honey

243 15 22
                                    

Lily miała wrażenie, że czas przecieka jej przez palce.

Nie działo się to wcale z oszałamiającą prędkością; nie, czas spływał po jej palcach jak płynny miód, lepił się, kusił swoją barwą i kwiatowym zapachem. Aż się prosił o oto, by go zlizać, by się nim rozkoszować i po prostu żyć.

Właśnie dlatego pozwoliła sobie wreszcie na odpoczynek, zwłaszcza że napisała już ostatni egzamin i mogła rzucić notatki w kąt. Letni festiwal był doskonałą okazją do relaksu, dlatego dała się namówić przyjaciołom na wspólny wypad.

Zmarnowała sporo czasu na grzebaniu w szafie, więc wybiegła z domu w pośpiechu, nawet się nie żegnając z rodzicami ani z Petunią, nie zdążyła też w pełni naładować telefonu i musiała sobie jakoś poradzić z trzydziestoma procentami baterii.

Nie było tak ciepło, jak się spodziewała, a już na pewno nie w podziemnych tunelach metra; pożałowała, że nie zabrała wierzchniego okrycia, ale nie miała już czasu na powrót, bo pociąg właśnie podjeżdżał na przystanek. Spędziła w nim dłużący się kwadrans, poświęcając więcej uwagi wiadomościom od przyjaciół niż zmęczonym współpasażerom. Wraz z nią na właściwej stacji wysiadło kilka dziewczyn z wiankami na głowach, chichocząc i wymieniając się plotkami na temat jednej z grup muzycznych, które miały wystąpić na festiwalu. Lily nie podzielała ich fascynacji ani zauroczenia; muzyka metalowa raczej nie przypadła jej do gustu.

Schody prowadzące w stronę wyjścia na powierzchnię wydawały się nie kończyć. Całe londyńskie metro przypominało labirynt, ale ta stacja w szczególności, zwłaszcza ze ścianami pokrytymi niezliczonymi graffiti w pstrokatych kolorach, reklamami znanych firm i niezliczonymi stopniami oraz korytarzami do pokonania. Lily nie miała klaustrofobii, a i tak odczuwała lekki niepokój, gdy posuwała się naprzód tunelem wyłożonymi jaskrawymi kafelkami.

Jej serce przestało bić tak szybko dopiero wtedy, gdy w końcu wyszła na pełne słońce. Natychmiast skierowała się w stronę miejsca, w którym odbywał się festiwal — nie miała zbyt wiele do przejścia, na szczęście, ale i tak puściła się biegiem, chcąc przybyć na czas.

Ledwo okazała bilet i weszła na teren festiwalu, jej telefon zaczął wibrować za sprawą nadchodzącego połączenia. Bez wahania odebrała, zobaczywszy na wyświetlaczu zamiast nazwy dzwoniącego dwie emotki, jelonka i koronę.

— James. Hej. Właśnie dotarłam. Gdzie jesteście?

— Hej, sarenko, jesteśmy obok wejścia. Czekamy na ciebie.

Jego głos jak zwykle skojarzył jej się z miodem i z czułością pogłaskał jej skórę. Dała się złapać w jego pułapkę jak sarna w potrzask. Zahipnotyzował ją, kompletnie ją zahipnotyzował, i to na tyle, że potrzebowała chwili na dojście do siebie.

— Gdzie?

— Po twojej lewej, zaraz obok budki z popcornem. Ach — mogłaby przysiąc, że James się uśmiecha — widzę cię. Skręć w lewo. Teraz idź prosto. Prosto, prosto. Zaraz nas znajdziesz.

Rzeczywiście, aksamitny głos Jamesa zaprowadził ją prosto do celu. To jego zresztą spostrzegła jako pierwszego — jego czupryna i charakterystyczna skórzana kurtka rzucały się w oczy. Ich spojrzenia się spotkały; w rezultacie natychmiast przeszedł ją dreszcz. Zdradzieckie serce znowu zaczęło szybciej bić, więc spuściła wzrok.

honey and smoke | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz