Powoli wszedłem do części mieszkalnej szkoły, po raz pierwszy przyglądając się olbrzymiemu budynkowi od wewnątrz. Skierowałem się do windy, na piętro 23, tak, jak było napisane w liście. Oczywiście zapomniałem, do którego pokoju powinienem iść, pomyślałem więc, że to także sprawdzę na kartce. Nie wpadłem natomiast na to, żeby się w tym celu zatrzymać.
Chwilę później leżałem na podłodze, wyciągnięty na szarej, mam nadzieję, że choć w miarę czystej, wykładzinie. Przekląłem pod nosem, próbując się podnieść. Od razu po tym usłyszałem jeszcze jedno przekleństwo, tym razem już nie moje, i zobaczyłem wysoką, szczupłą postać, która stała nade mną.
- Cholera, przepraszam. Powinienem potrzeć, gdzie idę. Kurna, wszystko okej? - Przetarłem oczy dłonią i uniosłem się na łokciach. Walnąłem się w głowę i nie ukrywam, że było to średnio przyjemne doświadczenie.
- Poza tym, że leżę na ziemi, jest pierwszy dzień szkoły, a ja już zrobiłem z siebie debila, no i boli mnie łeb, to wszystko jest supcio. A jak tam na górze? - Spytałem. Chłopak uderzył się dłonią w czoło, po czym podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Podziękowałem.
- Nie ma za co. - Uśmiechnął się. Miałem chwilę, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Nie był bardzo wysoki, ale ode mnie zauważalnie wyższy. Bardzo smukle zbudowany, co było doskonale widać mimo, że miał na sobie o wiele za dużą, rozpiętą przy szyi koszulę. Zauważyłem też sporo tatuaży, biżuterii, czy też to, że miał pomalowane paznokcie. A jakże, na czarno. Zarostu nie miał prawie wcale. Wyglądało to trochę tak, jakby średnio obchodziło go to, jak wygląda, a jednocześnie spędzał przed lustrem godziny.
- Ciekawe.. - Mruknąłem. Brunet spojrzał na mnie, unosząc brew.
- Przepraszam?
Pokręciłem głową, czując, że pieką mnie policzki.
- To ja przepraszam. Zdarza mi się mówić do siebie.. - Zaśmiałem się. Z nerwów, oczywiście. - Jesse.
- Jesse?
- Tak. Takie imię. Tak się składa, że moje. - Wziąłem z ziemi torbę i kartkę z numerem pokoju, która jakimś cudem się nie pogniotła ani nie podarła przy upadku. 247. Pokój 247. Zapamiętam, pomyślałem, składając ją i wkładając do kieszeni spodni. Brunet kiwnął powoli głową, przeczesał palcami włosy. Miał długie, gęste włosy. Kręcone i brązowe, opalizowały złoto-rudo, odcinając się od beżowej koszuli i oliwkowej cery chłopaka. Spojrzał na mnie uważniej, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak uśmiechnął się, podając mi dłoń.
- Lucjusz. Lucjusz - Przerwał na chwilę, po czym kontynuował. - Nie, jednak nie. Po prostu Lucjusz.
- Rozumiem. Miło cię poznać, po prostu Lucjuszu. - Uścisnąłem jego dłoń, podczas gdy Lucjusz przewrócił błękitnymi oczami. Uśmiech błądził po jego wargach, gdy odwrócił głowę w stronę windy. Tuż przed nią korytarz skręcał w prawo. Po lewej stronie windy było tylko wielkie okno.
- Obawiam się, że muszę cię zostawić w tym korytarzu samego. - Rozejrzałem się wokół. Faktycznie, poza naszą dwójką nikogo tu nie było. - Jak zobaczysz fontanny krwi, krzycz.
- Jasne, nie ma problemu. Bliźniaczek, jak mniemam, też mam się bać?
Lucjusz pokiwał głową, śmiertelnie poważny.
- Zdecydowanie. Nie ma nic gorszego niż wkurzona kobieta. Chyba, że są to dwie, identyczne, wkurzone kobiety. - Powstrzymałem śmiech. Lucjusz westchnął, upewnił się, czy na pewno nic mi nie jest i jeszcze raz przeprosił. Gdy powiedziałem, że wszystko w porządku, kiwnął do mnie głową, żegnając się. Odpowiedziałem krótkim 'Do zobaczenia'. Zostałem sam, gdy Lucjusz zniknął za zakrętem, zostawiając po sobie jedynie lekki zapach papierosów. Wziąłem głęboki oddech i poszedłem dalej szukać mojego pokoju. Tylko...
- Kurde, który to był numer?
***
Wchodząc do pokoju nie spodziewałem się niczego szczególnego. Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czego się spodziewałem, natomiast miałem nadzieję, że nie zastanę chodzącego huraganu tuż po otworzeniu drzwi. Wyszło niestety na to, że trochę się przeliczyłem.
Jeszcze na korytarzu słychać było stłumione krzyki. Łatwo było ustalić, że należały do kobiety. Ciekawe było natomiast to, że nie udało mi się wyłapać żadnych innych głosów. Zazwyczaj, gdy ktoś krzyczy, odpowiada mu ktoś inny. Nie w tym przypadku.
Po pomieszczeniu rzucała się nieco ode mnie wyższa, dobrze zbudowana blondynka. Krótkie, zgolone po bokach włosy miała zaczesane do tyłu, odsłaniając bardzo bladą twarz i oczy, w których tańczyły ogniki. Jej rysy, choć dość delikatne, układały się w nieodgadniony, wściekły wyraz. Biła od niej bardzo dziwna energia, nie do końca wiedziałem, jak zareagować. Jak pokazać swoją obecność w pokoju.
Bo oczywiście dalej krzyczała. I mimo, że już byłem w środku, dalej nie wiedziałem, czemu.
- Cholera jasna, czemu jesteś w tym pokoju? - Wrzasnęła tak głośno, że aż mną trząsnęło. Miała niski, jakimś cudem nie zachrypnięty głos. - Przecież jesteś facetem. To się kupy nie trzyma!
- Dlatego, że jesteśmy w oddzielnych pokojach, Lilia. - Odparł jej chłopak, który, jak wynikało z mojego listu, nazywał się Amadeusz. Siedział na kanapie, a jego długie, ciemne włosy związane były w niskim kucyku wstążką. W ręku trzymał grubą książkę w twardej oprawie, drugą dłonią śledził co ciekawsze fragmenty tekstu.
- Dla ciebie Lilianna, gnoju. - Warknęła Lilia, patrząc na niego z wyrzutem. - I w takim razie, panie geniuszu, jak nas podzielą?
- Co masz na myśli? - Podziwiam go za opanowanie. Gdy Lilianna wyglądała, jakby planowała właśnie jak najszybciej urwać mu głowę, on ze znudzeniem przewracał kolejne strony. Koleś zdecydowanie zasłużył na miano mojego nowego idola.
- Na kartce są trzy baby, a ty tylko jeden. Pokoje są dwa, dwuosobowe. Któraś ma spać z tobą, czy we dwie na jednym łóżeczku? Ha, nie pomyślałeś, co? - Uśmiechnęła się z wyższością, ale chyba wolałbym, żeby tego nie robiła. Miała ohydnie sarkastyczny, chamski uśmiech.
- Pomyślałaś, że Jesse to także męskie imię? - Zauważył Amadeusz, kątem oka na mnie patrząc. Wzdrygnąłem się, Lilia natomiast nie zwróciła na to uwagi.
Zaśmiała się, słysząc jego komentarz. Ten śmiech zabrzmiał jak szczeknięcie dużego psa.
- Ta, jasne. Już widzę, jak matka nazywa tak swojego syna. Ale z drugiej strony rozmawiam z gościem, który nazywa się Amadeusz. Który mamy wiek, do cholery? - Prychnęła. Amadeusz nawet nie drgnął. - Na pewno się dogadacie, dziwolągi.
- Raczej tak. Chłopak wygląda na sympatycznego. - Zauważył brunet, zaznaczając jakieś zdanie ołówkiem. Lilia spojrzała na niego, wyraźnie zmieszana.
- Ta, a skąd to wiesz? W tej swojej książeczce wyczytałeś? - Zadrwiła. Amadeusz, ledwo zauważalnie, pokręcił głową.
- Nie. Stoi za tobą już od kilku minut. Może jeśli nie krzyczałabyś tak bez sensu, także byś go zauważyła.
W tym momencie moje oczy spotkały się z brudno piwnymi oczami Lilii. Przełknąłem ślinę.
Zapowiada się świetny rok.
CZYTASZ
Pokój nr. 247
AdventureWszyscy rodzą się pod jakimś znakiem - konkrety nie są tutaj aż tak bardzo istotne. Nikt raczej nie będzie cię odtrącać, bo jesteś koziorożcem zamiast bykiem, gdyż liczy się nie sam znak, a żywioł. Żywioły są cztery, podstawowe - Woda, Ogień, Ziemia...