Moje życie to dramat

764 77 33
                                    


Obładowana niezliczoną ilości bagaży, przepychając się w wąskim przejściu autobusu między innymi pasażerami, co chwilę szeptałam "przepraszam", kiedy po raz kolejny pacnęłam kogoś torbą. Przestałam już nawet zwracać uwagę na wkurzone spojrzenia, którymi mnie obrzucali. No co? Wy nie podróżowaliście nigdy z taką ilością rzeczy?

Kierowca zatrzymał się na przystanku, a ja wysiadłam z autobusu. Ustawiłam wokół siebie wszystkie walizki, po czym rozejrzałam się dookoła. Nic się nie zmieniło...

Odkąd wyjechałam stąd kilka lat temu ani razu nie wpadłam z wizytą. Nie chciałam. Cieszyłam się, że wreszcie wyrwałam się z tego zadupia. A teraz co? Musiałam tu być. Wściekła ruszyłam w kierunku rodzinnego domu, ciągnąc za sobą walizki.

— Ja to mam wspaniałe życie....

Mgliwice były niewielkim miasteczkiem, także zanim dotarłam na miejsce wszyscy jego mieszkańcy już wiedzieli, że wróciłam. Starałam się udawać, że nie widzę ich zaskoczonych spojrzeń, na szczęście okulary przeciwsłoneczne, które miałam na nosie mi to umożliwiały. W drugą stronę jednak zupełnie to nie działało.

Wreszcie doczłapałam się do piętrowego, pomalowanego na biało domu, a przynajmniej kiedyś kolor na ścianach przypominał biel. Przekręciłam klucz w zardzewiałym zamku furtki i pchnęłam je, aż zaskrzypiały. Przeszłam zarośniętym przez chwasty trawnikiem do drzwi frontowych, które po krótkich zmaganiach także ustąpiły. Od razu po tym, jak przekroczyłam próg zaatakował mnie kaszel.

Kurz. Wszędzie panował kurz. Próbowałam włączyć światło, ale prąd został wyłączony. Świetnie.

Zostawiłam więc walizki przy drzwiach i kierując się pamięcią podążyłam do kuchni. Wyciągnęłam z pierwszej szuflady przy zlewie świeczki i zapałki, w duchu dziękując za to, że nikt ich wcześniej nie przełożył w inne miejsce. Ustawiłam je na blacie i podpaliłam, a słabe światło rozświetliło wnętrze pomieszczenia.

Wcześniej nie mogłam dojrzeć, w jakim stanie znajdował się dom, ale teraz widziałam, że nie obejdzie się bez remontu. Właściwie, to potrzebowałam jakiegoś fachowca na już. Byłam wykończona, a widok zniszczonego domu jedynie mnie osłabił.

Wyciągnęłam z torebki zakupioną wcześniej kolację, przy okazji upewniając się, czy w rurach znajduje się woda. Jednak nie miałam takiego wielkiego pecha, odetchnęłam z ulgą jak tylko kilka kropel zaczęło spadać do zlewu.

Po skończonym posiłku rozłożyłam na podłodze śpiwór i wślizgnęłam się do środka. Jutro czeka mnie dużo pracy, zacznę od porządków, potem zakupy, włączenie prądu i zostanie mi tylko znalezienie jakiegoś malarza, albo najlepiej złotej rączki. Tu chyba wszystko wymagało naprawy.

Nie wiem ile godzin spałam, ale rano obudziłam się zmęczona. Na szczęście dzień wcześniej pomyślałam i zaopatrzyłam się w mrożoną kawę, która nawiasem mówiąc po całej nocy całkowicie przestała być mrożona. Ale kofeina została, a to się liczy.

Umyłam się pobieżnie, bo czułam obrzydzenie na samą myśl, że miałabym korzystać z tego brudnego prysznica, po czym zamaskowałam się na tyle, na ile zdołałam i wymknęłam do sklepu. Nie było mnie tyle lat, a budynek spożywczy nic się nie zmienił. Ekspedientka wciąż ta sama, mijałam znajomych ludzi na ulicy lecz oni mnie nie poznali. Widocznie kamuflaż zadziałał.

Miałam na sobie zwykły t shirt, legginsy i czapkę z daszkiem, pod którą ukryłam związane włosy. Okulary przeciwsłoneczne skrywały moje podkrążone oczy przed ich wścibskimi spojrzeniami. Widziałam, jak na mnie zerkali, jakbym była obca. Chociaż w zasadzie tak właśnie było.

Irytująco przystojny PREMIERA 7 LIPCA 2022Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz