Wlot do tunelu DELTA - kierunek Alfa Centauri

2 0 0
                                    


Barad skupiony wpatrywał się we wskazania komputera nawigacyjnego. Na drugim fotelu siedziała szczupła blondynka. Z żelazną precyzją prowadziła transportowiec wprost na transponder nawigacyjny.Delikatnie poprawiła kurs.

- Trochę więcej pary, kochanie, musimy przekroczyć czterdzieści tysięcy kilometrów- mruknął Barad, obserwując wskazania komputera nawigacyjnego.

- Już, misiu -frachtowiec niezauważalnie przyspieszył. Na radarze panowała pustka. Uczęszczany asteroid TM-2345, dziś świecił pustkami.

- Tylko się cieszyć- mruknął dowódca - żadnych patroli, żadnych cholernych celników. To się po prostu nie mieści w głowie.

- Sygnał transpondera skoku, musimy zwolnić - dziewczyna pstryknęła przełącznikiem.

- Lenia, spokojnie,wskoczymy tuż za nim – głos Barada działał na nią uspokajająco. Kiwnęła potakująco głową, uruchamiając systemy nawigacyjne skoku. Spojrzała na kapitana, budząc w nim niepokój głębią ciemnobłękitnych oczu.

- Kochanie, sprawdź namiary, tak dla pewności – aksamitny ton głosu dziewczyny zazwyczaj podbijał serce dowódcy. Tym razem jednak w głowie kapitana brzęczały kredyty.

- Spokojnie mała -Barad wzruszył ramionami i uśmiechnął się do swej nawigator pokazując smukłymi palcami gest liczenia pieniędzy.

- Teraz jesteśmy bogaci. Mały skok na Centauri jesteśmy obrzydliwie bogaci. - Kapitan wstał z fotela i podszedł do dziewczyny, pochylając się nad odkrytą szyją. Czując jego gorące usta na skórze zamknęła oczy. Zasyczały główne drzwi wejściowe na mostek. Barad przerwał pieszczotę, odwracając się z złośliwym wyrazem na twarzy. Ujrzał sylwetkę bosmana, właśnie wchodzącego do sterowni.

- Bosmanie, pięć minut dla dowódcy – mrugnął porozumiewawczo – sam rozumiesz,każdy ma swoje potrzeby – kapitan oblizał się, bacząc, by pani nawigator nie dostrzegła znaczącego gestu. W tym samym momencie dostrzegł sygnał alarmowy błyszczący na trójwymiarowym ekranu radaru głębokiej przestrzeni. Dopadł do pulpitu sterowniczego a to co ujrzał na odczytach sprawiło że zbladł.

- O cholera...

*

Przednie dysze hamujące "Siriusa" na moment rozjarzyły się białym światłem, hamując lot pojazdu. Dokładnie naprzeciwko, w odległości jednej dziesiątej jednostki astronomicznej, przestrzeń rozbłysła nagle w wielki krąg świetlnych wyładowań, mający co najmniej osiemset kilometrów średnicy. Wyłoniła się zeń sonda zalewająca przestrzeń wokół sygnałami radiowymi. W polu widzenia pojawiły się bezwładnie lecące asteroidy. Spoza nich wysunęły się dwie korwety. Nie nosiły żadnych oznaczeń.

W sterowni "Siriusa"wreła praca. Barad sprawdzał na bieżąco odczyty komputera nawigacyjnego. Do wejścia w tunel mieli jeszcze dobre dwadzieścia minut. Spojrzał w rozszerzone strachem oczy Lenii i dodał z zawziętością w głosie.

Nie zdążymy. Ten pieprzony handlarz musiał coś komuś mlasnąć ozorem.

Mimo zagrożenia,umysł kapitana pracował na najwyższych obrotach. Wszystko zaczynało pasować do siebie. Brak patroli, brak innych statków.Ktoś musiał to wszystko dobrze opłacić.

- Wreszcie przyda się ta banda obiboków - odezwał się bosman, siedzący przy konsoli sterowania bronią pokładową. Jego zarośniętą twarz wykrzywił złośliwy uśmiech. Barad chwycił się myśli swego podoficera w mig. Najemnicy! Sirius jeszcze miał szansę. Przelotnie pomyślał o dysproporcji sił. „Dziewięć myśliwców na dwie korwety". Pokręcił głową i uspokoił swoje sumienie "Za dwieście tysięcy, niech się o to martwi Simon". Barad zaaprobował pomysł bosmana kiwnięciem głowy. Kriłow z wyrazem okrutnej satysfakcji na twarzy uruchomił łączność wewnętrzną i rzucił w mikrofon.

- Simon, startujcie,mamy stan najwyższego zagrożenia. – W głosie bosmana nie było krzty nerwowości i drżenia. Dłuższą chwilę trwała cisza, po czym w głośniku rozległ się zachrypnięty głos Francuza.Wskazywał na znaczne spożycie alkoholu poprzedniego wieczora.

- Dziadku... - z głośników rozległo się kaszlnięcie – khm.. khm.. to znaczy Kriłow, zabawa w złośliwości? – bez wątpienia to nie był najlepszy dzień Francuza. Barad zacisnął szczęki, włączając się do dyskusji. Warknął w mikrofon, tłumiąc w sobie narastającą wściekłość.

- K...wa, Ruszcie swoje odwłoki. Za dziesięć minut nie będzie czego z nas zbierać. Na zewnątrz czekają dwie niezidentyfikowane balie. Dziś wybitnie nie ma czasu na wasze szopki. Za dużo mnie kosztujecie –po tych słowach kapitana frachtowca zapadła cisza, po czym odezwał się spokojny, cichy głos zastępcy Simona.

- Jedno pytanie –Barad miał przed oczami tego człowieka. Nie rzucający się w oczy, milczący, w chwili próby stawał się bezwzględnym bydlakiem.

- Sytuacja taktyczna? – głos zastępcy nie zmienił tonu nawet odrobinę.Pozostawał chłodny i beznamiętny.

- Dwa średnie pojazdy. Idą na nas z sektora CE-4. Czas do kontaktu bojowego maksymalnie dziesięć minut – trzęsąc się z wściekłości wysyczał Barad. Ze złością rzucił kubkiem niedopitej kawy w przednią szybę mostka. Przez moment, trawiąc w sobie nerwy patrzył na strużki brunatnego napoju, spływające leniwie w dół. Niska grawitacja pokładowa, zmniejszona przed skokiem, sprawiała, że krople kawy w groteskowo wolnym tempie spadały na wykładzinę podłogi. Nawigatorka milcząc,  spoglądała na swego dowódcę. Uznawszy, że najgorsza burza minęła, mrugnęła doń okiem, starając się go pocieszyć. Po chwili dodała do tego gestu słowa, wypowiadane ciepłym tonem.

- Jeszcze kwadrans i nas tu nie będzie. – jakby na potwierdzenie słów dziewczyny, zebrani w sterowni członkowie załogi poczuli drżenie kadłuba.Najemnicy nie zwlekali ani chwili. Główne drzwi hangaru rozsunęły się w trybie awaryjnym. Do wnętrza przedniego hangaru „Siriusa"wtargnęła zimna próżnia, wypychając resztki powietrza.Rozpraszały się one powoli, tworząc gazowy owal wokół kadłuba frachtowca. Zabłysły silniki manewrowe niewielkich pojazdów o kształcie rombów. Stojące dotąd spokojnie na karbowanej podłodze hangaru, ruszyły bez wahania w mrok kosmosu - dla nadlatującego przeciwnika całkowicie niewidoczne. Piloci byli profesjonalistami.Sprawnie podzieliły się na trzy klucze. Nie przerywając ciszy radiowej zajęli pozycję uderzeniową. Niczym sfora wilków czaili się na nadlatujące okręty przeciwnika, osłonięci kadłubem„Siriusa". W pewnym momencie frachtowiec otworzył ogień z przeciwmeteorytowego działa magnetycznego, celując do korwety przeciwnika. Na tak znaczną odległość równie dobrze mogli sobie strzelać ze śrutówki, ale Barad liczył, że w ten sposób zakłóci przynajmniej namiary atakującego. Nagle jak na dany znak cała dziewiątka najemników ruszyła na dopalaczach w stronę korwet.

Kapitan spokojnie spoglądał przez opancerzone okna mostka na ledwie widoczne dysze napędowe myśliwców. Skrzyły się niczym iskry na czarnym niebie. Uczucie wdzięczności do tych bezwzględnych ludzi zalało mu serce. Nierówna walka już się rozpoczęła, a oni stanęli do niej bez słowa sprzeciwu. Nigdy nie miał dobrego zdania o najemnych szwadronach i ich, czasem opacznie pojmowanych zasadach honoru. Tym razem musiał przyznać, że się pomylił. Żaden z nich się nie zawahał. Żaden nie zrejterował. Niczym gong wieszczący początek meczu bokserskiego,gdzieś przed dziobem „Siriusa" zabłysł zielony płomień plazmowego pocisku. Do otwarcia tunelu ucieczki pozostały  minuty.


ZACZĘŁO SIĘ...


Najemny szwadron IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz