Jest taka legenda o królu, który zamieniał w złoto wszystkiego, czego tylko dotknął. Wkurza mnie. Bo jest z niej taka nauka, że chciwość i żądza bogactwa nie popłaca. Tylko to. A przecież mówi się, że "wszystko, czego dotknę, zmienia się w złoto" i to już co innego oznacza, że wszystko do czego się dotknę będzie lepsze, wygrane, będzie jak ten czarny koń, który dobiega pierwszy do mety, wszystkich konkurentów zostawia za sobą.
A to już nikomu nie przeszkadza. Nie rozumiem dlaczego.
Kiedyś też zamieniałem wszystko w złoto. Wydawało mi się, że jestem wizjonerem, co wie wszystko, wszystko rozumie, wszystko potrafi zrobić. Na politykę patrzyłem wkurwiony, bo politycy też powinni zamieniać wszystko w złoto a bryły drogiego kruszcu w ich dłoniach nabierały podejrzanego zapachu i zmieniały kolor na brąz. Na ludzi patrzyłem wkurwiony, bo płaczą, że im źle, ale tak naprawdę nic z tym nie potrafią zrobić, a przecież rozwiązanie jest tak proste. Na swoją rodzinę patrzyłem zrezygnowany, bo odziedziczyłem po niej chaos, ten chaos, który siedzi w mojej głowie i którego nie potrafię uporządkować.
Na nią patrzyłem inaczej. Ona była jakby z zupełnie innego świata. Nie była prawdziwa, bo nigdy nie zobaczyłem jej na oczy. Nie była człowiekiem, bo ludzi nie da się uratować.
Ją chciałem uratować.
Chciałem ją uratować od chwili, kiedy napisała mi, że chce się zabić.
Pamiętam, że kiedy to się zdarzyło, dało mi to poczucie potęgi i siły. Przyszła z tym właśnie do mnie. Mogła iść do kogokolwiek innego, do przyjaciółki, do rodziny, do pana Mietka z osiedlowego. A wybrała mnie, nawet pomimo tego, że nie znaliśmy się tak dobrze.
To właśnie wtedy stałem się Zbawcą. Ode mnie zależało czyjeś życie. Pan Życia i Śmierci.
Szybko przyjąłem nową rolę, miałem wrażenie, jakbym to właśnie do niej się urodził. Podtrzymywałem jej Życie ze wszystkich sił. Byłem jej osobistą gąbką na czarne łzy w kształcie liter, które pisała urywanie przez komunikator. Dawałem jej rady, moje genialne szczerozłote rady, które miały ją podtrzymać jak najdłużej.
Bądź silna. Pamiętaj, że masz wartość. Postaw się rodzicom, żyj życiem, jakiego pragniesz.
Były genialne, bo działały. Żyła długo, bardzo długo, a ja byłem z niej dumny.
Właśnie z niej. I to było dziwne, bo przecież nie robiłem tego dla niej. To ja chciałem poczuć się dobrze, mieć poczucie władzy. Szybko się dowiedziałem, że ma tylko mnie, że nie umie nie pisać do mnie dzień w dzień, że jest ode mnie uzależniona. Nic lepszego usłyszeć nie mogłem, to tylko utwierdzało moją rolę Zbawcy. Tylko ja byłem dla niej wystarczający.
Ale nie zauważyłem, że w międzyczasie także i ona stała się dla mnie wystarczająca. Również się uzależniłem. W tym pełnym gówna świecie to ona była tą jedyną wartą ocalenia. Tylko ona miała wartość. Stała się dla mnie całym światem, tym prawdziwym światem, który był warty wszystkich poświęceń. Ochrona tego świata czyniła bardziej wartościowym, bo im dłużej żyła, tym lepiej ja sam spełniałem się w swojej samozwańczej misji.
I przez cały ten czas wierzyłem, że to zasługa moich zdolności. Wystarczyło tylko podsunąć jej pod nos wszystko to, czego tak szukała. Wszystko to, czego ślepi ludzie wokół niej nie dostrzegali, a co ja widziałem tak wyraźnie, że aż jebało mnie po oczach. Wierzyłem, że to wystarczyło, bo przecież działało. Ja mówiłem jej to wszystko, co tak wizjonersko dostrzegałem, a ona zachwycona chwytała się tego i żyła dalej. Żyła z każdym kolejnym dniem coraz silniej i mocniej.
Właśnie wtedy, kiedy ona podniosła się na nogi, ja poczułem, że upadam.
Moje słowa traciły dawną siłę. I choć nadal pragnęła ich tak łapczywie, jak zawsze, ja nie miałem sił ich powiedzieć. Ale chociaż żądała ich ode mnie, wcale ich nie potrzebowała. Nie podtrzymywały jej dłużej przy Życiu, bo właśnie nowe życie zaczynała.
A ja nagle zrozumiałem, że to nie moje słowa jej je dały. Zrozumiałem, że oddałem całe swoje Życie, byle tylko udało jej się przetrwać.
Niczego tak nie pragnąłem, jak znienawidzić ją za to, że tak zdradziecko mnie obrabowała. Chciałem nią gardzić, kiedy odchodziła w swoją stronę. Konałem boleśnie, patrząc jak unicestwia z powierzchni ziemi wszystkie ślady naszej znajomości, chciałem ją za to wyzwać od zdradzieckich suk i najgorszych zdzir.
Nie umiałem, bo wiedziałem, że nie taka była prawda. Prawda była znacznie boleśniejsza i okrutniejsza.
Ale zrozumiałem to dopiero po tym, kiedy po jej odejściu udało mi się umrzeć. Kiedy zostałem sam, bez misji, bez celu. Bez Życia.
Właśnie wtedy Zmartwychwstałem. I ja także zacząłem Żyć.
![](https://img.wattpad.com/cover/271155815-288-k280290.jpg)
CZYTASZ
Zbawca
SpiritüelKrótkie opowiadanie o Życiu. Okładka autorstwa @Claudie_D z grupy Insygnia.