Rozdział 1

169 8 1
                                    


Ona.

Ona mnie rozumiała. Jej się zwierzyłam. Jej chciałam. Jej potrzebowałam. Jej pragnęłam.

Była moją kokainą, narkotykiem bardziej uzależniającym niż te wszystkie mieszanki, które sprzedają, by otumanić ludzi jeszcze bardziej. I wciągnąć w nałóg.

Przepadłam w jej oczach, zalewającym oceany błękicie. W zapachu jej, jej skóry i tych silnych perfum, przedzierających się przez wszystkie poziomy węchu, pachnąc najpierw delikatnie, później intensywnie i kobieco, by zostawić z duszącą pustką.

Nogach ciągnących się do nieba. Kończących, a może zaczynających się, od idealnych pośladków, do których ledwo dosięgały czekoladowe fale włosów. Ciemnoczekoladowych z lekkimi refleksami. Ułożone na pierwszy rzut oka niedbale, ale po dokładnym przyjrzeniu się - stanowiących perfekcyjną jedność. O tak, perfekcyjną.

Aczkolwiek nic z jej ślicznego wyglądu nie mogło się równać tym ustom. Mówią, że w oczach widać głębie duszy, że oczy stanowią najważniejszą część, przynajmniej twarzy. No to nie widzieli tych ust. 

Fenomenalnie zarysowane na alabastrowej cerze. Pełne, soczyste jak dojrzałe jabłka i... jestem przekonana, że miękkie. Stworzone do całowania, pieszczenia. Do wypowiadania niezwykłych, elokwentnych słów. Takich na poziomie, jak ona cała. O i do wydawania jęków, tak, jak ona musi jęczeć, zmysłowo i...

- Panno Błazińska? Halo? Zadałam pytanie - odezwała się nauczycielka.

Przeniosłam moje myśli na lekcję i pytanie, które podobno mi zadała. Nie mam pojęcia jakie, bo oczywiście nie uważałam. O wiele ciekawsza była nauczycielka i rozważania na jej temat, chociaż lubiłam j.polski.

- Tak, oczywiście.

- No to słuchamy - odezwała się moja anielica. A może diablica, kto wie. Z tym swoim wyglądem, tak seksownym, na pewno wielu dostawało rogi. Przynajmniej ja. Oby ich jednak nie przyprawiała komu, bo nie wiem czy dałabym radę się nią dzielić. Taaa, tylko najpierw musiała by być moja i jęczeć moje imię...

Nie nie halo, skup się na chwilę chociaż na tym, na czym powinnaś Dominika. Zegar tykał, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Nagle zadzwonił dzwonek. Uratowana.

- Dobrze Błazińska, zostajesz po lekcji w takim razie. Reszta do zobaczenia, pamiętajcie o czytaniu bo niedługo zaczniemy omawiać lekturę.

Klasa zaczęła wychodzić, moja najlepsza przyjaciółka tylko spojrzała na mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu w geście pocieszenia, a jednocześnie wsparcia. Wyciągnęła szybko telefon z kieszeni spodni, a ręką, która jeszcze chwilę temu była na moim ramieniu, stuknęła w smartwatcha. Oby przyszło mi powiadomienie, co napisze, bo przecież nie będę sprawdzać, gdy Kornelia, to znaczy Pani Kornelia, będzie ze mną rozmawiać.

Nauczycielka tylko na nas spojrzała, uniosła brew w geście niezadowolenia i  zamaszystym ruchem odwróciła się przez prawe ramię. Przeszła obok mojej ławki i podeszła do biurka. Za to ja, czując się jak ostatni oblech potrafiłam tylko patrzeć na jej ciało, gdy odchodziła, i na podwijającą się sukienkę, gdy siadała przy swoim biurku. 

A tak, nie powiedziałam, stała prawie centralnie przede mną, zadając mi te swoje pytania więc, by się dostać do biurka musiała zrobić parę kroków. W tych swoich fuksjowych szpilkach, na bardzo cienkim obcasie.


Od początku...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz