I

1K 126 279
                                    

Joe nie był kucharzem z zamiłowania, przynajmniej nie do pewnego momentu w swoim życiu. Zdecydowanie wolał raczyć się zupkami instant, albo sieciówkami z żarciem niż brać się za krojenie, doprawianie, mieszanie i ugniatanie, a już tym bardziej zmywanie. Nienawidził tej brudnej roboty. Gotować zaczął nawet nie z własnej inicjatywy ani potrzeby. Pierwsze danie, które zrobił samodzielnie nie było też specjalnie wyszukane czy chociażby zjadliwe, ale włożył w nie całe serce. Dlatego teraz czasami wydaje mu się, że w miejscu, gdzie powinno być, nic nie ma?

Nie, to nie o to chodzi.

Pamiętał bardzo dobrze, że było to spaghetti i to nawet nie z torebki, a z prawdziwych pomidorów. Przypalony sos, rozpaćkane na podłodze pomidory, na których trzy razy wyrżnął orła, rozgotowany makaron i nadpalone końcówki zielonych włosów. Tak to zapamiętał. Nie ma się czym chwalić, a może i jest?

Bo mimo marnych wyników, gotowało mu się bardzo przyjemnie. Zapamiętał głównie tę ekscytację i oczekiwanie na reakcję tego, kto przyrządzonego przez niego dania spróbuje. A wtedy był to ktoś bardzo dla niego ważny. Śmiał się z marnego podania, prawie popłakał z obrzydzenia po pierwszym widelcu, ale przełknął go w całości, a to oznaczało dla Joe jedno - dało się to zjeść, potrzeba tylko więcej praktyki, zapału i serca. Poza tym nie musiał po wszystkim robić tego, czego nienawidził najbardziej, bo akurat jego ojciec zainwestował w zmywarkę, chwała mu za to.

Starał się być lepszy. Przez lata ćwiczył się w różnych rodzajach kuchni - od tradycyjnej japońskiej, przez chińską, tajską, śródziemnomorską, po włoską i to właśnie w tej ostatniej zakochał się bez pamięci. Może to przez sentyment do pierwszego zrobionego samodzielnie spaghetti, które ugotował dla swojego najlepszego przyjaciela. O własnej restauracji pomyślał stosunkowo niedawno, kiedy zorientował się, że jazda na desce, choć wprawiała serce w szybsze bicie, a głowę w szalony chaos myśli, nie przyniesie mu środków do życia, nawet gdyby wygrywał w wyścigach na pieniądze. Jedna mała kontuzja, gorszy dzień czy mniejsza dyspozycja i traci źródło zarobku. Dlatego musiał się ustatkować.

Ojciec czasem odwiedzał go w restauracji, którą z resztą pomagał mu urządzać od A do Z i próbował nowych dań. Na gotowaniu się nie znał, za to zjeść potrafił dobrze, a że Kojirou z biegiem czasu stał się mistrzem w swoim fachu, tak mógł poudawać konesera kuchni włoskiej i ponarzekać na rosnące ceny benzyny. Jak to dobrze, że Joe nie zapałał miłością do motocykli, albo sportowych aut, bo zgodnie z czarnymi wizjami ojca, benzyna będzie niedługo na równi cenowo z paliwem jądrowym. Już zastanawiał się nad sprzedażą samochodu.

Żeby poruszać się swoim środkiem transportu, Joe potrzebował jedynie mocnych mięśni i chęci. Tutaj pojawia się druga miłość Kojirou, czyli siłownia. Jako dzieciak zawsze był chuderlakiem i to największym w klasie. No... może zaraz po Kaoru, ale on to zupełnie inna bajka. Joe był wysoki i chudy jak tyczka, zielone kędziory podkreślały jego zapadłe policzki i dość jasną karnację. Do wniosku, że taki styl mu nie odpowiada doszedł dzięki, a jakżeby inaczej, swojemu najlepszemu przyjacielowi, który w szkolnej szafce trzymał zdjęcie umięśnionego siatkarza z japońskiej ligi mistrzów. Kojirou znalazł kartę czystym przypadkiem, ale coś go w tym znalezisku uderzyło. Wychodziło bowiem na to, że Kaoru albo lubi siatkówkę, albo dokładnie tego siatkarza za niepowtarzalną grę, albo umięśnionych facetów, których ramiona ledwo mieszczą się w otworach koszulek.

Nie mógł ryzykować tak wiele. Wziął się za siebie, codziennie kupował karton mleka, a racje żywnościowe zwiększył o trzysta procent. Kiedy nabrał wystarczająco dużo ciała, zapisał się na dzielnicową siłownię. Poznał tam kilku spoko kolesi, ta zwanych "koksów" czy jak niektórzy mówili "kafarów", którzy przy bliższym poznaniu okazywali się miłymi koleżkami, interesującymi się zbieraniem kart z motocyklami, pisaniem wierszy, albo tak jak jego kumpel o pseudonimie "Bąk" bartnictwem i wybieraniem miodku pszczółkom u siebie w ogrodzie. Postawił wszystko na jedną kartę i masę, bo ufał, że Kaoru doceni ten gest.

Fire kiss| Joe x CherryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz