Odmień losu plan

118 17 5
                                    

   Tubbo poznał Ranboo w swe trzynaste urodziny. Był on już lata pod rodzinnymi skrzydłami Philzy, minął czas odkąd to Tommy odnalazł jego w pudełku. Może los chciał, by każdy odnalazł tego drugiego?

  Jednakże nim Ranboo znalazł się w lesie, głównym źródle mocy George'a oraz często odwiedzanym przez rodzinę dziwnych chłopaków, przeżył swe piętnaście lat życia w innym borze.

  Opowiem wam tę historię.

  Płaszczyzna świata była rozległa, tak iż wiele istot nie umiało tego zrozumieć. Niektórzy myślą, jakoby sami byli w tym opuszczonym przez boga miejscu. Przeszło wiele kultur, zniknęło wiele ras — czy to przez klątwę śmierci, czy przez nieszczęśliwe spalenie lasu, atak, wypadek. Minęło wiele bóstw. Wołano do Boga, Niebios, Matki, Mali Przynoszącej Słońce, Sakty Aliny, Djela, Urd, Luny, Szatana, Hekate, własnych bóstw i duszków leśnych. Wielu odeszło w zapomnienie.

  Jednakże dla tego ender–chłopca nie odeszła w zapomnienie Pani Kresu. Mimo, iż nie pamiętał, dlaczego od zawsze jest w lesie, bogini czule jak matka swe dziecię głaskała chłopca po główce.

  Lasy, którymi był otoczony, były cudowne. Wiele istot żywych, jak koty, niedźwiedzie, sarny, muflony, ale też i potwory jak widma czy endermany, trzymały się od niego z daleka. Las nie chciał go drażnić, więc on nie drażnił go. Piękne rośliny całymi dniami znosił na swą polankę w rękach ułożonych w miseczkę — od niewielkich łodyżek z truskawkami po niewielkie, ale zachwycające drzewka cytrusowe o opalizująco białych liściach i misternych, jakby złożonych z kilku pnączy, pieńkach. Od małego poznawał las, zachwycał się, czasami nawet głaskał zabłądzone młode pum, dotykał barwnych skrzydeł motyli, przyglądał się latającym nocom ptakom i phantomom.

  Wśród tego wszystkiego on — wysoki, młody demoniak, z charakterkiem, ale zdolnym do wielkiej łagodności. Las nauczył go korzystać z instynktów, darował mu schron w deszczowe pory, pozwalał znikać w fioletowych iskrach, by po chwili być w innej partii lasu po nowy okaz drzewa śliwkowego.

  Zimowy dzień, kiedy jedna z pum, jak na złość losu i otaczającej trzynastoletniego chłopaka aury mroku polubiła go, biegła u jego boku. Dzień miał się okazać darem od bogini.

Odnalazł w zboczu góry, będącej granicą boru, jaskinię. Była ona niemalże niewidoczna przez bluszcz. Puma jednak nie chciała się zbliżyć do wylotu kamiennej groty, co go tylko zainteresowało. Pogłaskał dzikiego kota za uszami, dodając mu otuchy, po czym wszedł, by zgłębiać kamienną wnękę. Znał ten las jak własną kieszeń, więc znalezienie czegoś takiego tylko podsyciło jego zainteresowanie.

  Przeszedł wiele metrów systemów niewielkich jam i często zwężających się korytarzy. Minęło tyle czasu, że chciał się poddać, wołając do kociego przyjaciela, jednak korytarz się okazał być tym ostatnim.

  Z ścian wystawały strzeliste, barwne kryształy. Ściekająca po nich woda, gdy je opuszczała, wygrywała na nich dzwoneczkowy dźwięk. Woda, tworząc strumyk, skupiała się wokół serca przepastnej jaskini, niewielkiej wysepki. Było tam jasno i barwnie dzięki własnemu źródłu światło z tej wysepki. Enderboy w zachwycie patrzył na...

— Lśniący, mały kwiatek. Jego płatki były tak misternym malowidłem... A żyłki liści emanowały złotym światłem.

  Ranboo spojrzał na swych dwój przyjaciół, trochę młodszych od niego i słuchających z zainteresowanoem, jak nerwowością. Szybko skupił spojrzenie na ich ojcu — dla niego i Tubbo może nie rodzonym, ale od lat tym prawdziwym. Ten, tak samo jak lata temu, gdy znaleźli go w lesie obok, patrzył na niego z zamyśleniem i nadzieją.

  Od tamtego czasu, kiedy był sam w wielkim, czarującym fragmencie świata, wiele się zmieniło. Rozwinął swoje prawdziwe skrzydła, talent, odnalazł przyjaciół. Zawsze jednak w pamięci, niczym kotwica, pozostawało życie dziecka w borze. Teraz w końcu zrozumiał, po co.

Ulecz Każdą Z RanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz