rodział drugi

63 7 0
                                    

Louis wybudził się powoli ze snu wraz z dźwiękiem śpiewu ptaków i szumu drzew, wkradających się do jego świadomości oraz uczuciem mrowienia w dłoniach. Stopniowo tracił możliwość poruszania rękami, co trochę bolało, ale nic nie mógł na to poradzić. W pewnym sensie, zaczynał przyzwyczajać się do uczucia lekkiego pieczenia. To nie tak, że mu się to podobało, ale przypominało mu, iż to nie będzie zbyt przyjemny proces, i że dokonał właściwego wyboru, opuszczając swoją rodzinę oraz przyjaciół, by nie musieli być tego świadkami.

- Dzień dobry – powiedział, wyszedłszy z ciasnego pokoju do kuchni. Harry stał tam, pakując przybory do rysunku do torby. Podniósł wzrok, gdy Louis wszedł do pokoju, przewracając lekko oczami, ale całkowicie go ignorując. Louis zaśmiał się do siebie, przyzwyczajony do milczenia oraz dystansu, które otrzymywał od kędzierzawego chłopaka od ponad tygodnia. – Gdzie powinienem iść, aby trochę popływać? – zapytał, a Harry ponownie podniósł na niego wzrok.

- Około kilometr stąd jest rzeka – odpowiedział, po czym skierował się do wyjścia.

- Którędy? – zapytał Louis, na co Harry odwrócił się szybko.

- Co?

- To znaczy… Jak mam się tam dostać? W jakim kierunku i jak daleko powinienem iść.

Harry westchnął, odłożył torbę na stół, a następnie wyjął z szafki z pokoju obok dwa ręczniki. – Chodź – powiedział, zarzucając torbę na plecy. Louis uśmiechnął się, wybiegając przez drzwi i ciesząc się, że spędzi trochę czasu z cichym, tajemniczym chłopcem, a być może nawet dowie się, dlaczego był tak cholernie cichy. Z pewnością nie dlatego, że od dłuższego czasu żył sam.

Louis szedł kilka kroków za Harrym; przepychanie się przez zarośla i ledwie wydeptane ścieżki uniemożliwiało im kroczenie obok siebie. Louis miał wrażenie, że Harry’emu taka opcja bardziej odpowiadała, lecz nie miał zamiaru narzekać, zwłaszcza, gdy chłopak w końcu był chętny spędzić z nim trochę czasu. Musiał jednak przyznać, że przebywanie w czyimś towarzystwie w całkowitym milczeniu było trochę dziwne.

Louis rozważał zainicjowanie rozmowy, ale pomyślał, że to pewnie wprowadziłoby pomiędzy nich jeszcze większą niezręczność, szczególnie, jeśli Harry miałby zareagować w taki sam sposób, jak przez cały zeszły tydzień – czyli w ogóle.

Powietrze było gorące i lepkie. Ten dzień zdawał się być obciążony potencjałem, wilgotnością zamykającą ich w kokonie, który sprawiał, że Louis czuł, iż cokolwiek dziś się stanie, jutro nie będzie miało to większego znaczenia i wszystko wróci z powrotem do dawnych zwyczajów, które zapanowały pomiędzy nimi dwoma. To jakby dzisiejszy dzień był swego rodzaju wyjątkiem. A Louis nie miał zamiaru zmarnować tej szansy.

Harry odsunął warstwę pnączy, która blokowała im drogę; Louis był zdumiony widokiem, który rozciągnął się przed nim. Zarumienił się przez sposób, w jaki Harry przyglądał się jego zszokowanej twarzy z małym, kpiącym uśmieszkiem na ustach. Mimo wszystko, uśmiech to uśmiech, a każda rzecz, na jaką Louis mógł namówić młodszego chłopca była małym zwycięstwem. Widok ten był po prostu oszałamiający. Rzeka szumiała delikatnie; Harry poprowadził go do miejsca, w którym rozszerzała się ona nieco, tworząc jezioro, na którego powierzchni idealnie odbijało się bezchmurne niebo. W samym środku strumienia była uwięziona kula żółtego światła, prześwitująca delikatnie przez pstrokate wzory odbić okolicznych drzew. Słońce nieznacznie chowało się za taflą jeziora, ale mimo to, wyglądało to tak pięknie, że Louis prawie zapomniał zrzucić z siebie ubrania, spiesząc się, by wypłynąć na środek jeziora.

breathe gently | l.s. tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz