Czerwony Kapturek

69 15 11
                                    


– Obiecaj mi, że nie wyłączysz respiratora, póki nie wejdziesz do lasu.

Mama z wprawą dociągała paski mocujące kompozytową płytę napierśnika. Pancerz okrywał dziewczynkę aż po samą szyję. Ponad krawędź wystawała tylko ostrzyżona na krótko głowa.

– Masz anty-rad i dezaktywator, w razie czego?

– Tak mamuś, nie martw się. – Czerwony Kapturek spojrzała ciepło i ujęła jej dłoń w swoje drobne paluszki. Serwomotory mruknęły cichutko. Zimny dotyk twardych, pancernych rękawic zupełnie nie pasował do dziecięcej twarzyczki.

– Przecież to nie pierwszy raz, kiedy idę sama do Babci, poradzę sobie. Jestem już duża!

Mama popatrzyła na nią smutno.

– Ja wiem – westchnęła. – Tak szybko rośniesz.

Objęła córkę i przytuliła mocno. Bardzo mocno. Dziewczynka ucałowała ją w policzek. Trochę z zakłopotaniem, bo przecież dzieciaki z bunkra widzą. Powolutku wyplątała się z matczynych objęć i stanęła wyprostowana z szerokim uśmiechem na bladej buzi.

– Poradzę sobie mamuś – powtórzyła, dobitnie akcentując początek zdania.

– Masz wszystko? Zapasową baterię do detektora, krótkofalówkę...? – urwała pod karcącym spojrzeniem córki – ...no dobrze już, dobrze. Tylko obiecaj mi, słyszysz? Obiecaj! Jeśli tylko zauważysz jeden jedyny, malusieńki ślad jakiegokolwiek mutanta, to wracasz od razu do domu, jasne?

Mała wcisnęła na głowę pękaty hełm i zasalutowała do podniesionej zasłony.

– Tak jest dowódco-mamo! – Wyszczerzyła białe ząbki w szerokim uśmiechu.

Matka długo stała w uchylonych wrotach śluzy. Pogoda była nienajgorsza, ale śnieg padał gęsto. Wielkie płatki spływały w ciszy na ziemię, okrywając wszystko grubą, zimną pierzyną. Dziewczynki nie było już widać. Ślady drobnych stóp, osłoniętych pancernymi buciorami, niknęły w oddali. Jeszcze przed momentem widziała między krzewami rąbek peleryny ochronnej, którą sama narzuciła jej na ramiona. Pancerz i tak doskonale izolował środowiskowo od wszelkiego skażenia, chłodu, a nawet ognia i radiacji, ale nie mogła się powstrzymać.

– Mam złe przeczucia – mruknęła i pociągnęła dźwignię zamka.

Wrota syknęły siłownikami i stalowa pokrywa powoli nasunęła się na miejsce.

Czerwony Kapturek dotarła do lasu później niż zakładała. Niebo bezlitośnie więziło słońce w okowach ołowianych chmur. Żeby określić azymut marszu, musiała polegać tylko na komputerze wbudowanym w kombinezon. Przejechała pancerną rękawicą po panelu sterowania na lewym nadgarstku. Wizjer hełmu rozjarzył się zielono i wyświetlił mapę najbliżej okolicy. Czerwona kreska prowadziła zakosami z rodzinnego bunkra do schronu w głębi lasu. Koraliki kolejnych punktów nawigacyjnych podskakiwały nerwowo, a linia, na którą były nawleczone, falowała w rytmie pracy procesora. Komputer rozpaczliwie próbował triangulować pozycję na podstawie siatki coraz mniej licznych satelitów telekomunikacyjnych. Od lat nikt nie zastępował uszkodzonych jednostek nowymi, przez co nawigacja i łączność działały coraz gorzej.

Dziewczynka już miała ruszyć dalej, gdy jej uwagę przykuła mała ikona alarmowa, migająca w samym centrum mapy. Żółty trójkąt z czerwonym wykrzyknikiem pojawił się nagle, niecałe dwa kilometry od jej aktualnej pozycji. Wywołała okienko nadawcy i zmarszczyła brwi. Sygnał został nadany automatycznie, przez pancerz jednego z łowców leśnego schronu – Gajowego. Czerwony Kapturek dobrze go znała. Miał swoją celę na tym samym poziomie, co Babcia i dziewczynka widywała go często. Wielki, silny człek, z sumiastymi wąsami i wiecznie roześmianymi, bystrymi oczyma. Uwielbiała jego żarty, zresztą jak wszystkie dzieciaki. „Pewnie jakiś błąd czujnika" – pomyślała, ale dla pewności wywołała go na ogólnym kanale. Przez chwilę czekała na zgłoszenie. Dopiero po kilku sekundach sfatygowany komputer odrzucił połączenie i wyświetlił wiadomość zwrotną: ***ZAGROŻENIE ŻYCIA, KONIECZNA NATYCHMIASTOWA POMOC MEDYCZNA***.

Czerwony Kapturek biegła co tchu. Pękaty pojemnik z zaopatrzeniem i częściami zamiennymi kołysał się na plecach wybijając z rytmu. Wspomagane serwomotorami buty grzęzły w głębokim śniegu. Na wizjerze hełmu wyświetliła się informacja o podwyższonym pulsie i ostrzeżenie o spadającej saturacji krwi. Elektryczny respirator pracował na pełnych obrotach, mimo to przed oczami latały jej ciemne plamy, a ręce i nogi zaczynały drżeć z niedotlenienia. Nie mogła teraz zwolnić! Sygnał alarmowy był coraz wyraźniejszy. Komputer wskazywał niecałe sto metrów do celu. Dziewczynka przystanęła dopiero przy ostatnich drzewach, na skraju polany. 

Na środku, przysłonięta przez padający śnieg, majaczyła wysoka, żylasta postać. Istota pochylała się nad czymś, co leżało na ziemi, a w ciszę wdzierał się chrzęst i suchy trzask łamanego plastiku. Nagle... stworzenie poderwało łeb i spojrzało prosto na dziewczynkę. Warknęło głucho, po czym skoczyło w bok, pod osłonę gęstych, iglastych zarośli. Kapturek wyplątała się z czerwonej peleryny i walnęła pięścią w klamrę uprzęży. Pojemnik transportowy opadł z jej pleców. Pozbywszy się ciężaru, skoczyła prosto przed siebie, w kierunku leżącego na polanie ciała. Z daleka rozpoznała zielony pancerz Gajowego. Człowiek leżał z twarzą wciśniętą w śnieg. Poprzeczne, łuskowate płytki chroniące plecy, były porozrywane, a z głębokich ran ciekła parująca na zimnie krew. Dziewczynka przypadła do rannego, jeszcze w biegu uruchamiając program medyczny. Komputer zapiszczał cicho, gdy udało mu się nawiązać połączenie z jednostką w kombinezonie mężczyzny. Na wizjerze hełmu zaczęły wyświetlać się instrukcje postępowania w przypadku konieczności udzielenia pierwszej pomocy przy ciężkim urazie. Kapturek stuknęła w panel udowy, z którego wysunęła się apteczka z opatrunkami piankowymi i klejem tkankowym. Już miała zabrać się do tamowania krwotoku, gdy komputer pisnął ostrzeżeniem zbliżeniowym. ***UWAGA! INTRUZ***. Dziewczynka zamarła z otwartą apteczką w dłoniach.

– Jakie ja mam wielkie uszy! – ryknął gardłowo głos ukryty za zasłoną padającego śniegu. – Wszystko słyszę!

Dziewczynka gorączkowo próbowała zlokalizować źródło dźwięku. Komputer wyświetlał tylko ostrzeżenia o obecności intruza, ale nie mógł namierzyć jego pozycji.

– Jakie ja mam wielkie oczy! – Głos odezwał się gdzieś za jej plecami. – Wszystko widzę!

Zwróciła bransoletę komputera detektorem podczernieni w tamtą stronę.

– A jakie ja mam wielkie łapska! Na strzępy cię rozerwę!

Stwór krążył dookoła polany, wyraźnie ubawiony upiorną grą, napawając się strachem przyszłej ofiary.

– Ale oprócz tego mam jeszcze coś wielkiego. – Mlasnął obleśnie na samą myśl. – I najpierw wsadzę ci to głęboko, baaardzo, bardzo głęboko, prosto w...

Huk poniósł się echem, odbitym od ośnieżonych drzew. Kapturek wyrepetowała krótką strzelbę. Gorąca łuska upadła z sykiem na biały śnieg u jej stóp. Dziewczynka podeszła wolnym krokiem do ścierwa rozciągniętego na ziemi. Przez chwilę patrzyła, na krwawą miazgę mózgu, wypływająca z roztrzaskanej czaszki mutanta.

– Taaa, chyba w koszyczek, szmato... – mruknęła. 

Bajki PopromienneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz