Obłok Oorta. Czterdzieści dwie jednostki astronomiczne od gwiazdy centralnej.

11 0 0
                                    


W ciemnej otchłani kosmosu, rozjaśnianej setkami blado mrugających gwiazd, słabo błysnęła tafla brudnego lodu. Z ciemności wyłoniła się niewielka, licząca może sześćdziesiąt kilometrów średnicy asteroida. Powolny obrót odsłaniał pokancerowaną powierzchnię kosmicznego zawalidrogi. Gdzieś daleko błysnął kolejny, skalny odłamek. Tamten był prawdziwą miniaturką. Kształtem przypominał kawałek rogala. Uderzył w większego "brata" z niezbyt dużą prędkością, wystarczającą do tego, by rozszczepić malucha na kilka części. Niecałe trzy kilometry od miejsca zderzenia stał... frachtowiec kosmiczny klasy Murphid. Zgaszone światła pozycyjne i ciemne, opancerzone okna sterowni sprawiały ponure wrażenie statku – widma z martwą załogą. Kilka warstw śniegu na poszyciu czyniły go niewidocznym dla obserwatora z góry.Na moment mignął snop światła, wyłuskujący z ciemności jedną z podpór. Szybko zgasł. Wewnątrz, w głównej śluzie wyjściowej stał młody chłopak. Zwiesił głowę i w milczeniu przyjmował reprymendę zwierzchnika.

- Ty idioto! To my tu chodzimy na palcach, żeby nikt nas nie usłyszał, a ty walisz światłem tak, że z Ziemi ślepy by nas dojrzał! - krzyczący mężczyzna miał około trzydziestu lat. Krótko ostrzyżona broda krzykacza lśniła w blasku halogenów pierwszymi oznakami siwizny.Naszywki na roboczym stroju wskazywały na bosmana. Twarz wykrzywiała wściekłość. Ten typ nie dał się tak łatwo uspokoić.

- Kapitan kazał skontrolować podwozie – tłumaczenie młodego członka załogi brzmiało raczej jak cichy , błagalny szept. Brodacz huknął z góry i chłopak natychmiast umilkł. Jednym ruchem ręki wskazał na drzwi a winowajca skrył się za nimi błyskawicznie. Bosman pokręcił głową, zerknął na wskazania przyrządów i powędrował śladem podwładnego. Idąc głównym korytarzem komunikacyjnym, usłyszał w oddali rozmowę prowadzoną cichym głosem. Przyspieszył kroku,gotując się do następnego ataku. Nagle zwolnił. Rozpoznał ten dziwny akcent, którym mówili ochroniarze, niedawno sprowadzeni przez szefostwo statku. Potrząsnął głową. "Ochrona" –pomyślał z przekąsem, przechodząc obok stołówki dla załogi.Zerknął z tajoną nienawiścią na dwa czy trzy stoły zajęte przez ludzi ubranych w mundury. Czyjeś nogi w wielkich buciorach leżały na stole. Obok siedziało dwóch Umbrian.Palili krótkie skręty. Po minach widać było, że myślami szybują już bardzo daleko stąd.

"Żadna tam ochrona, po prostu pieprzeni najemnicy" -pomyślał bosman i wkroczył do sterowni frachtowca. Na fotelu pierwszego pilota spał szczupły brunet, wtulony weń tak głęboko, że widać było tylko czubek głowy. W jednej osobie właściciel i dowódca frachtowca.

- Panie Barad,proszę wstać – zachrypnięty głos bosmana zmusił śpiącego do otwarcia oczu.

- Mam nadzieję, że to dobre wieści Siergiej - mruknął zaspany brunet przeciągając się - bo inaczej będzie "pięćdziesiąt lat kriostazy dla pana" - to było sztandarowe powiedzenie kapitana.

- Nasz mały„Sirius" ma grzać silniki? - uśmiechnął się szeroko. Bosman kiwnął służbiście głową.

- Melduję, że minął już czas oczekiwania. Sądzę , że patrole przesunęły swoje poszukiwania na sektor dwudziesty. Na kanałach tachionowych głucha cisza, a wie pan, że naszymi transponderami wychwytujemy nawet bardzo słabe przekazy.

- Taak. - powiedział przeciągle Barad wstając z fotela. Podrapał się w głowę spoglądając spod oka na bosmana dodając żartobliwym tonem:

- Słyszymy nawet wtedy gdy ludzie Simona ściągają sobie pornosy na pokład. –Właściciel frachtowca pokiwał głową z udawanym strapieniem, nie znajdując zrozumienia u swego podoficera. Siergiej pozostał milczący i bez uśmiechu. Kapitan już dawno musiał się przyzwyczaić do chłodnego sposobu bycia szefa załogi. Brak humoru był jedyną wadą Kriłowa. Funkcję bosmana sprawował perfekcyjnie. Teraz też oczekiwał na konkretne rozkazy.

Najemny szwadron IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz