1.7

481 63 50
                                    

Wei Ying siedział na białym, miękkim dywanie, pilnując swojego siostrzeńca — który nie należał do tych spokojnych dzieci umiejących zająć się jedną zabawką. Miał do tego skłonności do wsadzania każdego przedmiotu do ust, niezmiernie go przy tym obśliniając. Za tym dzieciakiem ciężko było nadążyć. Nie dość, że był głośny i nienawidził, jak ktoś, kogo nie lubił, go pilnował, to jeszcze próbował na wszelkie sposoby utrudnić tę czynność. Wei Ying odczuł to kilka razy jednego popołudnia, gdy Jin Ling próbował go ugryźć lub rzucił w niego cięższą zabawką.

Yanli była zajęta obiadem, Jiang Cheng rozmawiał w korytarzu przez telefon ze swoim mężem, a Jin Zixuana na szczęście nie było w domu — co zdecydowanie było na rękę każdej osobie, która znajdowała się wtedy w domu Yanli i Zixuana.

Dlatego zadanie pilnowania małego szatana zostało przydzielone właśnie jemu. Nawet jeśli nie było to takie łatwe, to opieka nad nim sama w sobie była dość sympatyczna, a budowanie relacji rodzinnych na nowo wydawało się być dobrą zabawą dla nich obu — chociaż Wei Ying mógł wyjść z tej zabawy nawet z wybitymi zębami.

Ten dzień i tak wydawał się być dużo lepszy niż poprzedni, gdy wyszedł z Lan Zhanem i z chwili na chwilę było tylko gorzej. Chengowi powiedział tyle, że było miło, po czym wykręcił się z dalszej rozmowy, tłumacząc się zmęczeniem. Cheng nie należał do głupich osób, szybko wyłapał jego zdenerwowanie, ale postanowił tego nie komentować.

Prawda była trochę inna. Dokładniej mówiąc, Lan Zhan naprawdę starał się, żeby ten dzień wypadł jak najlepiej, ale Wei Ying nadal nie rozumiał wielu rzeczy. Nie rozumiał zwłaszcza tego, dlaczego robili coś, czego sam Wei Ying wcześniej na pewno by nie zrobił. Miał wiele pytań, wiele rzeczy mu nie odpowiadało i głośno to komentował. Lan Zhan wszystko rozumiał, tak przynajmniej odbierał to Ying. Wracając do domu, wiedział, że kolejne spotkanie z Lanem nie przyjdzie za szybko.

Było mu przykro, że tak bardzo zniszczył ich pierwsze wspólne wyjście po wypadku i całej tej otoczce problemów, które nad tym wisiały. Nie zrobił tego przecież specjalnie, to jakby samo z siebie wychodziło i ukazywało prawdziwe oblicze Wei Yinga przed Lan Zhanem.

Po spotkaniu wysnuł dwa wnioski. Pierwszy był taki, że nawet jeśli Lan Zhan był przystojnym człowiekiem, to jego charakter różnił się diametralnie od charakteru Wei Yinga, przez co nie mogli się dogadać. Ying i tak ciągle miał wrażenie, że to on sam nie może się z nim dogadać, bo Lan Zhan podejmował ciągłe próby — co można było wziąć albo za akt głupoty, albo za wytrwałość w dążeniu do celu.

Drugi wniosek był taki, że to coś między nim a Lan Zhanem musiało być mocno naciągane. Ten wniosek raczej odrzucał, zważając na to, co mówił jego brat, siostra i cała rodzina.

Postanowił nie wracać do tego tematu, dopóki ktoś nie będzie naciskać, a pytania zawsze mógł sprytnie ominąć. Oczywiście nie chciał być gburem i chamem, więc w duszy modlił się do wszystkich bogów o to, żeby nikt o nic go nie pytał.

— Yanli, twoje dziecko ma nieopisane pokłady energii, jak możesz sobie z nim radzić? Ja nie daję już rady! — krzyknął, gdy Jin Ling sięgnął po pluszowego pieska i próbował go ugryźć. Na szczęście Wei Ying szybko zareagował, wyjmując pluszaka z dłoni chłopca i odkładając go dalej, niż Jin Ling mógłby się doczołgać.

Yanli pojawiła się w salonie, mając na sobie swój fioletowy fartuszek. Co jakiś czas sprawdzała, jak młodszy brat radził sobie z jej synem, co nie powinno nikogo dziwić — w końcu chłopak nie był aż tak genialną opiekunką do dzieci.

— Czasem jest ciężko, ale dajemy sobie rację bez tatuśka, prawda, skarbie? — przykucnęła obok syna i delikatnie chwyciła go za policzek. Jin Ling nie wydawał się być tym zachwycony i próbował odtrącić dłoń matki.

Amnesia | WangXianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz