"Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a zaspokojona ciekawość to krok
w przeciwnym kierunku."
Stephen King, Sklepik z marzeniami
***
Środowy poranek był dla Lois ciężki – lekko mówiąc. Właściwie słowo „ciężki" to niedopowiedzenie. Był męczący, irytujący i z każdą kolejną sekundą dziewczyna miała wrażenie, że więcej nie zniesie. Zaczął się przeciętnie, można by rzec wręcz zwyczajnie. Dziewczyna właśnie obracała się na drugi bok, gdy usłyszała głośny huk. Zmarszczyła brwi, nie do końca świadoma co się dzieje. Podrapała się po nosie i pogrążyła ponownie we śnie. Kilka sekund później hałas ponownie dotarł do śpiącej Lois. Jęknęła z frustracji, niezmiernie zezłoszczona, że ktoś śmiał przerwać jej cudowny sen. A sen ten faktycznie był cudowny – sama, pośród spokojnego lasu w letnie popołudnie - tego najbardziej potrzebowała. Teraz jednak kobieta powracała do rzeczywistości, jedynie resztkami sił trzymała się nocnego marzenia. Łomot stawał się rytmicznym przerywaniem ciszy, z jedną małą chwilą na oddech. Wyprowadzona z równowagi oparła ciężar ciała na łokciu i głośno wypuściła powietrze z ust. Wzrok Lois natychmiast powędrował do zegarka na szafce nocnej, tuż obok zdjęcia rodziców.
- 4:57? To chyba jakiś żart! - burknęła i zazgrzytała zębami. Ostatnio nie było jej dane pospać dłużej niż sześć godzin, a Lois nigdy nie słynęła z bycia rannym ptaszkiem.
Kobieta opadła zrezygnowana na materac, układając się na boku. Chwyciła jedną z poduszek i z impetem przycisnęła ją do ucha, tak szczelnie jak tylko potrafiła. Przez chwilę lekko dudniło jej w głowie, ale mimo wszystko zamknęła oczy i sięgnęła po sprawdzony sposób na sen – liczenie owiec. „Nie ma szans, że zasnę." - przemknęło jej przez myśl.
***
Gdyby Lois wzięła udział w konkursie na sprawdzoną wróżbę, to z pewnością cieszyłaby się smakiem zwycięstwa. W pracy była cieniem samej siebie. Rano wydrukowała za mało kart z zadaniami dla uczniów, potem nie zauważyła uchylonych drzwi do sali obok, co skończyło się poplamioną bluzką i najprawdopodobniej guzem na czole. Teraz rozkoszowała się jednak przerwą obiadową – popijała więc herbatę z Lisą, która za to w bardzo spokojny, godny pracownika szkoły podstawowej, sposób wyrażała swoje emocje.
- Lois, ten dzieciak rozlał sos pomidorowy na powieść Twaina – zabierz mnie stąd, bo serce mnie boli. - Mowa o chłopcu imieniem Tommy, który kilka godzin wcześniej pojawił się w bibliotece chcąc oddać wypożyczoną książkę. Znając Lisę przeszła wtedy dwa zawały i obecnie jest w trakcie trzeciego.
- Tak właściwie nie wiem, co sprawiło Ci większy ból. Ukaranie tego słodkiego chłopca czy widok zamordowanej książki. - Lois uniosła brwi, po czym wzięła łyk kawy, posyłając towarzyszce pytające spojrzenie.
CZYTASZ
Myosotis - Steve Rogers Fanfiction
Fanfiction23-letnia Lois Coleman rozpoczyna pracę w szkole podstawowej w Waszyngtonie, z dala od rodziny i wszystkiego co znajome, co stałe i bezpieczne. W obcym mieście musi odnaleźć swoje miejsce, dopasować się do życia na własny rachunek, zasmakować danej...