~ 1 ~

1 0 0
                                    

Otworzyłem oczy i oślepiło mnie białe światło, było tak jasne, że musiałem zamknąć oczy. Po chwili usłyszałem głosy.

-Czy to już pewny zgon? -zapytała jakaś kobieta.

-Nie mamy wątpliwości. Nawdychał się za dużo dymu zanim wynieśli go ratownicy. -tym razem odezwał się męski głos.

Rozmawiają o czyjejś śmierci? Zgon od dymu?

Otworzyłem oczy ponownie i znowu zobaczyłem to światło, ale nie było już takie jasne. Spojrzałem w bok i zobaczyłem salę w której się znajdowałem oraz kobietę rozmawiająca z mężczyzną. Spróbowałem podnieść sie z czegoś na czym leżałem i poczułem ból koło łopatek. Ból podobny do tego jak ci rosną zęby taki nieprzyjemny, ale teraz był bardziej bolesny. Po chwili poczułem ten sam ból na czubku głowy, a potem w koło kości ogonowej. Bolało w cholerę.

-Masz jeszcze jakieś pytania Mario? -Znowu odezwał się głos mężczyzny.

-Nie, dziękuję za rozmowę doktorze - odpowiedziała kobieta i wyszła z sali.

Jestem w szpitalu? To dla tego tu są jakieś noże i jakieś inne przyrządy. Ale czemu ja tu jestem? Nie mówią przecież o mnie, bo ja żyję.

Po chwili wstałem i poczułem wielki ciężar z tyłu ciała i upadłem popychając stolik na kółkach stojący koło mnie.

-Ktoś tu jest? Operacja się skończyła. -odezwał sie doktor i obejrzał salę czy ktoś tu jest.

Wstałem ale znowu upadłem. Zdziwiło mnie to, że ten mężczyzna nie zwrócił na mnie uwagi.

-Em... Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc? -Odezwałem się do niego.

Zero reakcji.

-Halo? -Spróbowałem ponownie i ponownie mnie zignorował po czym wyszedł z pomieszczenia.

Odwróciłem głowę by spojrzeć na to coś przez co nie mogłem chodzić i zobaczyłem skrzydła. Wielkie, białe skrzydła przypominające te aniele.

-Jak? Skrzydła? -próbowałem przyswoić tą informację -To sen?

Na czworakach podszedłem do ściany i szafek przy niej. Oparłem się o ścianę i ból pleców się nasilił. Złapałem się brzegu szafki i pociągnąłem do góry, stałem. Spojrzałem na wyjście z sali, kilka metrów i jestem przy nich. Ciągle opierając się o ścianę poszedłem do drzwi.

-Jak mam z tąd wyjść?

Popchąłem drzwi i wyszedłem na korytarz szpitala.

Jacyś ludzie rozmawiają i niemowlę płacze. Jednym słowem hałas.

Postanowiłem poszukać recepcji. Nagle zrouzmiałem, że tu nie ma "pustych" ścian, bo są tu krzeseła.

-Świetnie... -mruknąłem.

Kucnąłem i zacząłem poszukiwania recepcji. Jakieś dziecko biegło i przeszło przeze mnie, poczułem dreszcze i coś podobnego do ukłucia szpilką na całym ciele. Poszłem dalej czując się obco. Mam mętlik w głowie.

Koniec retrospekcji

Przeciągnąłem się i wstałem z kanapy.

-Kolejny dzień, kolejna zabawa w podchody -powiedziałem, dziś mija miesiąc odkąd "obudziłem się" odkąd wszystko się zaczęło. Miesiąc temu umarłem i obudziłem się w szpitalu, z rozmów wywnioskowałem, że umarłem od toksycznego dymu podczas pożaru moje domu. A teraz muszę zrobić poranną rutynę, czyli zatrzeć ślady mojego pobytu tutaj i zwinąć coś do jedzenia, bo jestem strasznie głodny.

Wyszłem z salonu i poszłem do kuchni w mieszkaniu.

-Tylko kromka chleba, tylko nic więcej, i tak czuje się źle okradając ich.

Wziąłem mój posiłek i spojrzałem na zegar, 6:01. Czyli muszę się zbierać. Wyszłem na ruchliwe ulice miasta, i wybrałem losowy kierunek. Nie zastanawiam się gdzie dojdę, każdy mój dzień tak wygląda. Po tym jak wydostałem się z szpitala spróbowałem przypomnieć coś sobie, ale pamiętam tylko imię Gabriel i jakieś drzewo. Myślę, że nazywam się Gabriel, drzewo zostaje jednak tajemnicą.

Po godzinie marszu, jazdy metrem i pociągiem na gapę, dotarłem do miasta. Miasto było stare i zniszczone, ale piękne. Kamienice, rynek ze studnią, park i mnóstwo roślin. Poszłem poszukać jakiegoś schronienia, wtedy moją uwagę przyciągnęła mała kamienica, wyglądała na bardziej zniszczoną niż inne.

-Może jest z czasów wojny? -Zastanawiałem się nad przeszłością kamienicy -A teraz które mieszkanie wybrać? Może na parterze, albo lepiej to najwyższe, szybko ucieknę na wszelki wypadek, chyba jednak najwyższej będzie najbezpieczniej.

Wszedłem na górę kamienicy i rozejrzałem się za jakimiś lokatorami kamienicy. Na piętrze nie było nikogo oprucz mnie. Kamienica w środku nie była już taka piękna, stare linoleum na podłodze kleiło się do stóp i odklejało od podłoża, ściany były pomalowane niedokładnie i stara farba wciąż była widoczna, wszędzie można było wyczuć zapach dymu. Jednym słowem kamienica była zaniedbana. Zobaczyłem jeszcze drewniane schody, a na ich końcu drzwi. Korciło mnie, żeby tam iść i zobaczyć co się za nimi znajduje, i ciekwość wygrała.

-Oby nie skrzypiały -powiedziałem i zacząłem się wspinać do drzwi.

Na moje szczęcie schody nie skrzypiały, dreeno było nierówne i drzazgi wbijały mi się w stopy, ale to ignorowałem. U końca schodów upadłem potykając się o stopień i walnąłem w drzwi, warknąłem z bólu i wstałem. Spojrzałem przed siebie i zza drzwi spoglądała na mnie dziewczyna. Miała bladą twarz i przerażone oczy, jej blond włosy były w nieładzie. Spojrzała przerażona na moją twarz, zrobiłem krok do niej a ona odsunęła się do tyłu i schowała za drzwiami.

-Czym ty jesteś? -wykrztusiła.

Słowa: 792

Witam!

Od teraz książka będzie pisana znowu, ale postaram się utrzymać systematyczność i tworzyć to opowiadanie. Sama fabuła pozostaje ta sama, tylko pojawią się pewne zmiany charakteru głównych bohaterów i kilka innych zmian. Teraz tylko pozostaje mi pisać kolejny rozdział.

~Pyra

Po drugiej stronie życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz