Prolog

79 10 3
                                    

Zrobiło się chłodno. Kruki z pobliskich drzew wzniosły się ku górze i kracząc przeraźliwie, przerywały głuchą ciszę, która do tej pory otulała wszystko wokół. Tak jakby dookoła Tesham Mutna powstała niewidzialna bańka nieprzepuszczającą dźwięków z zewnątrz, a w dodatku zatrzymującą również czas. Za sprawą trzepotu czarnych skrzydeł wszystko prysło.

Geraltowi w pewnym momencie nasunęło się porównanie chłodnego wiatru, jaki rozwiewał mu białe włosy, do gryzącego mrozu panującego na Skellige. Jednak szybko odrzucił tę myśl, cmokając nieco zirytowany. Wprawdzie srogie zimy na wyspach były trudne do zniesienia, a tym bardziej morze, jakie zamarzało przy ostrych jak brzytwa klifach, przez co często nie obeszło się bez tłuczenia zmarzliny toporkiem, ale i tak nijak się miały do zazwyczaj słonecznego Toussaint. I nawet jeśli w danej chwili wiedźmin zatrząsł się ledwo zauważalnie z zimna, kląc na kapryśną pogodę - nie było aż tak źle, beauclairski kaftan przeszywany złotą nicią o to dbał.

Wiedźmin spojrzał w poszarzałe niebo - to nie pierwszy raz kiedy nie zabił celu swego zlecenia. Podobnie było z Salmą, którą spotkał w Novigradzie, prosząc jedynie o opuszczenie miasta i bycie bardziej czujną. Tym razem jednak nie naraził się byle jakiemu kupcowi, zaspanemu strażnikowi, miejscowemu pijaczynie czy bandzie chłopów a samej Jaśnie Oświeconej i o ile zawsze w takich przypadkach dostawał najwyżej połowę ustalanej kwoty - tak z Henriettą sprawy miały się nieco inaczej. Wiedział, że będzie wściekła, nikt inny nie nadstawi za niego karku. Puścił Dettlaffa wolno, zawiódł.

Sam wąpierz pożegnał się twardo. Jego niski głos zniknął w ciemnościach ruin tak jak on sam w szkarłatnej mgle. Wiedźmin przyglądał się temu zjawisku w zupełnej ciszy. Czarnowłosy był tylko i wyłącznie narzędziem, nikim więcej - tak powiedziała mu przecież Syanna, gdy byli z Geraltem w Krainie Tysiąca Baśni. Zdradzony przez kobietę, której oddał swoje zimne serce. Van der Eretein z resztkami swej poszarganej godności odszedł.

Rzeźnikowi żal było Regisa. Wampir stał sztywno, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na torbie z ziołami i patrzył jak jego przyjaciel znika rozmyty przez wiatr. Mimo że wiedźmin nie mógł wyczuć jego emocji, gdyż u wampirów było to niemożliwe - mógł jednoznacznie stwierdzić, iż Emiel był smutny. Chociaż słowo „smutny" nie oddawało tego, co ten widział w czarnych ślepiach cyrulika. Ciemne oczy wypełniała rozpacz pomieszana z niemocą, a wisienką na torcie niedoli były sine usta - zaciśnięte w wąską kreskę. Nie mógł za nim pobiec - to bolało Regisa najbardziej.

Zmanipulowany przez kobietę, która leżała w tamtej chwili martwa na kamiennej ścieżce, stygnąc - Dettlaff czuł, że jest tym, za kogo mieli go mieszkańcy Beauclair - Bestią. Głupiec - tak myślał o sobie, kiedy opuszczał księstwo. Że też nie posłuchał Regisa i nie zerwał z nią kontaktu, kiedy były to tylko niewinne schadzki. Widok drugiego wampira był jak wbicie sztyletu w jego serce. Ukłucie w piersi, przeraźliwy chłód ostrza, którego ten nie jest w stanie wyjąć. Przez chwilę myślał czy nie zrobić użytku ze sztyletu zawieszonego na plecach lecz byłoby to bezcelowe, nie zaleczyłoby rany, a otworzyłoby jedynie kolejną. Zawiódł osobę, która jako jedyna nie patrzyła na niego jak na potwora, która starała się przekonać każdego, że Dettlaff to dobry człowiek, tyle że zagubiony. Van der Eretein nie wiedział, co Emiel w nim widział. Wiedział tylko, że gdy te czarne jak węgielki oczy na niego spojrzały - robiło się jakoś dookoła inaczej. I w sercu, i w duszy rozkwitało tysiące nazairskich róż, łaskocząc czarnowłosego. Czuł się żywy, jeśli można tap powiedzieć o nieumarłym.

Zanim Syanna wprowadziła swój plan, on i Regis spędzali poranki w sklepie z zabawkami niedaleko portu. Dettlaff strugał wtedy pajacyki dla dzieci przy dźwiękach pozytywki, Emiel natomiast najczęściej siedział na łóżku albo zamiatał podłogę z trocin, opowiadając mu historie. Wieczorem zaś wychodzili na spacer wzdłuż portu i siadali na niskim kamiennym murku, którym ogrodzono most. Dettlaff słuchał o gwiazdach, o ludzkich zwyczajach i tradycjach. Pozostawał bierny, wsłuchując się w spokojny głos cyrulika. Zamykał oczy i wyobrażał sobie wiele rzeczy. Na przykład jak spycha Emiela do wody. Dettlaffowi zaczynało tego brakować. Kiedy znikał z Tesham Mutna czuł tylko zimno i nic poza tym. Najwyraźniej pisana była mu samotność.

Czarna polana ✒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz