Mrok... nagłe światło... znowu mrok... co się ze mną działo i dzieje? Sam chciałbym znać odpowiedzi na te dwa pytania, które w chwili śmierci przychodzą mi do głowy. Światło... czy to tak wygląda ta chwila? Te sławne "światełko w tunelu"? Nagły mrok... moje oczy nic nie rejestrują, jakbym był kompletnie ślepy. Jednak mózg cały czas walczy, żeby nie odejść, głupi. Potrzeba pięciu minut na śmierć tego niepoważnego narządu... jednak to się wydaje niczym wieczność.
[Kostek! Panie zrób pan coś do cholery... błagam, nie odchodź... Kostek zostań przy nas! Panie kurna mać pospiesz się!]
Zaczynam się niepokoić tym, że mój zmysł słuchu powoli wraca do życia... to nie tak miało być... miałem z tym wszystkim skończyć... miałem... umrzeć. Po co to wszystko, moja śmierć... Po co? Nie chcę żyć i nie chcę słuchać innych, cały czas. Chodzi im tylko o jedno. Zrób to, zrób tamto, proszę, wyzwól mnie. Nienawidzę przez nich chodzić na grób własnej matki.
[Proszę pani, proszę się odsunąć, bo ... panią i pani zginie! Weź to sobie, w tyłek wsadź panie ... zrobię to sama! Pod żadnym pozorem ... proszę pani!]
Ola... wszędzie poznam ten głos... czyżby była przy mnie moja cudowna gwiazdka na niebie, która jako jedyna mnie akceptowała? Co się tutaj dzieje... moja głowa... czuję się jakbym, miał dwie osobowości.
Nie zdążyłem dokończyć myśli, gdy wielki ból w klatce piersiowej i nagły szok serca przywróciły mi świadomość.
- Panie udało się nam! Udało! - widziałem tylko jej słone łzy spływające po gładkim i owalnym policzku, na którym jeszcze był kosmyk czarnych włosów.
Zawsze słodko wygląda, nawet jak płacze.
- Kostek... boże dziękuję, jesteś z nami! - przytulenie mnie nie było dobrym pomysłem, zważywszy na ból, ale i tak to zrobiła.
- Olu... boli... - lekkim stękiem zdołałem wypowiedzieć jej imię.
- Jeny przepraszam... - lekko się odsunęła i spojrzała na mnie tymi swoimi oczyma.
- Co Ty sobie do jasnej cholery wyobrażałeś?! - nie tego się spodziewałem po jej wcześniejszym wyrazie twarzy...
- Posłuchaj... to nie czas na kłótnie i żale - głowa mnie zaczęła boleć... Oho witamy układzie nerwowy, jak się spało? Dobrze?
- Jakie żale? Jakie kłótnie?! To ty skoczyłeś z trzeciego piętra baranie! - zaczyna się... - co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Wiesz, jak ja się czułam?! - teraz naprawdę się rozryczała i to porządnie...
- Dobra, Ola spokojnie, ważne, że... że jestem w świecie żywych - musiałem zrobić przerwę w środku zdania, żeby nie zemdleć z bólu, jakie zaserwowały mi żebra. Powoli znów zaczynam czuć, że żyję.
- Proszę Pani, proszę zachować spokój i dać normalnie pracować - odezwał się wielki krótko przystrzyżony kolo w pomarańczowej koszuleczce. To chyba ratownik medyczny i nawet nie jeden. Szybki rzut oka, już powoli sprawnego, pozwolił mi na zorientowanie się w sytuacji. Dużo kolorowych światełek, kilkanaście radiowozów z dwie karetki i tłum gapiów oczywiście... będzie sensacja w porannych gazetach i mediach.
Ciekawe czy stoją tam moi bliscy...
- Dobra, ale powiedz mi lepiej, gdzie go zabieracie? Żebym od razu pojechała na miejsce - dźgnęła kolosa w pierś.
- Szpital na górnym, ostry dyżur - szybko rzucił i już zaczął ładować mnie do karetki. - proszę się odsunąć. Ola dała mi całusa w polik, pomachała, a ja już byłem w drodze do szpitala.Wnętrze szpitala było dziwnie chłodne... czułem się nieswojo, dlatego otworzyłem oczy i tego pożałowałem. Pomarańcz... najbardziej znienawidzony przeze mnie kolor... wszystko było pokryte pomarańczowymi, długimi i twardymi naroślami, to nie był pokój szpitalny... to nie był nasz świat. Leżałem na kościstym stole, lekko przejechałem palcami i poczułem pod sobą świeżą krew. Pomimo wcześniejszego stanu zdołałem się powoli unieść. Dusza jednak nie odnosi obrażeń takich samych jak ciało - mruknąłem i obejrzałem się wokół. Wszędzie ludzkie czaszki na przemian z naroślami, które przypominały ścięgna. Już odrażający widok jeszcze bardziej wzbogacały na wpół rozłożone ciała tak jakby wtopione w ściany.
Poczułem jeszcze większy chłód. Ręce odmówiły posłuszeństwa, a ciało jakby zaczarowane, położyło się samoistnie na stole. Zauważyłem tylko cień rozpościerający się nade mną, wiedziałem, że przyszedł po mnie. Wtedy wszystko mi się przypomniało, to kim tak naprawdę jestem. Co ja pierdzieliłem wcześniej, jaka śmierć, ja nie chcę ginąć, chcę pomagać ludziom!
Skąd w mojej głowie wzięły się te myśli...
- Tak nie powinno być, nie teraz - nie wydusiłem żadnego słowa, jedynie mówiłem myślami. - Spieprzaj gnido, nie będzie żadnego końca. - nie mogłem się ruszyć, chociaż mocno o tym myślałem.
- Kon-stan-ty... kon-stan-ty... - głos chrypiał za mną i zaczął się materializować. Czarna, wysoka postać, która nie miała twarzy, nachyliła się nad moją.
Plama w miejscu głowy miała na sobie tylko dwa czarne punkty. Wyciągnęła swój kościsty pazur i zaczęła ciąć moją skórę, zaczynając od podbródka. Krew z każdym milimetrem powoli się sączyła, widziałem skupienie w tych cholernych oczach. Napawała się tym, wiedziała, że będę cały dla niej... gdy nagle z mojej piersi zaczęło się wydobywać światło, które rozlało się po całym moim ciele. Co się kurr dzieje... - moje myśli szalały, zacząłem czuć ból, postać zniknęła.
Otworzyłem oczy, moje serce biło jak szalone. Wybudziłem się podczas operacji, bo jakiś lekarz, walną mnie prądem, żebym miał tętno. Lekko spojrzałem w dół i zobaczyłem, że moja klatka jest cała rozcięta.
- Szybko! Podaj mu znieczulenie! Uśpij go do cholery! - nie musieli długo czekać, bo zemdlałem.
CZYTASZ
medium.
HorrorMroczna opowieść, która nie powinna ujrzeć światła dziennego. ... ćęąęxźtzi okyź vxćkóplźę, oęó vxćkhćcźęyć sńmjc oże sńk gljćńkyć źęóń yęr