- Rozdział 1 -

901 98 181
                                    

Był środek nocy. Blondwłosy mężczyna szedł w pośpiechu tunelami wydrążonymi pod bagnami, prowadząc się mapą aby się nie zgubić. Ścieżki były specjalnie rozłożone tak, aby nikt bez mapy nie mógł tu się dostać... A przynajmniej nie powinien móc. Niby można było dostać się do wyznaczonej jaskini idąc górą, ale bagno mimo że oprócz błota i gęstych zarośli wydawalo się całkowicie puste to w rzeczywistości było inaczej. Bagna miały swoją tajemniczą aure. Po wejściu tam człowiek był narażony na wszelakie halucynacje, które wprowadzały w obłęd. Na szczęście pod ziemią takie rzeczy się nie zdażały, więc nie licząc opcji łatwego zgubienia się tu na dole było bezpiecznie.

W końcu udało mu się znaleźć droge wyjścia, prowadzącą także do centrum badań.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział zadyszany mężczyzna z biało-zieloną czapką na głowie. Kolejny raz spóźniał się, ponieważ musiał czekać, aż będzie miał wolną drogę do niezauważonego przyjścia, a z dwójką dzieci w domu nie było to łatwe zadanie. Czasem zdarzało się, że gdy wszyscy musieli się spotkać przy czymś naprawdę ważnym, dla Philzy pisali aby przyszedł godzinę wcześniej, aby być pewnym że się nie spóźni.
Zaraz zaczął się tłumaczyć, ale odrazu mu przerwano.

– Tak, tak. Złe, niedobre dzieci. Wszystko ich wina – zakpił Sam, przenosząc jakieś metalowe pojemniki. – Słuchaj, naprawdę ten jeden raz w miesiącu powinieneś być na czas. Jedno proste zadanie. Tylko tyle od ciebie oczekuje – spojrzał się na niego z wyrzutem. Był dosyć konsekwentną osobą. Zawsze przy pracy w grupie to on był tym który dbał, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik.

– Weź trochę wyluzuj... i tak już wiele wiemy, a na pewno nie łatwo poradzić sobie z trójką dzieci.

– Z dwójką, tak właściwie... – Opuścił głowę w dół. Zrobiło mu się przykro na te wspomnienia, ale nie był to czas ani miejsce na rozżalanie się jakie to życie złe i niesprawiedliwe.

– Oh, tak... wybacz – powiedział Antfrost, drapiąc się po karku.

Nastała chwilowa cisza. Wszyscy wrócili do swoich zajęć. Większość szukała czegoś w porozrzucanych wszędzie pudłach i pojemnikach, kilka osób zajęło się majstrowaniem przy sprzęcie laboratoryjnym, a Sam podszedł do klatki, która była wszczepiona w ścianę. Zza metalowych krat wydobywały się żałosne miauknięcia małego kociaka. Niewinne stworzenie, a ile musiało się tu wycierpieć...

Philza w tym czasie podszedł do osoby, która szperała coś przy narzędziach. Był to Punz, który wydawał się nad czymś zastanawiać. Gdy zobaczył Philze obok, zaraz zadał mu pytanie.

– Myślisz, że co będzie lepsze do przecinania tych pnączy? Miecz czy Siekiera? – patrzył raz to na wymienione przedmioty, a raz na Philze. – Oczywiście i tak oba będzie trzeba naostrzyć.

– Nie chce być tą osobą, która niszczy ci plany, ale chyba zapomniałeś że na blood vines nie działają żadne narzędzia.

– Teraz nie – rzekł pewny siebie z uśmiechem. Zobaczywszy pytający wzrok drugiego mężczyzny zaraz zaczął tłumaczyć. – Gdybyś się nie spóźniał wiedziałbyś, że odkryliśmy ich słabość. Uwielbiają ciepło, więc założyliśmy, że nie lubią zimna. Mieliśmy racje, ale jako że zamrażanie wszystkich korzeni byłoby zbyt czasochłonne i ciężkie do zorganizowania, to spróbujemy zmrozić narzędzia do temperatury tak niskiej, aby dawało ten sam efekt. Jeżeli to nie wypali, trzeba będzie próbować pierwszego planu.

Philza skinął głową na znak że rozumie. Po chwili oboje zdecydowali się na siekierę, która jednak zaraz została zamieniona na szable którą znaleźli przy okazji szukania czegoś do naostrzenia narzędzia. Wędrując wzrokiem po sali Punzowi udało się znaleźć sprzęt którego szukali obok Sama. Podszedł tam i zabrał go, a gdy już miał wracać przerwał mu głos starszego.

Castaways |⚔| Dream SmpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz