Świec tysiące, lampionów rzucających delikatne światło, wkomponowujące się w mrok sali, kontrastujące z zimnymi gwiazdami za zdobionymi oknami, zawieszonymi niczym delikatne latarnie nad przestronnymi balkonami. Delikatna muzyka, odbijająca się od złota, klejnotów i zdobień, grająca na setkach brylantowych lampionów. Tłum ludzi w bogatych szatach, tańczących jak w transie, kołysanych przez półmrok i delikatnie przepuszczane płomienie. Smak wina w ustach, ból w sercu i łzy w mądrych, starych oczach, bijących blaskiem odbijanym przez powierzchnie lustra. Powolna agonia wśród pięknych jedwabiów i posrebrzanej zastawy. Tyle zapamiętał z tego wieczoru. Wpatrywał się w świecącą panoramę miasta za oknem z kieliszkiem wina w ręce, jakby liczył, że wykradnie nieco piękna z tamtej sali. Ale jedyne co zostało, to odbijające się na szkle czarno- granatowe szaty wyszywane brylantami i złotą nicią oraz oczy, fioletowe niczym jakaś niezwykła burza w niebiosach, rzucające mu spojrzenie stare jak świat. Oczy, które widziały już tyle piękna i tyle tragedii i wciąż nie mogły odpocząć. Ogień w kominku trzaskał delikatnie, wyrzucając błękitnofioletowe iskry, łączące się w gromady niczym odległe gwiazdy na niebie, zmieniające się w błyszczącą mgłę i fruwające nad perskimi dywanami, raz po raz muskając jego skórę, kołując w dół, to znów wzbijając się pod kandelabr. Machnął dłonią, z której posypał się błyszczący, śnieżnobiały pył. Fioletowa mgła zaczęła przybierać kształty jeleni, prastarych drzew, prawie tak starych jak on sam, uskrzydlonych postaci wirujących za jego plecami. Ale te wszystkie cuda były mu na nic. Nie było zaklęcia, które uspokoiłoby potrzaskane serce. Mógł co najwyżej pociąć się o jego krawędzie w marnej próbie poskładania. Powoli odwrócił się od okna, a jego wzrok padł na kremową kanapę, która równie dobrze mogłaby stać w królewskim pałacu. Na jej oparciu leżała czerwona suknia, piękniejsza od rubinów w jego pierścieniu, intensywniejsza od krwi. Porzucona, jakby właścicielka musiała uciekać w wielkim pośpiechu. Potrząsnął kieliszkiem, wprawiając płyn w ruch. Krwistoczerwona ciecz zaczęła blaknąć, kryształowa nóżka stopniała niczym sopel lodu, pozostawiając go z lśniącą szklanką bursztynowego płynu. Pociągnął łyk, pławiąc się wśród ognia rozpalającego gardło, jakby liczył, że dotrze do serca i powoli spali go całego. Po jego policzku powoli spłynęła krystalicznie czysta łza, delikatnie go łaskocząc i spadając na czarny aksamit na piersi. Obok królewsko zdobionej sukni leżała delikatna bransoleta, niczym zwinięta w okrąg srebrna gałązka bukszpanu o diamentowych liściach rozbijających światło na tysiące barw, przeplatana niewielkimi szmaragdami. Zanim zdążył się powstrzymać mimowolnie spojrzał na wiszące nad kominkiem lustro w złotej ramie. Obraz czarnowłosego mężczyzny w przepięknych szatach i o głębokich oczach zafalował i rozmył się, jak tafla srebrnego jeziora, które nagle pokryła mgła. „Nie, proszę" – pomyślała jakaś jego część, ale natychmiast została pozbawiona powietrza.Mgła zaczęła się powoli rozpływać, ukazując ogromne drzewa o świecących owocach, niewielkie wirujące owady i nieliczne promienie słońca, którym udało się przebić przez gęstwinę lasu. Pomiędzy drzewami stał stół z pozwijanej winorośli ze śnieżnobiałym obrusem oraz srebrną zastawą, uginający się pod ciężarem leśnych owoców i dzbanów pełnych wody czystszej od powietrza. Na korzennych krzesłach siedzieli piękni, młodzi ludzie w lekkich zbrojach, o długich, lśniących włosach delikatnie odgarniętych za lekko szpiczaste uszy. Dokoła roznosiła się cicha, chwytająca za serce pieśń o cieniach nocy i podróżach pod gwiazdami. U szczytu stołu siedziała kobieta w splecionej z gałązek i kryształów koronie. Pochylała się nad misą z jeżynami, sięgając po jedną, bladą, delikatną dłonią. Grube, kasztanowe fale z jednej strony opadały na jej smukłe ramię, jakby magia lasu spływała na nią wodospadem. Wzięła jeżynę i podniosła głowę, odgarniając kasztanowe pasmo za szpiczaste ucho, ozdobione drewnianym kolczykiem z niewielkim szmaragdem w kształcie łzy. Miała piękną, owalną twarz trzynastoletniego dziecka, ale jej duże, błękitnozielone oczy zdradzały inteligencję i majestat. Jej spojrzenie, tak intensywne, tak otwarte, a jednak skrywało tajemnice wiekowej księgi, o której dawno już zapomniano. Tak spojrzała na niego po raz pierwszy, gdy leśni strażnicy rzucili go przed nią na kolana. Miał moc, by zmieść las z powierzchni ziemi spojrzeniem, ale nie potrafił oderwać go od jej oczu. Ani też powstrzymać łez bezradności. Nie mógł przestać jej podziwiać, stąpającej boso po leśnej ściółce, otulonej zielonkawą mgłą, mimo, że właśnie rozważała, czy go zabić. Ale przecież wiedział, że nie mogła, bo w jej oczach też dostrzegł łzy. Wtedy zostałaby sama. Oderwał wzrok od lustra i usiadł na kanapie. Powoli omiótł wzrokiem stary, drewniany regał z tysiącami ksiąg pełnych legend, rytuałów i starych zaklęć, będących świadectwem jego wiedzy i tysięcy lat pracy maga. I na co mu to teraz? Gładząc palcami delikatny rubinowy materiał opróżnił zawartość szklanki po raz trzeci. Teraz przywodził mu na myśl słodkie, dojrzałe czereśnie. Tylko w jednym lesie miały taką barwę i taki smak. Nawet nie uraczył jej spojrzeniem, a mimo to szklanka napełniła się sama. Obraz w lustrze zmienił się, nawet nie wiedział kiedy, szum głowy zagłuszał mu myśli. Tym razem lustro pokazało niewielką bibliotekę i maga pochylonego nad jakąś księgą za mahoniowym biurkiem. Pojawiła się znikąd na zimnej posadzce w granatowej sukni, z miejsca rzucając koronę i padając na kolana. Tym razem miała niewiele mniej niż dwadzieścia lat, lecz nie ujęło jej to ni grama piękna. Poderwał się z krzesła, ignorując przewracane fiolki z eliksirami. Pamiętał tylko, że prosiła o bardzo wiele, ale był gotów zrobić wszystko. Przecież była jak on. Następna scena. Stali razem na trawiastym wzgórzu pod usianym gwiazdami niebem, patrząc ze smutkiem na miasto u ich stóp. Z trudem łapali oddech, obserwując mknącą przez niebo gwiazdę, która nieuchronnie zbliżała się do miasta. Nie mogli go uratować, to by zniszczyło porządek świata. Stali więc bez ruchu, jak zwykle będąc tylko obserwatorami, a jedynymi ich świadkami były gwiazdy i łzy, swobodnie spływające po ich twarzach.
„Nigdy nie chciałem wiedzieć..." – pomyślał.
Dalej wszystko potoczyło się w jednej chwili. Setki lat w jeden moment. Widział, jak jego demoniczna magia powoli niszczyła piękną królową lasów. Postarzała ją do czterdziestu lat, powoli pętała od środka, zabijając światło i zatruwając jej duszę mrokiem. Widział, jak powoli przeobrażała się w wiecznie głodną bestię. Poderwał się z kanapy i rzucił szklanką o ścianę, roztrzaskując ją na tysiące kryształowych odłamków. Dlaczego nie mógł zauważyć, kiedy jeszcze nie było za późno?
- ... jak to jest żyć bez ciebie – dokończył szeptem, padając na kolana i plamiąc dywan łzami.
Ale lustro było bezlitosne. Sala spływająca złotem i szlachetnymi kamieniami. Światła, ciepła noc, półmrok i delikatna muzyka. Oraz piękny, bezduszny potwór w krwistoczerwonej sukni i moment, w którym wiedział, że musi ją zniszczyć. Myślał, że zobaczy ją po raz ostatni, że przed śmiercią na powrót stanie się istotą z lasu, która darowała mu życie. Ale nic takiego się nie stało. Ostatnim tchnieniem zapewniła o swojej nienawiści do tego świata i mroku, który na nią czekał. Spojrzała w dół na suknię zielonymi oczami, spowitymi furią i głodem krwi, aż ta rozpłynęła się pod jej spojrzeniem. Jej światło zgasło, ciało obróciło się w pył, pozostawiając go samego, pośród muzyki i tłumu ludzi, którzy nic nie widzieli, którzy nic nie znaczyli. Szklana tafla pękła, ogień zgasł. Mag osunął się na dywan, dając za wygraną ilości alkoholu w jego żyłach, zapadł w sen w próżnej nadziei, że gdy się obudzi nie będzie nic pamiętał.