Harry siedział na łóżku i wyglądał przez okno, co w ciągu dwóch ostatnich tygodni stało się to jego zwyczajem. Sen był nieuchwytny, a gdy w końcu udawało mu się zasnąć, dręczyły go koszmary. Jego umysł po prostu nie potrzebował odpoczynku.
Był dopiero środek czerwca, więc nadal powinien znajdować się w Hogwarcie. Jednak już od dwóch tygodni siedział u Dursleyów. Musiał u nich zostać do swoich siedemnastych urodzin, kiedy to magiczna bariera ochronna miała zniknąć. W ciągu tego czasu nie robił nic innego, tylko myślał. W jego głowie kłębiło się zbyt wiele pytań i wciąż zbyt mało odpowiedzi. Stale analizował każdą, nawet najmniejszą część informacji jaką posiadał, starając się złożyć z nich jakąś sensowną całość. I, co było bardzo frustrujące, niezbyt mu to wychodziło.
Wpatrując się w ciemną noc, nagle zamarł. Utkwił wzrok w cieniach na końcu ulicy. Chwilę później był już pewny, że coś zauważył. Ktoś aportował się na Privet Drive. Wytężył wzrok, próbując ustalić, czy ma do czynienia z przyjacielem czy też wrogiem. Raczej trudno było to stwierdzić, ponieważ kimkolwiek była ta osoba, nadzwyczaj dobrze wtapiała się w otoczenie.
Może i potrafiła trzymać się w cieniu, ale mimo to Harry szybko zdał sobie sprawę z tego, że nie była wystarczająco ostrożna. Wyglądało na to, że strasznie się jej śpieszy. Chwilę potem, padł na nią strumień światła, wypadający z jednego z domów, podczas gdy zakradała się coraz bliżej, sprawdzając kolejne numery budynków.
Harry zesztywniał, rozpoznając szatę śmierciożercy. Z tego co zauważył, wywnioskował, że była tam tylko jedna postać. Mógł się założyć, że to właśnie jego szukała. Kiedy się odwracała, Harry dostrzegł refleks światła odbijający się od blond włosów. To mogła być tylko jedna osoba.
Po krótkiej chwili niezdecydowania, Harry wypadł ze swojego pokoju i zbiegł po schodach. Cicho otworzył frontowe drzwi i wyślizgnął się na zewnątrz.
— Potter?
— Malfoy? — wypluł z odrazą Harry. — Co tu robisz? — wysyczał, jednocześnie szukając postaci, którą dostrzegł z okna. Szybko zauważył Malfoya stojącego w cieniu, tuż przy końcu posesji.
— Potter? Och, dzięki ci Merlinie — wyszeptał Malfoy.
Harry zmarszczył brwi. Nie bardzo rozumiał, dlaczego Malfoy jest taki wdzięczny, że go widzi.
— Jak mnie znalazłeś? — domagał się wyjaśnień.
— Każdy, kto zechce, może cię znaleźć, ale to w tej chwili nie jest najważniejsze — przerwał mu. — Potrzebuję twojej pomocy.
— Ty potrzebujesz mojej pomocy? — spytał niedowierzając. — Jesteś moim wrogiem!
— Wiem o tym – westchnął chłopak. — Ale ktoś musi się nią zająć.
Draco wyszedł powoli z cienia nieświadomy tego, jak przerażający obraz sobą przedstawia. Oczy Harry'ego rozszerzyły się, gdy dojrzał jego sylwetkę w szacie śmierciożercy. Malfoy trzymał coś małego i ruchliwego, owiniętego w szatę. Sytuacja ta była niesamowicie podobna do tej sprzed kilku lat na cmentarzu. Nagle Malfoy wydał mu się dużo bardziej niebezpieczny.
— Nie podchodź, Malfoy! — krzyknął, cofając się powoli.
— Trochę ciszej — syknął blondyn.
Harry przełknął ciężko. Może i byli w mugolskiej dzielnicy, i może był to środek nocy, ale w tej chwili nie miał zamiaru się tym przejmować.
Draco zmarszczył brwi. Widząc zmieszanie Pottera, spojrzał na zawiniątko.
— Co z tobą, Potter?
— Co to jest? — zapytał Harry, drżącym głosem, przeklinając w duchu, że nie potrafi opanować strachu.
— To dziecko, Potter — zripostował. — Stawiłeś już czoła Czarnemu Panu. Nigdy bym nie pomyślał, że będziesz się bał bezbronnego dziecka.
— Udowodnij — wyszeptał, niepewnie spoglądając na zawiniątko w szatach.
Draco mocniej zmarszczył brwi, ale podciągnął bok szaty, ukazując trzymane przez niego niemowlę.
Harry wypuścił ciężko powietrze, zamykając oczy. Po chwili jednak ponownie je otworzył.
— W co ty pogrywasz, Malfoy? Dlaczego masz ze sobą dziecko? I czemu tu jesteś? — dodał.
Draco wrócił do rzeczywistości i znów zaczął rozglądać się bojaźliwie dookoła.
— Nie mogę ci teraz wszystkiego wyjaśnić – powiedział pośpiesznie. — Musisz ją zabrać w bezpieczne miejsce, reszta jej rodziny prawdopodobnie już nie żyje. Udało mi się ją uratować, ale zaczną coś podejrzewać, jeśli szybko nie wrócę.
W końcu Harry zauważył, że Malfoy jest strasznie roztrzęsiony. Nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Zamiast zwykle spokojnego, opanowanego Ślizgona, stał przed nim człowiek bliski załamania.
— Podejdź i weź ją, Potter — powiedział Malfoy. W jego głosie można było usłyszeć więcej niepokoju niż zwykłego żądania. — Nie mogę przejść przez bariery.
— Co jej się stało? — zapytał ostrożnie.
Malfoy spojrzał na dziewczynkę, którą trzymał na rękach.
— Musiałem na nią rzucić Silencio, żeby nikt jej nie usłyszał. Myślę, że poza tym wszystko jest w porządku. W każdym razie mam taką nadzieję — dodał łagodnie.
Harry potrząsnął głową, próbując się przekonać, czy aby na pewno nie śpi, a to wszystko nie jest tylko okropnie dziwnym snem. Malfoy drgnął i sięgnął po swoją różdżkę. Harry wciąż celował do dziwnie zachowującego się chłopaka i uważnie go obserwował.
Blondyn cofnął zaklęcie Silencio i pośpiesznie wepchnął różdżkę z powrotem do kieszeni, starając się uspokoić płaczące dziecko.
— Potter, pomóż — powiedział niemal błagalnie.
— Ale ja nie mam pojęcia, jak opiekować się dzieckiem — powiedział nerwowo Harry.
— Ja też nie, ale ktoś musi się nią zająć — błagał Malfoy.
— Nie mam nikogo innego, do kogo mógłbym ją zabrać? Potter, muszę już iść.
Z narastającym poczuciem oderwania od rzeczywistości, Harry podszedł do końca bariery ochronnej i wziął od Malfoya zapłakane dziecko.
Ślizgon spojrzał na niego z ulgą.
— Spróbuję tu wrócić rano. Powinno być wtedy bezpiecznie. Tylko nie mów o tym nikomu, albo zostanie zabita.
Chwilę później zniknął z charakterystycznym trzaskiem. Harry spojrzał z niedowierzaniem na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu był Malfoy. Co tu się, do diabła, dzieje?
Głośniejszy płacz dziecka na jego rękach przywrócił go do rzeczywistości. Nie zastanawiając się dłużej, skierował się do domu.
— Chłopcze! Co to ma znaczyć? — wrzasnął Vernon, schodząc głośno po schodach, gdy tylko Harry przekroczył próg domu.
— Nie wiem — odgryzł się zielonooki. Nie miał odpowiedniego nastroju do rozmowy z wujem.
Słysząc skrzypnięcie drzwi, niepewnie popatrzył na górę i zobaczył, jak Petunia i Dudley spoglądają na niego zdumieni.
— Nie wiesz? — odezwał się groźnie Vernon. Jego oczy zwęziły się, gdy spojrzał na dziecko trzymane przez Harry'ego. — Tylko nie mów mi, że porzucili jeszcze jednego dziwoląga na naszym progu. Nie wezmę już nikogo.
— Nie martw się, nie pozwoliłbym im na to nawet, nawet gdybyście byli do tego skłonni — wykrzyknął gniewnie Harry, doprowadzając dziecko do głośniejszego płaczu.
— Ucisz to coś! — wykrzyknął Vernon z wściekłością.
— Nie wiem jak! — odpowiedział bezradnie.
Harry położył dziewczynkę na swoim ramieniu i zaczął ją kołysać. Widział nieraz jak to robili inni ludzie. Tak, to musiało działać uspokajająco na dzieci. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Stał tam tak, wysłuchując tyrady wuja i płaczącego dziecka. Obserwował, jak ciotka Petunia znika w drzwiach kuchni i marzył o tym, by móc pójść w jej ślady i też zniknąć sprzed oczu wuja.
W jego umyśle wirowały pytania. Nie mógł pojąć, co tak naprawdę właśnie się zdarzyło.
Czekał go jeszcze jeden głęboki wstrząs, gdy jego ciotka wróciła z kuchni z butelką mleka w ręku. Delikatnie, acz stanowczo zapędziła męża i syna z powrotem do łóżek. Nie byli zachwyceni jej zachowaniem, ale zwróciła im uwagę, że jeśli chcą ciszy i spokoju, to ona właśnie stara im się je zapewnić. Wtedy natychmiast wykonali polecenie. Co prawda nie wzięła dziecka z rąk Harry'ego, i wręcz patrzyła na nie z nieukrywanym wstrętem, ale pokazała mu, jak ma poprawnie trzymać dziewczynkę przy karmieniu.
Harry rozluźnił się nieznacznie na krześle, kiedy błogosławiona cisza wypełniła dom. Słychać było jedynie dźwięki cichutkiego siorbania.
— Skąd ona jest?
Harry rzucił wzrokiem na siedzącą sztywno na kanapie ciotkę.
— Można powiedzieć, że to kolejna ofiara tej wojny — stwierdził ponuro, niezupełnie odpowiadając na pytanie.
Zacisnęła mocno usta.
— To jest wojna wśród ludzi twojego pokroju, prawda? — zapytała. — Wszystkie te katastrofy. To tacy jak ty za tym stoją.
— Tak — przyznał niechętnie, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że Voldemort i jego zwolennicy są tacy jak on, ale wiedział, co miała na myśli. — W każdym razie Voldemort z miłą chęcią zabije wszystkich, was również, jeśli tylko będzie miał okazję.
— Możecie temu zapobiec? — zadawała kolejne pytania.
Harry popatrzył na nią dziwnie.
— Jestem jedynym, który może to zakończyć — odpowiedział zgodnie z prawdą.
Wystraszyła się i spojrzała na niego zdziwiona jego stanowczą odpowiedzią.
— Przecież jesteś tylko chłopcem!
— Czy kiedyś byłem tylko chłopcem? — prychnął. — Dla Voldemorta nie ma to szczególnego znaczenia – powiedział lekceważąco.
— A gdzie się podział dyrektor twojej szkoły? — zapytała Petunia z nadzieją w głosie.
— Nie żyje — odpowiedział szybko.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Czyli nie ma już żadnej nadziei?
Patrząc na ciotkę, Harry zdał sobie sprawę z tego, że kobieta najwyraźniej się boi. Była śmiertelnie przestraszona tym, co się działo wokół, i w przeciwieństwie do wielu innych mugoli, miała jakieś pojęcie, kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi. Mimo tego, że nigdy nie pozwalała dopuścić do siebie tych myśli, była świadoma istnienia czarodziejskiego świata. Wiedziała również, że jej siostra i jej mąż zostali zamordowani przez potężnego i złego czarodzieja. I rozumiała w wystarczającym stopniu okoliczności wydarzeń sprzed szesnastu lat, w wyniku których Harry pojawił się w ich domu. Cała ta wiedza sprawiła, że była teraz śmiertelnie przerażona.
Tak bardzo się bała, że nawet zdecydowała się rozmawiać o czarodziejskim świecie. Harry potrząsnął szybko głową, poważnie zastanawiając się nad swoim zdrowiem psychicznym. Malfoy zostawił dziecko na progu jego domu, a ciotka rozmawiała z nim o magicznym świecie. Wiedział, że w tej chwili być może dzieje się coś ważniejszego, ale te dwa zdarzenia uderzyły w niego z o wiele większą siłą, niż wiadomości o ostatnich morderstwach.
— Sądzę, że jakaś nadzieja istnieje — odpowiedział w końcu, patrząc jej w oczy. Opuścił wzrok na dziecko, które już prawie spało w jego ramionach. — Musi istnieć jakaś nadzieja — szepnął.
— Skąd ona jest? — zapytała ponownie Petunia.
W końcu spojrzał na ciotkę i stwierdził, że ona również wpatrywała się w niemowlę. Westchnął ciężko.
— Przypuszczam, że całą jej rodzinę zabito dzisiaj wieczorem. Nie wiem zbyt dużo. Tak naprawdę nic nie wiem. Osoba, która mi ją przyniosła, powinna pojawić się tutaj rano i wszystko mi wyjaśnić.
Ciotka Petunia ponownie zacisnęła wargi i Harry był pewny, że w jej głowie toczyła się walka. Nie chciała mieć jeszcze więcej dziwolągów w swoim domu. Jednak nie odezwała się.
— Nie wiem, o co chodzi, ale jeśli ta osoba tu wróci, koniecznie muszę z nią porozmawiać. To niezmiernie ważne.
Ciotka Petunia zamknęła na chwilę oczy.
— Przypuszczam, że Dudley i ja będziemy mieli jutro do załatwienia kilka spraw. Wątpię, żebyśmy zdążyli wrócić na lunch — powiedziała, krzywiąc się.
Harry kiwnął głową, rozumiejąc, o co jej chodzi. Wuj Vernon będzie w pracy, a ona dopilnuje, żeby jej i Dudleya nie było w okolicy, kiedy przybędzie "gość" Harry'ego. Nie podobała jej się ta sytuacja, ale wydawała się ją akceptować, przynajmniej na tyle, by nie informować o tym męża czy syna.
Oboje podskoczyli, gdy usłyszeli pukanie w okno. Nie zwracając uwagi na dziecko leżące na jego kolanach, Harry sięgnął po różdżkę i natychmiast wycelował nią w okno. Poczuł się jak głupiec, gdy zdał sobie sprawę z tego, że to była tylko sowa. Rzucił okiem na ciotkę. Skrzywił się trochę, gdy zobaczył jej wystraszony wyraz twarzy i zastanawiał się, czy była bardziej przerażona z powodu hałasu czy jego reakcji.
Niezgrabnie wstał i podał jej dziecko, które wzięła bez słowa. Wpuścił sowę, zastanawiając się, czy może mieć to jakiś związek z Malfoyem. Sowa wyleciała, gdy tylko Harry odwiązał zwój z jej nogi. Zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że tak szybko wyruszyła w drogę powrotną.
Jego oczy powiększyły się, gdy zauważył pieczęć Ministerstwa Magii.
— Cholera — zaklął cicho, szybko naruszając pieczęć. Malfoy rzucił zaklęciem Silencio, a Harry miał właśnie otrzymać za to karę. W trakcie czytania listu, jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, tym razem ze zdziwienia.
— Harry? — zapytała niepewnie Petunia.
Harry spojrzał na nią, zastanawiając się, czy powinien przekazać jej treść listu. Przed godziną, powiedziałby, że nie ścierpi takich wiadomości, ale teraz... teraz faktycznie mogłaby się przez to nieco uspokoić.
— Um, osoba która tu była, rzuciła niewielki czar — przyznał, patrząc niespokojnie na ciotkę i czekając na jej reakcję. Wciągnęła tylko powietrze i wstrzymała oddech, czekając aż Harry dokończy. — Jak wiesz, Ministerstwo wykrywa użycie magii i normalnie nie mogę jej używać nigdzie poza szkołą — kontynuował. — Ten list jednak zezwala mi na rzucanie zaklęć, mimo że w świetle prawa nie powinienem tego robić aż do dnia moich urodzin, które będą za półtora miesiąca — ostatnie słowa wypowiedział gorzkim tonem, przypominając kiedy są jego urodziny, bo tak naprawdę nie był pewien, czy ciotka w ogóle o tym pamięta. Poczuł jakiś dziwny rodzaj satysfakcji, gdy w końcu wypuściła powietrze i uważnie przyjrzała się różdżce, obecnie wystającej z jego tylnej kieszeni.
— Pozwolili ci na to z powodu tej wojny? — zapytała, wciąż przyglądając się różdżce. Wyciągnął ją z kieszeni, a jej oczy śledziły jego ruch.
Harry przeniósł wzrok z różdżki na list, który dalej trzymał w lewej ręce.
— Tak — odpowiedział w końcu. — Mam specjalne pozwolenie od samego Ministra Magii. 'Dzięki okolicznościom łagodzącym', zakładam, że to tylko dlatego, że Ministerstwo nie wypadłoby zbyt dobrze w oczach obywateli, gdyby teraz zaczęli mnie prześladować — dodał kwaśno.
Cieszył się z tego, że mógł już używać magii poza szkołą, ale denerwował go fakt, że Scrimgeour przyznał mu ten przywilej tylko dlatego, że był Wybrańcem.
Ciotka Petunia nic nie odpowiedziała, ale na jej twarzy odbijały się sprzeczne uczucia. Harry jednak czuł, że postąpił słusznie. Ciotka była zdenerwowana tą wiadomością, ale równocześnie trochę się uspokoiła.
Przyjrzał się jej ostrożnie, zmieniając temat.
— Ciociu Petunio? Um, co mam z nią teraz zrobić? — wskazał na dziecko w jej rękach.
Ciotka dała mu niechętnie szybki kurs opieki nad dzieckiem, który trwał aż do drugiej rano. Pomogła Harry'emu stworzyć prowizoryczne łóżeczko w jednej z jego szuflad i pokazała mu, jak ma przygotować mleko. Poinstruowała go również, jak przewija się dziecku pieluchy. Gdy zapytał ją, dlaczego trzymała w domu rzeczy dla małych dzieci, spiorunowała go wzrokiem i zacisnęła usta, jak to było w jej zwyczaju. Po chwili jednak przyznała, że jedna z sąsiadek ma małe dziecko. Trzymała parę dodatkowych pieluch i innych akcesoriów, gdyby ta sąsiadka zechciała wpaść na herbatkę.
Nie zaskoczyło to Harry'ego. Jego ciotka zawsze dbała o swój wizerunek doskonałej pani domu, dostarczającej gościom wszystkiego, czego im w danej chwili potrzeba. Kobieta miała także zwyczaj zaopatrywania się we wszystko, co tylko można sobie wyobrazić.
Ostatecznie dziecko zasnęło głęboko, a ciotka Petunia wróciła do swojej sypialni, zostawiając Harry'ego sam na sam ze swoimi myślami.
Podszedł do okna, wpatrując się w pustą ulicę. Czy Malfoy naprawdę pojawił się tu kilka godzin wcześniej i podrzucił mu dziecko? Rzucił okiem przez ramię na śpiące niemowlę, a odpowiedź sama się znalazła, chociaż wciąż wydawała się być niewiarygodna.
Harry nie wiedział, co teraz powinien zrobić. Wyszedł przed dom przygotowany do pojedynku z Malfoyem, a nie do tego, że stanie twarzą w twarz z błagającym go chłopakiem. Malfoy był jego wrogiem. Wpuścił do Hogwartu tych wszystkich śmierciożerców i próbował zabić Dumbledore'a. Myśli Harry'ego ponownie się zatrzymały.
W ciągu tych dwóch tygodni u Dursley'ów, niezliczoną ilość razy wracał myślami do tamtych wydarzeń. Malfoy próbował zabić Dumbledore'a, ale nie był w stanie tego zrobić. Pod koniec się zawahał. W końcu Harry zobaczył jak czubek różdżki Malfoya się obniża.
Bez konkretnego celu wpatrywał się w noc i kolejny raz pozwolił, by przed jego oczami przewinęły się obrazy wspomnienia tamtych okropnych chwil. Dumbledore próbował skłonić Malfoya do zmiany stron. Zaoferował mu i jego rodzinie azyl, i widać było, że Malfoy niemal się zgodził.
Co to mogło znaczyć?
Nie chciało mu się pomieścić w głowie, że Dumbledore mówił to wszystko tylko po to, by ratować swoje życie. Jego myśli przeniosły się na Snape'a. Harry naprężył, napiął się, ale nie poczuł przypływu skrajnego gniewu, który zawsze towarzyszył mu w takich momentach.
Teraz, z dala od Hogwartu, miał okazję uspokoić się i pierwszy raz spróbować myśleć racjonalnie. Gdy się opanował, doszedł do wniosku, że Dumbledore tak naprawdę nie był człowiekiem, który mógłby błagać o litość. Próbował nawet stawić siebie samego w takiej sytuacji. Nie było to wcale trudne. Przypomniał sobie cmentarz i wydarzenia w Ministerstwie Magii. Nie prosił o czas ani o życie. Był wtedy niemal pewny, że umrze, w szczególności na cmentarzu, a jednak nie poddał się.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego Dumbledore błagał. Nie, coś tu nie pasuje. Wiedział, że kto jak kto, ale dyrektor był potężnym czarodziejem. Starszy czarodziej trwał twardo w swoich przekonaniach i nigdy by się nie poddał. A jednak Harry widział jego upadek. Ale czy na pewno?
Przyciskał skronie koniuszkami swoich palców, próbując złagodzić męczący ból głowy.
Dumbledore po prostu nie był osobą, która poddałaby się lub przyznała do porażki. Samo myślenie o nim w ten sposób było niewłaściwe. Więc, co to wszystko miało znaczyć? Wyraźnie pamiętał prośbę skierowaną do Snape'a i próby przekonania Malfoya.
O co w tym wszystkim chodziło?
To pytanie nie dawało mu spokoju. Próbował skupić z powrotem myśli na Malfoyu, ale bezskutecznie. To było wystarczająco dziwne, bez dodawania Snape'a do tej mieszanki.
Ostatnim razem, kiedy widział Mafoya, uciekał on z Hogwartu. Sądząc po szacie śmierciożercy, którą miał wtedy na sobie, uciekał wprost do Voldemorta. Harry chciał się dowiedzieć, czy biegł tam z własnej woli, czy też nie. Rozmowa Dumbledore'a z Malfoyem stawiała wszystko w innym świetle.
Westchnął. W jego głowie kłębiło się dużo pytań oraz wątpliwości i jeszcze mniej wciąż zbyt mało odpowiedzi. Odwrócił się i spojrzał na dziecko. Pytań znowu przybyło.
*****
Harry usadowił się przed oknem salonu, gdzie mógł spokojnie wyczekiwać Malfoya. Było to raczej dziwne, ale mimo wszystko nadal tam siedział.
Cała noc i poranek minęły jak w śnie. Udało mu się nie ruszać z pokoju, dopóki wuj nie wyszedł. Nie zamierzał się narażać się na niepotrzebną konfrontację. Po raz pierwszy w życiu był naprawdę wdzięczny, że jest poniedziałek.
Miał wrażenie, że powinien być bardziej zły i zdenerwowany całą sytuacją, a czuł się tylko nieco przytłoczony. Jego ciotka była w równym stopniu odpowiedzialna za jego uczucia, co dziwne zachowanie Malfoya.
Gdy tylko Harry pokazał się na dole, ciotka Petunia dała mu koc i czyste ubranka dla małej. Cicho poinformowała go również o tym, że przywiezie mu kilka niezbędnych rzeczy dla niemowląt. Następnie zawołała Dudleya i wyszli.
Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, Harry przeżył prawdziwy wstrząs i to tym razem nie zachowanie ciotki, było takie szokujące. Gdy poszedł przebrać małą, Harry stwierdził z całą pewnością, że rzeczy, które mu wręczyła, musiały kiedyś należeć do niego.
Miękki, puszysty koc był koloru czerwonego z wyszytymi na materiale złotymi zniczami. Mógł się założyć, że ciotka Petunia nie chciałaby mieć czegoś takiego. Prawdopodobnie nie miała nawet pojęcia, czym są te małe skrzydlate piłeczki. I z całą pewnością nie wiedziała, że kocyk miał kolory Gryffindoru. Musiała go niedawno wyprać, ponieważ pachniał, jakby został dopiero co ściągnięty z suszarki.
Harry od dłuższego czasu wpatrywał się w te rzeczy nieprzytomnym wzrokiem. Nie wiedział nawet, jak długo tam siedział zagubiony w myślach o swoich rodzicach. Zdał sobie sprawę, co to oznacza. Na pewno musiał być owinięty w ten kocyk, gdy przyniesiono go do domu Dursleyów. Jego palce delikatnie błądziły po materiale małego ubranka. Zwykłego niebieskiego śpiocha. Śpioszka, którego musiał mieć na sobie w noc śmierci swoich rodziców.
Ponownie rzucił okiem na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała ciotka. Musiała to przez ten cały czas trzymać. Nie miał pojęcia dlaczego i w ogóle trudno mu było w to uwierzyć, ale mimo wszystko był jej za to wdzięczny. Nigdy nie była dla niego miła, ale zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę musi coś do niego czuć... albo do jego mamy.
Dziecko zapłakało ponownie, wybijając Harry'ego z toku myśli.
— Jak mam to zrobić? — mamrotał, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi.
Na przemian burcząc pod nosem i wydając uspakajające dźwięki, poradził sobie z przebraniem dziecka w czyste śpioszki. Miał wrażenie, że mała nie będzie się jakoś szczególnie przejmować tym, że znowu jest w piżamce mimo tego, że jest poranek. Nie miał dla niej nic innego.
Usiadł przy oknie z butelką i zaczął ją karmić, czekając na Malfoya. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Że naprawdę czeka na Malfoya. Spojrzał na dziecko, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nic o niej nie wie. Nie miał pojęcia skąd pochodzi i jak ma na imię. Właściwie, to jedyną rzeczą jaką o niej wiedział, było to, że właśnie straciła rodzinę.
I tylko ten jeden fakt wystarczył, by poczuł ukłucie w sercu. Ból nasilał się przy każdym spojrzeniu na niebieskie śpioszki, niegdyś należące do niego.
Obserwując jak piła z buteleczki, którą jej podtrzymywał, stwierdził, że jest całkiem słodka. Uśmiechnął się pod nosem na widok kręconych czarnych włosków. Zastanawiał się, czy jego włosy też tak wyglądały, kiedy był w jej wieku. Nie była ani dużą, ani specjalnie mała. Harry, z powodu swojego nikłego doświadczenia z dziećmi, nie miał zielonego pojęcia, ile tak na prawdę mogła mieć lat.
Dziewczynka spojrzała na niego swoimi szarymi oczami. Jej rysy twarzy były delikatne i... zaokrąglone, jak stwierdził po chwili. Wydawała się taka delikatna i Harry'emu nie mogło się pomieścić w głowie, jak do tego doszło, że to właśnie on się nią teraz zajmował. Naprawdę potrzebowała kogoś, kto otoczyłby ją profesjonalną, opieką.
Nadal nie wiedział skąd ona pochodzi. Westchnął głośno i wziął jej butelkę, gdy tylko skończyła jeść. Ostrożnie podniósł dziewczynkę i ułożył na ramieniu, po to, by się jej odbiło, tak jak nauczyła go ciotka.
Ponownie wyjrzał przez okno i mrugnął zdumiony, gdy zauważył, że Malfoy stoi na chodniku i uważnie mu się przygląda. Mrugnął ponownie zaskoczony, widząc blondyna ubranego w szare spodnie i zieloną koszulkę. Harry przewrócił oczami. Nawet wśród Mugoli musiał ubierać się jak Ślizgon.
Ponadto stał tam w biały dzień. Miał wrażenie, że lada chwila ponownie zaatakuje go ból głowy. Nie powinien czasem próbować zabić Malfoya, zamiast zapraszać go na herbatkę?
Zamknął oczy i po raz kolejny przywołał wspomnienie Malfoya, niepewnie opuszczającego swoją różdżkę. Ponownie mógł usłyszeć dobrze znany mu głos Dumbledore'a, zapewniającego mu ochronę, jeśli tylko przejdzie na właściwą stronę.
Otworzył oczy z powrotem, intensywnie wpatrując się w Ślizgona. Zaprosiłby go do środka. Zmarszczył brwi. Zakładając, że mógłby go zaprosić. Przecież nie mógłby przejść przez magiczną ochronę.
Czując się nieco bardziej bezpiecznie mając przy sobie dziecko, wyszedł do swojej Nemezis, w jednej ręce trzymając małą, w drugiej zaś swoją różdżkę.
— Wszystko z nią dobrze? — zapytał niemal natychmiast Malfoy.
— Wydaje mi się, że tak — odpowiedział powoli.
Harry zmarszczył brwi, widząc, jak Malfoy odetchnął z ulgą, zanim chłodna maska obojętności wróciła na swoje miejsce.
— Nie zaprosisz mnie do środka, Potter? — zakpił.
Harry spojrzał na niego gniewnie.
— Nie boisz się, że mógłbym o tym komuś powiedzieć i że teraz czekają na ciebie tam w środku? — odciął się Harry.
Draco spojrzał ostrożnie na dom.
— Mógłbyś — przyznał chłodno.
Harry wciąż nie był pewny, dlaczego nie wezwał ludzi, którzy mogliby pojmać Malfoya. Co prawda brał to pod uwagę, ale niemal natychmiast odrzucił tę opcję. Uniósł brew ze zdziwienia, zdając sobie sprawę z tego, że Malfoy wiedział, że w każdej chwili mógł zostać pojmany, a jednak wrócił.
— Chcesz być zatrzymany? — zapytał z niedowierzaniem.
— Nie — odburknął natychmiast. — Ale miałem nadzieję, że twoja cholerna gryfońska ciekawość powstrzyma cię przed powiadamianiem każdego o mojej wczorajszej wizycie. Przynajmniej do tej pory.
Niechętnie stwierdził, że Malfoy ma całkowitą rację. Chciał wiedzieć co jest grane i jednocześnie zdawał sobie sprawę, że gdyby mu nie pomógł, nie miałby najmniejszych szans, by się tego dowiedzieć.
Draco uśmiechnął się szyderczo, zdając sobie sprawę, że Potter rzeczywiście nic nikomu nie powiedział.
— Zaproś mnie do środka, Potter, a wszystko ci wyjaśnię.
— Lepiej miej cholernie dobre odpowiedzi, Malfoy — odpowiedział Harry.
— Tutaj na pewno nic ci nie powiem – warknął do Harry'ego.
Harry rozejrzał się po okolicy, a jego oczy zatrzymały się na jednym z domów przy końcu drogi, należącym do pani Figg. Nie przypuszczał, by był obserwowany przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale nie był tego pewien, więc zbyt długie stanie tu, prawdopodobnie nie było najlepszym pomysłem.
— Jak mam cię wpuścić przez osłony? — zapytał.
— Czy ty niczego nie umiesz, Potter? — Malfoy uśmiechnął się z wyższością.
— Nigdy przedtem nie zapraszałem tu śmierciożercy — odciął się.
Wzrok Malfoya skierował się w stronę lewego przedramienia. Długie rękawy były lekką przesadą w taki upał. Blondyn był wyjątkowo spokojny i jakby przytłumiony, gdy cicho wyjaśniał Harry'emu, jak ma go przepuścić przez barierę ochronną.
Harry zawahał się przed podjęciem tego ostatniego kroku.
— Skąd mam mieć pewność, że nie skrzywdzisz mnie albo moich krewnych, gdy tylko cię przepuszczę?
— Nie będziesz miał — odpowiedział po prostu, a jego oczy zwróciły się ponownie ku dziecku.
Harry zmarszczył brwi. Nie rozumiejąc do końca dlaczego, wypowiedział ostatnie słowa, które pozwalały Malfoyowi wejść na teren posiadłości.
Malfoy popatrzył na niego ze zdziwieniem i Harry zrozumiał, że blondyn tak naprawdę się tego nie spodziewał. Jednak szybko się opanował.
— Jesteś zbyt ufny, Potter — uśmiechnął się szyderczo, po czym wyminął go i skierował się do drzwi wejściowych.
Harry coraz bardziej marszcząc czoło, obserwował, jak blondyn idzie ścieżką. Nie ufał Malfoyowi, ale coś w tym wszystkim mu nie pasowało. Harry natomiast bardzo ufał swoim przeczuciom i to one podpowiadały mu, żeby wpuścić i wysłuchać Ślizgona.
Potrząsnął głową i poszedł za nim do domu, mając nadzieję, że nie popełnił właśnie ogromnego błędu.
CZYTASZ
Tajemnice
Fanfictionopowiadanie nie jest moje! jest skopiowane ze stronki ,, jesień z drarry'' ale te opowiadanie jest tak cudowne że więcej osób musi je przeczytać. ♥