II. Elsven

34 3 22
                                    

Veasana patrzyła na całą walkę w oszołomieniu.  Podczas tych kilkudziesięciu minut, w porę oprzytomniała i postanowiła zrobić użytek ze swojego łuku. Po wszystkim nie potrafiła wyrzec z siebie ani jednego słowa, w porównaniu do tłumu, który żywo komentował przebieg walki. Kobiety co pewien czas ukrywały twarze w ramionach stojących najbliżej nich mężczyzn, czasem któraś jęknęła bądź zachlipała. Robiły to ku uciesze mężczyzn, którzy je obejmowali i pocieszali słowami. Skoro nie mogli wykazać się umiejętnościami bojowymi, wiedzieli, że tą chwilową czułością zdobędą ich serca i może z którąś wrócą do pokoju na noc.

Veasanę z niecodzienności całej tej sytuacji wyrwało popchnięcie przez jakiegoś mężczyznę, który zaczął biec w kierunku samotnie stojącej postaci w ciemnościach. Wyglądał nieco komicznie, przez duży brzuch, który nie pozwalał mu zwiększyć prędkości.

– Elsven! – krzyknął kilka razy biegnący, który okazał się właścicielem lokalu.

Mężczyzna nie spojrzał nawet w jego kierunku. Kiedy tamten stanął koło niego, poczekał w milczeniu, aż jego towarzysz uspokoi oddech.

– Elsven! W coś ty znowu nas wkopał!

– Nas?

– Wiesz, ile zniszczeń jest w pokoju na piętrze? – nie czekając na odpowiedź, zaczął wierzgać rękami i lamentować. – A tyle razy mówiłem, żeby nie przyjmować tych poszukiwaczy przygód! Przynoszą klątwy! Na Iphosa, jesteśmy przeklęci, jak nic! – Kiedy jego towarzysz milczał, karczmarz skierował wzrok na leżącą u jego stóp postaci. Momentalnie pobladł.

– Kim... czym oni są? – zapytał z trudem wypowiadając każde słowo.

– Wyglądają jak kultyści.

Bonheur uklęknął przy zwłokach. Wyciągając rękę w kierunku maski, ale przez drżenie ciała nie miał odwagi jej złapać.

– Czy...trupy...? – zapytał słabo, urywanymi słowami.

– Nie gryzą. Zazwyczaj.

Bonheur spojrzał na niego wymownie, po czym odważył się chwycić maskę i próbował ją zerwać. Starał się na różne sposoby, ale maska ani drgnęła. Wstał, dając za wygraną.

– Powiedziałeś, że to kultyści, ale od czego? Skąd?

– Nie wiem.

– Świetnie! – podniósł głos, ale zaraz go ściszył. – Dwa trupy przed moją karczmą i zdemolowany pokój! Co ja mam zrobić? Będę miał na karku straż miejską, jak nic! Zamkną mi pewnie budę na kilka dni! Aj... aj... straty, straty...

– Ledwo się temu przyjrzą.

– Tak! Pierdoły im w głowie – klasnął w dłonie grubas. – A tych wyrzucę, każę zapłacić za szkody, niech se obijają rzeczy gdzie indziej! – Nagle jego zapał ostygł i spojrzał na towarzysza. – Mogę ich wyrzucić?

– To już nie moja rzecz, co zrobisz.

– Tak! – jakby słysząc to, co chciał usłyszeć, do podjęcia decyzji. – Jak nic, wyrzucę! Inaczej... narobią mi kłopotów jak... nic!

Elsven milczał i nie poruszył się. Bonheur stał jeszcze chwilę przy nim, po czym powtórzył swoje ulubione powiedzenie „jak nic" i udał się do samotnie stojącej kilkuosobowej grupki ludzi. Reszta najwyraźniej dalej poszła pić, nie pamiętając już o całym zajściu.

Pulchne ręce zaczęły machać w powietrzu i Bonheur jednocześnie mówił, że tej bandy nie chce więcej widzieć. Wspomniał również coś o klątwie, żądając jakiejś wygórowanej ceny za zniszczenia.

Niszczyciel światówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz