Redamancy

358 45 11
                                    

Diluc leniwie osunął się na stół w Angel's Share, zakładając dłonie za głowę. Westchnął głośno. Po chwili ciszy udało się usłyszeć popłakiwanie.

Było już dobre kilka godzin po zamknięciu tawerny, a on nie potrafił z niej wyjść. Jakaś niewidzialna siła trzymała go tutaj i nie pozwalała ruszyć się z miejsca. Kończyny bolały go i był wycieńczony. Nawet jakieś, w jego mniemaniu, głupie eliksiry nie pomagały mu zmniejszyć jego cierpienia. Albedo powtarzał, że to przez nieustanne walki, które miały być jego „sposobem na zapomnienie." Zapomnienie czego, tak dokładnie? Nie powinno się zapominać. Nie o czymś takim i nie teraz.

„Bez sensu – pomyślał – nie rozumiem już niczego, o czym mówią do mnie ludzie w tym pokręconym mieście. Tylko jakieś zapomnienie, żałoba, smutek. Może jeszcze choroba? Choroba duszy... Bez sensu. Za dużo tego. Chciałbym spokoju. Tak! Żeby każdy dał mi wreszcie święty spokój."

Mężczyzna wyciągnął prawą dłoń na stole i oparł na niej swój policzek, patrząc się w bok. Nie potrafił już myśleć spokojnie tak jak kiedyś. Wszystkie wspomnienia, marzenia i rozważania plątały się teraz po jego głowie, a on nie mógł ich z powrotem ułożyć na prawowitym miejscu. Czasami obawiał się, że nawet coś sobie wymyśla. Lisa też mu o tym wspominała: „Żebyś tylko się nie mylił sam ze sobą. To teraz powinna być najważniejsza osoba w twoim życiu – twój priorytet. Nie daj się zgubić samemu sobie dookoła tego wszystkiego." Potem mówiła tylko coś, czego znowu za bardzo nie zrozumiał. Te ich wszystkie metafory o polach i zgubie go przerażały, i wprawiały jedynie w zakłopotanie.

Także więc postanowił – czas na uspokojenie się. Nie chciał pić. Palić też nigdy nie lubił. Od narkotyków stronił. Uznał, że jego jedynym wyjściem w tej sytuacji będzie pomyślenie nad tym; w samotności, może przejście się? Przejście się dokładnie tam.

Nie wiedział czy to jego ulubione, czy może najmniej ulubione miejsce. Wszystko i tak wydawało się teraz być takie płytkie i błahe – zupełnie bez sensu.

Usiadł na zimnej, kamiennej ławce i zamknął oczy.


– Gdzie byłeś? – spytał się go Kaeya, jakby naprawdę oczekiwał na jakąkolwiek odpowiedź.

Alberich znów pojawił się na progu winiarni, tym razem czekał na przyjście pana posiadłości. Diluc wyraźnie czuł od niego alkohol. Machnął na to ręką i wchodząc przed nim zostawił otwarte drzwi.

– Co tu robisz?

– Chciałem się spotkać.

– Piłeś.

Diluc zdjął swoje rękawiczki i położył je na stół. Odwrócił się do mężczyzny i dokładnie obejrzał jego twarz. Nie wyglądał na pijanego, więc może po prostu pił wczoraj? Albo nie tak dużo jeszcze dzisiaj. Najważniejsze dla niego jednak było to, żeby nie robił żadnych problemów.

– Możliwe, ale to i tak nie jest takie ważne – stwierdził lekceważąco. – Masz może bandaże?

– Bandaże? – spytał. – Coś ty znowu zrobił?

Kaeya odwrócił się, pokazując Dilucowi swoje plecy, na co tamten prawie zachłysnął się własną śliną. Tył jego koszuli był kompletnie zniszczony, najprawdopodobniej przez jakieś zwierzę. Krew powoli zasychała.

„Jak ja mogłem tego nie zauważyć? – spytał sam siebie. – Co za dureń. Pewnie pił i wyszedł walczyć. Nigdy nie pomyśli zanim coś zrobi. O nikim."

Redamancy  [klc genshin impact ff]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz