt Bożego Narodzenia, żeby znaleźć, choćby jeden. Nie mamy na to czasu.
- Jak na tak inteligentnego elfa czasami masz bardzo prostolinijne myślenie. Skoro nie możemy znaleźć cudu, to stworzymy go.
- Stworzyć cud? - powiedział elf robiąc oczy tak wielkie, że aż wyglądały spoza oprawek ciemnych okularów, - Ale, jak?
- To proste wystarczy być w odpowiednim miejscu o odpowiednik czasie i mieć trochę szczęścia. - O, to wygląda obiecująco - powiedziała spoglądając na młodego chłopaka siedzącego na ławce nieopodal. - Cedryku kamuflaż - powiedziała zwracając się do elfa.
Wiedząc, co zrobić elf sięgnął do mankietu garnituru w kształcie gwiazdki i nacisnął go. Po chwili całe jego ciało stało się przeźroczyste, co najwyraźniej nie robiło różnicy staruszce, która wciąż bez problemu śledziła oczami kompana
Podeszli do chłopca, który był tak wpatrzony w telefon, że nie zauważył stojącej przed, nim staruszki, póki ta się nie odezwała.
- Witaj gwiazdeczko, czemu siedzisz tu sam w wigilijny wieczór, zamiast być razem z rodziną? - zapytała dokładnie lustrując chłopca.
Miał około dwanaście lat i był ubrany, jakby w pośpiechu wybiegł z domu. Na nogach zamiast butów miał klapki włożone na przemoczone od śniegu skarpety, dresowe spodnie oraz rozpiętą kurtkę narzuconą na koszulkę z napisem "No Sugar, No Life". Szok spowodowany nagłym pytaniem sprawił, że telefon wypadł mu z rąk.
- A, co ci do tego - odpowiedział chłopak, kiedy otrząsnął się już z zdziwienia, tonem, który najwyraźniej nie spodobał się zakamuflowanemu Cedrykowi.
Staruszka, jakby nie słysząc zaczepki chłopca uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła z kieszeni halki herbatnika, którego podała chłopcu.
- Wyglądasz mi na kogoś, kto ma jakiś problem. Co ty na to, by usiąść razem i porozmawiać o tym zajadając się herbatnikami, hmm?
Chłopak jednak nie wziął herbatnika, odepchnął rękę staruszki wytracając wypiek na śnieg.
- Nie chce żadnych durnych herbatników! - krzyknął chłopak. - Spadaj!
Nieuprzejmość wobec staruszki bardzo nie spodobała się Cedrykowi, który wyjął z kieszeni garnituru małą biało-czerwoną cukrową laskę. Już miał jej użyć, kiedy zobaczył znak dawany mu przez towarzyszkę.
- Oj, a włożyłam tyle pracy w te herbatniki - powiedział staruszka wpatrując się w chłopca oczami, w których zaczęły tańczyć małe iskierki.
Chłopcu najwyraźniej nie spodobało się to spojrzenie, ponieważ zerwał się z ławki, jak gdyby była pod prądem. Raźnym krokiem zaczął oddalać się od staruszki, która zaczęła iść za nim.
Widząc to chłopak krzyknął. - Odczep się! - i zaczął biec.
- Hi Hi Hi, młodzi są tacy energiczni, zawsze uciekają - powiedział i ruszyła za, nim.
To była najdziwniejsza ucieczka w życiu chłopca.
Biegł, na ile pozwalały mu na to klapki, najszybciej, jak mógł mijając budynek płockiego teatru dramatycznego. Ale nieważne, ile razy skręcił i ile razy próbował zgubić ten dziwny pościg, gdy tylko odwracał głowę, by zerknąć za siebie widział tam uśmiechniętą staruszkę, która szła, jak gdyby była na spacerze w parku.
Żałował, że nie ubrał jakichkolwiek butów.
- Długo zamierza Pani ścigać tego chłopca? - spytał Cedryk podążając obok staruszki wciąż pod osłoną kamuflażu.
- Ścigać go? - odparła zaskoczona. – Ja tylko idę w tym samym... - urwała.
Jej wzrok utkwił w cieniu uciekającego chłopca.
- Pani? - zaczął Cedryk
- Ciiiii - przerwała mu, bacznie obserwując cień chłopca, który wydawał się niepokojąco czarny, jak na zwykły cień.
Nagle na twarz staruszki zagościł gniew. Iskierki, które zatliły się w oczach szybko przerodziły się w złote płomienie przynoszące na myśl ogień kominka. Wpatrując się w cień przemówiła głosem emanującym siłą. - Precz!
Cień zafalował niebezpiecznie, wydawać, by się mogło, że słychać gniewny syk, kiedy wrócił do normalnego stanu.
Nie wiadomo, czy to przez dziwny cień, czy przez zwykły przypadek, ale chłopiec poślizgnął się i wpadł głową w śnieżną zaspę.
Oddech staruszki stał się ciężki i nierówny, ogień w jej oczach zgasł, a po czole spłynęła jej kropla potu. Zachwiała się, ale zanim zdążyła upaść błyskawicznie zjawił się Cedryk podtrzymując ją.
- Pani, czy wszystko w porządku? - zapytał wystraszony elf.
- Nic mi nie jest - powiedziała łapiąc oddech. – Zaraz poczuję się lepiej.
- Pani, czy to był on? - spytał przerażony. - Tu jest zbyt niebezpiecznie, musze natychmiast Panią stąd zabrać!
- Niebezpieczeństwo minęło, przegnałam go. Prędko tu nie wróci - uspokajała go staruszka.
- Ale - spierał się elf.
- Żadnych, ale - powiedziała stanowczo. – Sprawdźmy lepiej, co z naszym biegaczem.
Chłopcu nic nie było, udało mu się już wydostać się z zaspy. Siedział teraz skołowany i otrzepywał się z śniegu.
Wzdrygnął się na widok podchodzącej staruszki.
- Czemu mnie Pani śledzi?
Staruszka uśmiechnęła się ciepło. Sięgnęła ręką do kieszeni halki i wyciągnęła telefon chłopca.
- Upuściłeś go, kiedy wcześniej do ciebie podeszłam. Próbowałam ci go zwrócić.
- Mój telefon! - powiedział chłopak biorąc telefon do ręki. – Dziękuję. Ja, przepraszam za to... za to, co wcześniej powiedziałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- To nic gwiazdeczko - powiedziała staruszka już się nie uśmiechając - czasami ludzie zachowują się, jakby coś nimi sterowało. Co powiesz byśmy usiedli i porozmawiali?
- W porządku - powiedział chłopiec stajać na równe nogi.
- Jak masz na imię dziecko?
- Dawid Nowak. A pani?
- Emma Claus.
David i pani Claus usiedli razem na ławce przystanku autobusowego. Cedryk, nie odstępując pani Claus, stał zakamuflowany tuż obok.
Dach i ściany przystanku chroniły ich przed śniegiem i wiatrem, co ucieszyło Dawida, który przemoczony po lądowaniu w zaspie trząsł się z zimna.
Widząc to pani Claus wyciągnęła z kieszeni halki paczkę herbatników i podała chłopcu, który przyjął ciastka dziękując zażenowany.
Już po pierwszym kęsie poczuł ciepło rozchodzące się po jego ciele. Rozsiadł się wygodnie delektując się wypiekami. Widząc, że chłopak nie trzecie się już z zimna pani Claus zapytała.
- No? Wiec, jaki jest powód?
- Powód czego? - spytał przełykając pośpiesznie ciastko.
- Powód, dlaczego taki młody chłopak marznie na zewnątrz zamiast spędzać święta z rodziną w domu oczywiście.
Ręka chłopca która, trzymając herbatnik, była już w drodze do ust zmarła.
Zastanawiał się chwile bawiąc się paczuszką ciastek, aż w końcu zaczął opowiadać.
- To przez rodziców - powiedział zmartwiony - Ostatnio ciągle się kłócą. Wystarczy, że przebywamy razem w jednym pokoju i po chwili wybucha kolejna awantura, dziś było tak samo. Miałem nadzieje, że spędzimy razem spokojne święta, ale wystarczył błahy komentarz taty na temat wzoru na obrusie mamy, by kłótnia rozgorzała na nowo. Nie mogłem tego wytrzymać, więc włożyłem kurtkę i wybiegłem z domu.
Pani Claus zamyśliła się na chwile i zapytała.
- Powiedz, od dawna twoi rodzice się tak kłócą?
- Nie, zaczęło się naglę około miesiąc temu. Jednego dnia wszystko było w porządku, a następnego naglę zaczęliśmy się kłócić.
Cedryk i pani Claus wymienili spojrzenia.
Zmartwiona staruszka chciała pocieszyć chłopca, ale pozwoliła mu kontynuować.
- Ostatnie dni były najgorsze. Obawiam się, że jeśli tak dalej pójdzie to się rozwiodą - oczy chłopca zaszkliły się. - Najgorsze jest to, że mam wrażenie, że to moja wina.
- To nie twoja wina! - przerwała mu pani Claus. – Czasami dobre rodziny dopada... pech. Trzeba tylko go zwalczyć.
- Zwalczyć pech? - zapytał zdziwiony.
- Dokładnie! Jestem pewna, że wam się uda - odparła pewnym siebie tonem.
- Ale w jaki sposób?
- A, czy próbowałeś powiedzieć im, jak się czujesz? Ta metoda często działa najlepiej.
- Powiedzieć, im o moich uczuciach? Sądzi pani, że to wystarczy?
- Jestem pewna, jeśli twoje uczucia będą szczere na pewno do nich dotrą. Teraz pewnie zamartwiają się szukając cię.
Wstała z ławki prostując jedną z swych halek.
- Chodźmy, odprowadzę cię do domu to sam się przekonasz.
- Dobrze, chodźmy.
Idąc aleją Antoniego Roguckiego rozmawiali o tym którą potrawę i słodycze wigilijne lubią najbardziej.
- Jeśli miałbym wybrać potrawę to byłyby to żołnierzyki mojej mamy. Nikt, tak jak ona nie potrafi doprawić sosu grzybowego - stwierdził David przełykają ślinkę - Natomiast nikt nie przebiję pierogów z makiem mojego taty. Żeby wybłagać tajny przepis od babci musiałem razem z tatą wysprzątać cały strych. Ale było warto.
- Naprawdę są, aż takie dobre? - odparła wesoło staruszka.
- Naprawdę, ale to dzięki tajnemu składnikowi. Pamiętam, jak raz...
- Dawid!? - krzyk dobiegający za ich pleców przerwał rozmowę.
- Mama? - krzyknął Dawid widząc w oddali zbliżającą się kobietę.
- Dawid dzięki bogu, Henryk tutaj jest! - krzyknęła kobieta i pobiegła w kierunku chłopca.
Po chwili za drzew pojawił się mężczyzna zaalarmowany krzykiem kobiety. Kiedy zobaczył w kierunku, kogo biegnie odetchnął z ulgą i pobiegł za nią.
- Tata!
- No, biegnij do nich - powiedziała pani Claus popychając go w plecy.
Chłopak nie potrzebował zachęty, kiedy tylko zobaczył zbliżających się rodziców zaczął biec. Po chwili wpadł w objęcia matki i uściskał ją. Wkrótce do uścisku dołączył również ojciec.
Rodzice wyglądali tak, jakby w mieście zapanowała nowa moda na artystyczny nieład.
Przez dłuższą chwilę stali razem przytuleni do siebie, aż cisze przerwała matka.
- Wszystko w porządku? Nic sobie nie zrobiłeś? Jesteś cały przemoczony! Nie masz gorączki? - pytała kobieta nie dając chłopcu czasu na jakąkolwiek odpowiedź.
- Mama chcę przez to powiedzieć, że bardzo się o ciebie martwiliśmy - dodał ojciec.
- Szukaliście mnie – stwierdził chłopiec.
- Oczywiście! - odpowiedzieli natychmiast oboje.
- Jak tylko zorientowaliśmy się z mamą, że cię nie ma wybiegliśmy cię szukać.
- Dlaczego uciekłeś - spytała matka.
Chłopiec walczył z sobą przez chwile, aż w końcu zaczął mówić. A, im dłużej mówił tym trudniej było mu powstrzymać łzy.
Matka uścisnęła chłopca, łzy spływały jej po policzkach.
- Przepraszam - powiedział ojciec. – Nie przyszło mi na myśl, że tak to wszystko przeżyłeś. Od dzisiaj koniec z kłótniami obiecuję.
- Ja też - dodała matka wymieniając z ojcem spojrzenia w których kryło się postanowienie.
- Serio? - spytał uradowany chłopiec.
- Serio serio - powiedział śmiejąc się ojciec. Uściskał chłopca, po czym dodał: - Chodźmy do domu. Usmażę ci całą miskę pierogów z makiem.
Chłopak uśmiechnął się szeroko, aż nagle o czymś, a raczej o kimś sobie przypomniał.
- Czekajcie, musze podziękować pani Claus!
- Pani Claus? - spytała matka.
- Tak. To miła staruszka, która oprowadzała mnie do domu. Spójrzcie tam stoi - powiedział wskazując w kierunku, z którego przybył. Ale ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że pani Claus zniknęła.
- Stała tam jeszcze przed chwilą!
Rodzice popatrzyli po sobie.
- Nikogo z tobą nie było, kiedy cię znaleźliśmy - powiedziała matka.
- To niemożliwe stała tuż obok mnie, nie mogła tak nagle zniknąć. Nawet nie zdążyłem jej podziękować - powiedział z przykrością chłopak.
- Mam pomysł - powiedziała matka. - Po świętach popytam znajomych, czy ktoś nie wie, gdzie mieszka. Upieczemy ciasto i złożymy jej wizytę. Co ty na to?
- W porządku - powiedział chłopak patrząc na miejsce, gdzie przed chwilą rozmawiał z panią Claus.
- Chodźmy do domu - powiedział ojciec chwytając racę obojga - na zewnątrz jest zimno, a Dawid jest przemoczony.
Chłopak ostatni raz obejrzał się za siebie, po czym poszedł z rodzicami do domu.
W miejscu, gdzie przed chwilą błądził wzrok chłopca niewidzialni Cedryk i pani Claus obserwowali odchodzącą rodzinę.
- Cieszę się, że wszystko się ułożyło - stwierdził elf. – Nawet, jeśli nie zdobyliśmy cudu.
- Hi Hi Hi - zachichotała staruszka – na pewno? Przyjrzyj się uważnie.
Nie wiedząc, co pani Claus ma na myśli elf przyglądał się odchodzącej rodzinie i wtedy to ujrzał. Świecącą na złoto kulkę tuż nad ich głowami. Na początku niewielką wielkości piłki pingpongowej, ale w miarę, jak radość rodziny Nowak rosła, kulka również zyskiwała na wielkości. W końcu, kiedy osiągnęła już wielkość piłki do koszykówki odłączyła się od rodziny i zawisła w powietrzu.
Pani Claus wyciągnęła przed siebie ręce, a kulka, jakby przyciągana jej osobą podleciała do niej.
Wpatrując się w świecący złotym ogniem cud pani Claus dojrzał sylwetki trojga osób śmiejących się podczas lepienia pierogów. Widząc to uśmiechnęła się szeroko, wspomnienia napłynęły do jej głowy.
- Ho Ho Ho, mówię ci kochana czasami zastanawiam się, czy moje sanie zamiast cudu nie mogłyby latać na twoje pyszne herbatniki - śmiał się siwy, brodaty staruszek obejmując panią Claus.
- Pani, czy wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony elf, wyrywając staruszkę z wspomnień.
- Tak, nic mi nie jest - powiedziała pani Claus wycierając łzę spływającą po policzku.
Widząc nieprzekonaną minę elfa, ujęła złotą kulę oburącz. Cud zareagował na jej dotyk skupiając swój rozmiar do wielkości szklanej kuli.
- Chodźmy mamy mało czasu - powiedziała wkładając kulkę do kieszeni halki.
Szli w milczeniu mijając po prawej skate park, aż znaleźli się przed wejściem płockiego stadionu. Okolica była cicha i wyludniona. Nic nie wskazywało, by doszło tu do jakiejś katastrofy lotniczej.
Staruszka i elf podeszli do płotu oddzielającego ich od stadionu, a następnie z gracją płatka śniegu przefrunęli nad, nim. Będąc po drugiej stronie nie dostrzegli nic poza zaśnieżonym boiskiem i pustymi trybunami.
Nagle dwa metry przed nimi pojawił się znikąd elf.
Ubrany był w śnieżny maskujący mundur zwiadowczy z kapturem naciągniętym na szpiczaste uszy.
Popatrzył na panią Claus oraz Cedryka, następnie ukłonił się staruszce mówiąc.
- To zaszczyt panią widzieć, Pani.
- Jak wygląda sytuacja - zapytał Cedryk wpatrując się w elfa niczym przełożony czekający na raport podwładnego.
- Wszystko pod kontrola pierwszy strażniku - powiedział elf stając na baczność przed Cedrykiem. – Pan Artur i sanie są prawie gotowe do drogi, brakuje tylko zasilania. Ekipa porządkowa usuwa ślady po lądowaniu. Wszyscy czekają na wasze przybycie.
- Doskonale - powiedział Cedryk. – A teraz prowadź.
- Tędy proszę - powiedział elf odwracając się i znikając w powietrzu.
Pani Claus i Cedryk podeszli do miejsca, w którym zniknął elf. Wyciągnęli ręce i dotknęli czegoś niewidzialnego przypominającego w dotyku ścianę ciepłego powietrza. Naparli na ścianę, która mimo początkowego sprzeciwu przepuściła ich.
Gdy przeszli na drugą stronę ich oczom ukazał się tłum elfów biegających w pośpiech.
Były tam elfy ubrane w białe lekarskie fartuchy zajmujące cię reniferami. Piękne smukłe zwierzęta dumnie prezentował swe poroża. Jeden z reniferów stojący na przodzie grupy posiadał czerwony nos, który tlił się czerwonym światłem.
Elfy w ogrodniczkach ubrudzonych smarem zajmowały się saniami, co chwila wyciągały ze swych skrzynek narzędzia którymi naprawiały wielkie, lśniące czerwone sanie, na których położony był wielki pękaty wór.
Elfy z ekipy porządkowej naprawiały murawę boiska, która miała teraz wielką bruzdę ciągnącą się przez prawie całą jego długość.
Były tam również elfy, które wyglądem przypominały zdającego Cedrykowi raport elfa sprzed bariery. Stały na trybunach stadionu obserwując uważnie otocznie, a w rękach dzierżyły niczym karabiny wielkie biało-czerwone laski cukrowe.
W samym środku tego zgiełku stały wysoki, wyglądający na około 30 lat mężczyzna.
Ubrany był w czarne zimowe buty, czerwony strój napięty na dobrze zbudowanej sylwetce i czerwoną zimową czapkę z białym pomponem. Na uśmiechniętej twarzy gościła krótka biała broda. Kiedy zobaczył, kogo prowadzi elf zwiadowca uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Podszedł do pani Claus i uścisnął ją serdecznie mówiąc.
- Mamo! Jesteś już, martwiłem się o ciebie.
Pani Claus odwzajemniła uścisk syna uśmiechając się równie serdecznie – Artur gwiazdeczko. Po chwili jednak odsunęła się od niego, po czym strzeliła go ręką w tył głowy.
- Ałł, za co to - poskarżył się mężczyzna.
- Pytasz mnie, za co stojąc koło rozbitych sań na środku płockiego stadionu? - zapytała ironicznie, po czym strzeliła go drugi raz. – To twoja dwudziesta podróż, a ty zdążyłeś rozbić sanie już trzy razy!
- Ałł - powiedział Artur łapiąc się ponownie za głowę.
Zdarzenie to rozbawiło elfy, które przerwały swoją prace, by przyjrzeć się besztaniu uważnie.
- To nie moja wina - bronił się Artur. - W saniach naglę zabrakło mocy. To pewnie wina tej nowej aparatury nawigacyjnej.
- Nie zwalaj winy na aparaturę! - krzyknął elf wychodzący spod sań.
Ubrany był w ubrudzone smarem ogrodniczki, a na głowie nosił wojskowe słuchawki z mikrofonem.
- Jako twój pierwszy nawigator i mechanik ostrzegałem cię, jak skończą się twoje wygłupy i popisy w oddziale dwunastym.
- Oddział dwunasty? - zapytała pani Claus z uśmieszkiem patrząc na syna. – Czy to nie tam pracuję ta ładniutka Marta, o której kiedyś wspominałeś?
Na pytanie staruszki Artur zarumienił się. – To nie tak – powiedział, po czym popatrzał rozgniewanym wzrokiem na elfa w słuchawkach. - Musiałeś wszystko wygadzać Fryderyku!
- Trzeba było nie zwalać na moją aparaturę - powiedział gniewnie elf krzyżując ręce.
- Mówiłem ci Fryderyku, że instalowanie nowej aparatury dwa miesiące przed świętami będzie ryzykowne - wtrącił się Cedryk.
- Nie wtrącaj się! - powiedział rozgniewany Fryderyk – Gdyby nie durne popisy Artura paliwa, by wystarczyło. Poza tym bracie, co ty masz na sobie? Znowu naoglądałeś się filmów o secret service?
Twarze Artura i Cedryka zarumieniły się jak pomidor. Już mieli wdać się w kolejną kłótnie z Fryderykiem, kiedy przerwała, im pani Claus
- Dość kłótni - powiedziała klaszcząc w dłonie. - Zostało mało czasu, a Artur ma jeszcze prezenty do rozwiezienia. Porozmawiamy o tym jutro – po czym rozejrzała się po otaczających elfach i dodała. - Do pracy kochani prezenty same się nie rozwiozą.
Elfy wrócił do pracy.
- Doskonale. Macie, wejdźcie to- powiedziała powiedział pani Claus wyjmując cud z kieszeni i podając go Fryderykowi. – Tylko nie rozbijcie się tym razem!
Fryderyk przyjrzał się kulce uważnie, po czym uśmiechnął się promienie - Doskonała jakość! Teraz starczy nam mocy do rozwiezienia reszty prezentów - i pognał do sań trzymając cud ostrożnie.
- Fiu fiu, cud doskonałej jakości - powiedział pod wrażeniem Artur. – Gdzie znaleźliście taki skarb?
- Pojawił się, gdy pomogliśmy pewnemu chłopcu rozwiązać kryzys rodziny - powiedziała pani Claus wzruszając ramionami. – Drobnostka.
- Żadna drobnostka! - powiedział zdenerwowany Cedryk. - Była pani w niebezpieczeństwie. Cień chłopca został nawiedzony przez Mrok!
Z twarzy Artura znikł uśmiech.
- Mamo, nic ci nie jest? - zapytał.
- Dziękuje, że się martwisz, ale nic mi nie jest - powiedziała uśmiechając się.
- A więc stary Mrok znów sieje zamęt, hmm - Artur zacisnął wielkie pięści, a w oczach zaczęły tańczyć gniewne iskierki. - Będę musiał przytrzeć mu nosa, kiedy zobaczę go następnym razem.
Pani Claus razem z Cedykiem przytaknęli mu.
- Na pewno nie zostawimy go samemu sobie – w oczach pani Claus znów pojawiły się iskier, ale szybko znikły. - Ale teraz mamy inne zmartwienia. Leć nie masz wiele czasu.
Artur przytulił matkę, po czym ruszył w stronę sań.
Gdy sanie i renifery były gotowe Artur strzelił lejcami.
- Dalej - krzyknął - Rudolphus, Fulgur, Tonitrus, Cupido, Cometes, Solers, Acrobates, Saltatrix i Tellum lecimy. W górę!
Kiedy sanie wzbiły się w górę Artur zrobił rundkę dookoła stadionu, po czym wzbił się w przestworza krzycząc.
- He He He, Wesołych Świąt!Koniec
CZYTASZ
Królowa Północy
Fantasy"Kiedy sanie Mikołaja ulegają uszkodzeniu i święta wiszą na włosku, najbliżsi Mikołaja ruszają na poszukiwania magicznego źródła zasilania." Witajcie czytelnicy. Przedstawiam wam moje pierwsze w życiu opowiadanie "Królowa Północy". Opowiadanie pisał...