Życie Margaret to ciągła walka, walka o to by normalnie żyć. Nie zazna spokoju póki nie zemści się na wszystkich którzy ją skrzywdzili. Może brzmi to samolubnie ale taka była prawda. Mimo że robiła dobrze to zainteresowali się nią Avengers. W końcu nadal morderstwo tych ludzi było lekko mówiąc nielegalne.
Właśnie po jednej z takich akcji zastała ich niedaleko swojego miejsca pobytu. Nie myślała o tym że zaatakują jednak nawet jej intuicja może się mylić. Pierwsza osoba która ją zaatakowała był Clint. Wystrzelił dość celnie w stronę kobiety jednak ta odsunęła się w porę. Nie mała ochoty na walkę, tak też zaczęła uciekać. Biegła po lesie starając się znaleźć kryjówkę. Było tu dość wiele drzew jak na las przystało, ale nie zamierzała się na nie wspinać, najzwyczajniej nie było to w jej stylu. Mimo jej sprawności fizycznej wspinanie się, a w szczególności na drzewa nie było jej mocną stroną. Z tych rozmyślań wyrwał ją cios tarczą. Czyli na głowie miała kapitana. Ten blondyn wiele razy był wspominany w rozmowach jej „szefostwa". On też był super żołnierzem. Wreszcie on był godnym przeciwnikiem dla brunetki. Mimo że otrzymała ten cios tarczą to zwinnie przeskoczyła za Steava starając się zachwiać jego postawę. Można powiedzieć że częściowo się jej udało. Widziała jak na jego twarzy maluje się zdziwienie. Nie spodziewała się że aż tak mocno uda jej się go uderzyć. Nadal nie była jakoś bardzo przyzwyczajona do swojej siły. Usłyszała coś za sobą. Był to dźwięk na sto procent wywołany przez człowieka. Zza paska wyjęła krótki pistolet i oddała kilka strzałów w tamto miejsce. Najwyraźniej nie trafiła. Musiała też skoordynować swoje ruchy z atakiem tarczą. Z sukcesem zablokowała to odpychając bohatera. Następnie natarła kilkoma seriami ciosów, miała nadzieje na jakikolwiek efekt. Doczekała się tego ale nie w tym samym sensie co sama przewidywała. Tym razem została zaatakowana od boku. To było szybkie. Poczuła jedynie ciężar na barkach i linkę uciskającą jej szyję. Właśnie w tym momencie poczuła nagły napływ siły. Z jej dłoni wybuchnęły płomienie. Właśnie to zdołało odrzucić tą dwójkę. Jak na złość zjawił się trzeci. Czyli co? Teraz miała trzech na głowie, a w zasadzie czterech. Nigdzie nie mogła wypatrzeć postaci łucznika, ale do zabawy dołączył blaszak. Fakt, faktem jego pancerz robił dość duże wrażenie. Na nieszczęście bohatera było to metalowe a ten materiał jest dość dobrym przewodnikiem ciepła. Oczywiście nakierował na nią wszelkie swoje ataki. Niektóre ją drasnęły, niektóre ominęła, ale żaden nie trafił w nią bezpośrednio. Wreszcie dostała się wystarczająco blisko by zaatakować. Doskoczyła do blaszaka chwytając go za nogę od zbroi. Poczuła jak ciepło odchodzi z jej ciała, ale coś za coś, przynajmniej upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Po chwili upadła na ziemię. Fakt faktem bolały ją szczególnie plecy. Przynajmniej zobaczyła swoje dzieło czyli wybuch ognia. Nie czekając na to aż reszta drużyny się ogarnie wstała i ulotniła się na skraj lasu. Miała chwilę czasu by uciec jak najdalej stąd. Mimo senności i lekkich poparzeń szła dalej. W tym stanie nie wykiwa ich po raz kolejny. Musiała uciec jak najdalej stąd, to był jej priorytet. Zacisnęła dłoń na nieśmiertelnikach. Co prawda nie miała pojęcia do kogo należały ale znalazła je w bazie hydry pod jej aktami. Może to kogoś z jej rodziny albo zwykły przypadek. Kim była Sophie Black? Teraz musiała znaleźć odpowiedź na to pytania. Ale ale, nie tak prędko. To rozkojarzenie ją zgubiło. Ewidentnie coś ją trafiło, to poczuła. Nie była to kula, nie bolało to aż tak. Po chwili już nie wiedziała co się dzieje. Widok jej się rozmazał i pojawiły się czarne plamy przed oczami. Ten stan nie trwał zbyt długo, bo niedługo już leżała twarzą w trawie i błocie.Tak też wpadła do krainy morfeusza. Ponownie rozpoczął się ten sam koszmar. Mimo że nic nie widziała to słyszała przeróżne krzyki, od dziecięcych po kobiece. Najchętniej wybudziła by się z tego ale coś jakby ją tu trzymało. Musiała przysłuchiwać się zapętlonym odgłosom jak na porysowanej płycie. Jednak teraz pojawiło się coś innego. Było to wspomnienie i to miłe. Z całą pewnościà było to coś z przed wyprania jej mózgu. Siedziała na kolanach srebrnowłosej kobiety o zielonkawych oczach. Były one jak dwa szmaragdy. Poza różnicą wieku to obie były bardzo podobne. Ta sama fryzura, te same piegi i te same dołeczki w policzkach. Nie słyszała jednak jej słów, a tylko widziała poruszające się usta i szczery uśmiech. Właśnie w tym, chyba najmniej odpowiednim momencie coś ją wyciągało. Światło, musiała iść w jego stronę. Czuła jak na czymś leżała. Czy było to łóżko? Wysoko możliwe. Powierzchnia pod jej dłonią była miękka jak materac. Nie czuła jednak ciężaru jej sprzętu. Czyli jednak dopadli ją. Uchyliła jedno z oczu by omieść pomieszczenie wzrokiem. Nie przypominało to celi, a przynajmniej tej w której zwykle przebywała. Coś innego jednak przykuło jej uwagę. Była to rozmowa zza ściany. Dwa męskie głosy prowadziły dość ostrą wymianę zdań. Nie za bardzo interesowało ją jej treść do czasu. Usłyszała imię i nazwisko jakie widniało na nieśmiertelniku - Sophie Black.
- wiesz że to nie możliwe, czy tamta wygląda ci na, bo ja wiem, sto lat?
- nie ale jednak podobieństwo jest... duże
- a nawet jeżeli? Oczekujesz że będzie pamiętała?
- jakoś ty pamiętałeś.
To było conajmniej interesujące. Brzmiało to jakby znali osobę do której należał owy przedmiot. Kobieta ze snu, to musiało być to. Starsza osoba, z urody amerykanka. Pozostawało jedno pytanie, kim ona była?Heja heja heja,
Wiem że niektórzy czytają to wszystko także pamiętajcie kocham was ludzie <3
A i wiem wiem rozdział nie jest poprawnie po polsku ale raczej to prędzej czy później zrobię.
Dajcie znać co byście chcieli zobaczyć kiedyś w książce.I proszę wybaczcie mi za tą walkę ale nie umiem ich jakoś piknie pisać
Ciao!
CZYTASZ
Zanim opadnie dym || MCU FanFiction
FanfictionWiele osób mówi na nią pieszczotliwie Meg, jednak pośród bohaterów i złoczyńców jest znana jako ognik czy duch. A kim konkretnie ona jest? Kim Jest Margaret Sophie Black? Z pochodzenia jest na całą pewność Włoszką w końcu tam się urodziła. A co z h...