Prolog

996 37 24
                                    

Deszczowa noc. Marinette jak zawsze siedziała do późna w biurze bazgrząc coś w swoich papierach. Wszyscy jej współpracownicy już dawno wrócili do swoich domów i rodzin, ale ona? Ona nie miała do kogo wracać. W domu jedyne co na nią czekało to pusta lodówka, czarny dachowiec i niebezpieczna dzielnica w jakiej mieszkała.

-Mam!- krzyknęła niespodziewanie do siebie, bo do kogo by miała? - Rozwiązałam! To wcale nie było w samoobronie, to było morderstwo!- przez myśl przeszły jej przerażające myśli. Na przykład co jeśli ten morderca kiedyś wyjdzie zza krat? I dowie się, że to ona rozwiązała skrywaną przez niego tajemnice. Niestety musiała odsunąć te teorie. Była profesjonalistką i nie mogła sobie pozwolić na to żeby emocje wzięły górę.

Zebrała wszystkie dowody zbrodni jaką odkryła i pobiegła do biura swojego kierownika. Kiedy tam dotarła zapukała do dużych, czarnych drzwi. Nikt nie otworzył, więc zapukała ponownie. Znowu brak odzewu. Postanowiła nacisnąć klamkę, ale było zamknięte. Szefa nie było.

Dziewczyna wróciła do pomieszczenia z jakiego przybyła po czym wzięła do ręki swój płaszcz i torebkę. W budynku już nikogo nie było, no może poza Panią Hanną która każdej nocy sprzątała biurowiec.

Marinette wybiegła z sali i szybkim krokiem poszła do windy. Jechała w dół aż dotarła na parter.

-Miłego wieczoru życzę Pani Hanno!- krzyknęła do sprzątającej kobiety. Była już niemłoda, lecz zawsze patrzyła na wszystkich z miłym nastawieniem. Praktycznie za każdym razem gdy Marinette zarywała noce w biurze, pracując nad jakąś sprawą, Pani Hanna przynosiła jej jedzenie, pomocne arkusze i wszystko co było potrzebne. Kobiety były dosyć zżyte ale dziś Marinette nie miała czasu na to żeby rozmawiać ze staruszką.

-Nawzajem Marinette, trzymaj się- odkrzyknęła jej starsza kobieta i zniknęła gdzieś w ciemnościach korytarza który aktualnie sprzątała.

Młoda dziewczyna spojrzała tylko na dobrą znajomą z rozczuleniem i wyszła z budynku.

Na dworze padało, ale Marinette na szczęście miała swojego czarnego Renault Clio II. Wsiadła do niewielkiego auta i spojrzała na miejsce pracy. Był to wysoki, oszklony, 10 piętrowy budynek. Na wejściu stały czarne drzwi które automatycznie się otwierały gdy ktoś do nich podchodził. Ogólnie od konstrukcji biło szarością i nudą. Nawet świecące logo firmy wtapiało się w tło. Jedynie wielki billboard na środku dodawał temu obiektowi otuchy.

W całej tej ogromnej konspiracji, Marinette zawsze się wydawało, że tu nie pasuje. Miała świecące, granatowe włosy do ramion, wielkie, fiołkowe oczy i delikatną urodę której nigdy nie przykrywała makijażem. Nie to co jej współpracownice które były wstanie poprawić szminkę na ustach nawet do 10 razy dziennie. Ich włosy zupełnie różniły się od tych Marinette. W pracy spotykała same długowłose blondynki albo szatynki. Nie było w niej miejsca na jakieś inne kolory. Mimo to szef miał do granatowowłosej duży szacunek i słabość gdyż była jedną z najlepszych w swoim zawodzie.

Ich zarządcą był Luka Couffaine. Był to wysoki, umięśniony mężczyzna z czarnymi włosami i delikatnie niebieskimi pasemkami. Jego oczy miały chłodny i nieprzyjemny odcień lazuru. Wyglądały trochę tak jakby ktoś wylał na nie wodę i zamroził. Zawsze każdego pracownika traktował z góry i wyłącznie w relacjach pracownik-szef, jedyna Marinette wywoływała u niego uśmiech na twarzy i sprawiała, że przełożony miękł.

Granatowowłosa jednak nigdy nie uważała tego za spoufalanie się z nią lub podrywanie jej. Uważała po prostu, że Luka Couffaine to człowiek który docenia ludzi za ich umiejętności, a nie wygląd.

Z głębokich rozmyślań wybił ją jakiś stuk. Ktoś obił się o jej auto swoim.

-Co to ma być?!- wściekła dziewczyna wyszła z samochodu i podeszła do sprawcy- Co ty sobie myślisz?! Zniszczyłeś mi auto!

Don't provoke me [Miraculum]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz