Rozdział 4

154 8 1
                                    

Po postoju jaki musieliśmy zrobić przez atak cudownego, płonącego ptaka ruszyliśmy z powrotem do jeziora. Musieliśmy uzupełnić zapasy wody a następnie ruszyć dalej. Mimo, że od ataku minęły około dwa dni, mogę się założyć, że feniksów było więcej. Inne zapewne nie znalazły jeszcze swoich ofiar, bo nie słychać wystrzałów armatnich, ani wieczorem nie widać zdjęć zmarłych. Ruszyliśmy na zachód, czyli w stronę przeciwną niż Róg Obfitości.

-Co to był za świstek papieru?- Adron przystaje i patrzy na mnie jakbym szykowała jakąś konspirację przeciwko niemu. Nie specjalnie też wiem o co mu chodzi. Obdarzam go zdziwionym wzrokiem i się nie odzywam. Czasami lepiej milczeć. -Ta od Seeder. Przecież widziałem, że coś czytałaś, gdy dostaliśmy tą maść.- Dlaczego to go tak zaciekawiło? Przecież nie spiskuje.  Zapewne myśli, że z Seeder coś knujemy. Westchnęłam.

-Napisałam mi, że mogę prosić o wszystko.- Nie mam pewności, że mi uwierzył. Właściwie nie musi, za niedługo sam zobaczy. Poszłam dalej nie zważając na to, czy zamierza mi coś odpowiedzieć czy nie. Znalazłam kawałek nie zarośniętej trawą ziemi. Złamałam kawałek gałęzi i zaczęłam grzebać nią w ziemi. W mgnieniu oka przede mną pojawiły się dwa napisy. SIOSTRA i ŚLUB ze znakiem zapytania na końcu. Muszę wiedzieć, czy załamały się po moim odejściu, czy świętują w najlepsze. -Seeder! Pragnę odpowiedzi!- Krzyknęłam gdzieś w niebo. Rozejrzałam się jeszcze dookoła i rzuciłam się biegiem.

-Co to miało być?!- Usłyszałam za sobą głos Adrona. Mogłam go chociaż ostrzec. Musimy się jednak wydostać z miejsca bezpośredniego niebezpieczeństwa. Nie, nikogo nie było, ale krzyknęłam, do tego zostawiłam w ziemi wyryty napis. Ktoś w każdej chwili mógł zaatakować. Poczułam jak łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w swoją stronę. Nie wyhamowałam i podcięłam mu nogi, przez co upadliśmy. Ja na ziemie a chłopak na mnie.

-Przepraszam, mogłam ci powiedzieć co zamierzam zrobić.- Nie odrywał ode mnie wzroku, ale nie wstawał, przez co zaczęłam się obawiać. Jestem przyciśnięta przez jego ciało i łatwo może mnie zabić. Łatwa zdobycz, czyż nie? Są drapieżnicy, ale są też ofiary. Dziś ja znajduję się na początku łańcucha pokarmowego.

-To może ja ci teraz powiem, co zamierzam zrobić.- Moje serce dostało palpitacji. Może to będzie szybka śmierć. Spojrzał na moje usta. O NIE NIE NIE. I tak pisana jest nam śmierć, więc jakiekolwiek romanse odpadają. Zresztą ja go nie kocham. Jeśli za bardzo się przywiąże to trudniej będzie mi od niego odejść a co dopiero widzieć jego śmierć. NIE.- Chce cie pocałować.- Szczęśliwa śmierć nie jest grzechem. Złączył nasze usta w pocałunku. Wstyd przyznać, ale robię to po raz pierwszy. On zapewne też. Nie umiem tego robić, ale nie myślę o tym. To jakoś samo przychodzi. Miękkość jego usta, rozgrzane policzki. Tak, jest idealnie. Odsunął się ode mnie i jeszcze chwile lustrował moją twarz wzrokiem. Mogę się założyć, że byłam koloru dojrzałego pomidora. W końcu wstał i podał mi rękę, którą przyjęłam.

-Ja...- Chciałam powiedzieć coś istotnego, ale przerwał mi.

-Nie myśl sobie, że cię za to przeproszę.- Uśmiechnął się i ruszył do przodu. Ewidentnie zadowolony z siebie.

Po drodze jakoś nie mogłam się skupić. Zapominałam, gdzie jestem. Potykałam się o pnie drzew czy kamienie. Nie mam pojęcia, skąd się tutaj wzięły. Byłam ta zamyślona, że nie zauważyłam jednego istotnego szczegółu. Na szczęście zrobił to Adron. Pociągnął mnie w dół i uderzyłam plecami w dość twardą ziemię, jednocześnie wpadając w krzaki. Chciałam jęknąć, ale zakrył mi usta dłonią i znowu moje serce dostało palpitacji. Zabije mnie czy znowu zacznie całować.

-Otwórz te oczy.- Powiedział do mnie szeptem, co bezzwłocznie zrobiłam. Moje przypuszczenia okazały się błędne. W małym namiocie zrobionym z liści i błota siedział Carlo, z trzeciego dystryktu. Powstrzymałam Adrona od bezpośredniego ataku. Byłam ciekawa co on wymyślił. Bóg technologii i tym samym, inteligencji. W około niego było mnóstwo kabli i szkielet małego pudełeczka, w którym trybuci otrzymują prezenty od mentorów. Owych pudełeczek było kilka. Zamarłam, gdy ujrzałam nieprzytomnego feniksa, związanego w spadochron od pudełeczek. W okolicy szyi miał wbitą strzykawkę. Zapewne ze środkiem nasennym. Co jak co, ale Carlo dobrze to się rozplanował. Na końcu namiotu leżało więcej owych strzykawek. Pewnie jego planem B było uśpić wszystkich a następnie odbyć długą egzekucje. W tym momencie chłopak grzebał w owych kablach i montował coś na kształt koła. Usłyszałam znaną melodyjkę i zobaczyłam jak kolejny upominek od mentora upada w krzakach za jego obozem. Wyjrzał, żeby sprawdzić, czy nic mu nie grozi. Tak, jakby nas nie zauważył. Zabrał średniej wielkości ostrze i zniknął z naszego pola widzenia. Nie wiele myśląc rzuciłam się do jego namiotu i zabrałam strzykawki ze środkiem nasennym. Miałam już wracać do naszej kryjówki, ale Carlo już wracał. Nie zdążę- myślę. Wbiegam z powrotem do jego namiotu i widzę jak Adron się niepokoi. Gestem ręki pokazuję mu, żeby się  nie wychylał. Udało mi się skrzyć pod nieprzytomnym ciałem płonącego ptaka. Dobrze, że mamy maść na oparzenia. Próbowałam osłonić się plecakiem przed jego żarem. Lecz to nie ptak był moim zagrożeniem. Carlo wrócił do namiotu z pudełeczkiem w dłoni. Wyciągnął ze środka mała buteleczkę. Miała na sobie znaczek krzyczący: ŁATWO PALNE! Wlał zawartość buteleczki do okrągłego urządzenie sporządzonego przez niego. W tej chwili mnie olśniło. On budował bombę. Chciał użyć płonącego ptaka jako zapalniczki. Sprytne. Chłopak odwrócił się w moją stronę zapewne, aby zabrać ptaka. No to zaraz zginę. Mimo pieczenie skóry, sięgnęłam po jeden z moich noży. Wtedy coś twardego uderzyło w sufit namiotu. Następnie trafiło w ramie chłopaka. Odwrócił się i szybko wybiegł. Natychmiast wstałam i zobaczyłam co go uderzyło. Kamienie. Wybiegłam z namiotu, ale zobaczyłam, że Carlo idzie w stronę naszej kryjówki. Adrona zapewne dawno już tam nie ma. Pobiegłam w przeciwną stronę i skryłam się za drzewem. Czekałam w napięciu na dalsze poczynania losu. Jak na złość, usłyszałam melodyjkę i paczka od Seeder wylądowała pod moimi stopami. W środku była karteczka z napisem:

Ślub był. Nadal świętują. Twoja matka marnieje w oczach. Nie wzięła nawet udziału w zaślubinach.

Seeder

Przysłała dodatkowo bochenek chleba, kawałek białego sera i tort wiśniowy. Delikatesy. Carlo zobaczył mnie. Wbiegł do swojego namiotu. W pośpiechu schowałam dary od mentorki do plecaka i czekałam. Od tej strony nie mogłam dojrzeć co kombinuje chłopak. Po chwili usłyszałam huk. Namiot i wszystko kilka metrów od niego zajęło się ogniem. Mnie odrzuciło do tyłu.  Obraz mi się rozmazał. Mimo, że przez chwile myślałam trzeźwo, po chwili zobaczyłam moją mamę, Adrona i Agnes, którzy mnie uspokajają. Śpiewają mi kołysankę a ja powoli zamykam zmęczone oczy.

--------------------------
1054 słowa

Następny rozdział zapewne pojawi się szybko.

Ocean's Daughter Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz