to look for a reason to hide again

20 3 1
                                    

Niemal każdego dnia przechadzał się korytarzami własnego domostwa, uważnie studiując jego układ. Pchany bezgranicznym lękiem przed utratą wspomnień o własnej rodzinie, prowadził staranne zapiski, uwzględniające wszystko, co uważał za potencjalnie ważne w swoim życiu.

Żałośnie zgarbiony, powoli sunął korytarzami swojej posiadłości, łudząc się, że jego ciasno splecione ramiona umkną uwadze wysoko podwieszanych sufitów, które, o ironio, były takie właśnie dlatego, by on i jego komiczne dwa metry wzrostu czuły się komfortowo. Nie czuły się.

Chodził tak, skanując uważnie otoczenie zza zasłony długich włosów, których wiązaniem nie zaprzątał sobie - i tak już przepełnionej - głowy.

Korytarz, ściana po prawej, na niej cztery, nie... pięć zdjęć... środkowe, nasze ulubione, Michael ma na nim zamknięte oczy... Szafka, wazon, Tubbo wczoraj musiał wyrzucić uschnięte kwiaty...

I tak każdego dnia.

W gruncie rzeczy ta, wręcz pedantyczna, dokładność jego zapisków i powtórek była na chwilę obecną absolutnie zbędna. Tubbo od zawsze dbał o to, by jego szanowny małżonek nie zapomniał o nim, ani niczym co z nim związane. Sprawdzał się w roli męża-opiekuna śpiewająco, a jednak bywały trudne noce. 

Te noce, kiedy Ranboo budził się nie mogąc złapać oddechu, z dala od swojego łóżka, nie mając pojęcia o niczym, za to z niejasnym przeświadczeniem, że jest brudny, zarówno w znaczeniu dosłownym, jak i czysto moralnym. Wstawał wtedy i, jakby wiedziony instynktem, wracał prosto do sypialni. Tubbo zawsze tam na niego czekał, czasem spał, czasem siedział spięty na łóżku, a czasem właśnie narzucał na siebie kurtkę z zamiarem rozpoczęcia poszukiwań. I wtedy nadchodził koszmar.

"Tubbo? Co ci się stało? Czy ja ci to zrobiłem!?"

Padał na kolana, błagając o przebaczenie, ignorując słone wodospady łez, boleśnie parzących jego policzki. A Tubbo niestrudzony klękał przy nim i najspokojniejszym, najbezpieczniejszym głosem, jaki człowiek może sobie wyobrazić, uspokajał go.

"Niczego nie zrobiłeś, to stare blizny, zobacz."

Delikatnie brał jego dłoń i przykładał  do swojej twarzy. Trzęsące się palce bardzo powoli odnajdowały ukojenie, wyczuwając stwardniałą skórę, zranioną w czasach, których nie miał prawa pamiętać. To jednak nie powstrzymywało fali płaczu i najszczerszych przeprosin.

"Mam je odkąd się poznaliśmy. Przecież ty nigdy byś mnie nie skrzywdził."

"A jeśli jednak kiedyś to zrobię?" Cisnęło mu się na usta za każdym razem i czasem faktycznie je opuszczało.

Wtedy i jego twarz doznawała aksamitnego dotyku. Tubbo troskliwie głaskał zabliźnione ślady, układające się w kręte ścieżki wiodące w dół jego oblicza. Trwali tak w ciszy, nie odrywając się od siebie, w obawie przed wzajemnym rozpadnięciem się. Tubbo doskonale wiedział, że jeśli oddali się teraz, jego mąż ponownie stanie się ruiną, złożoną jedynie z rozpaczy, wiedział też, że sam nie zniesie tego widoku, ani nie będzie w stanie nic zaradzić na nieokiełznaną histerię i nieubłaganie obaj przepadną.

"Wiem, że nigdy się tak nie stanie" 

A złota obrączka połyskiwała niewinnie na jednym z jego rogów. I to wystarczało, by burza ustała.

Noce bywały niespokojne z wielu powodów.

Czasem budził się i orientował, że od ciepłej sypialnie nie dzielą go pojedyncze metry, ale całe mile. A Tubbo zawsze tam był i pilnował, by nic się nie stało.

Niekiedy prowadził go za rękę przez kompletnie obce im obu pola.

"Znów to? Ile czasu to trwało?" 

Look Who's Inside Again // BeeDuo OneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz