Prolog

269 22 36
                                    

    ❗BARDZO PROSZĘ I PRZECZYTANIE NOTKI POD PROLOGIEM ❗

    Harry Potter właśnie pośpiesznie schodził na śniadanie do Wielkiej Sali. Już dawno biegłby, gdyby nie fakt, iż w schodach znajdują się fałszywe stopnie, w które łatwo jest wpaść, a zdecydowanie trudniej z nich wyjść. Zaspał na posiłek, gdyż niemal całą noc Voldemort zalewał jego głowę dramatycznymi i jak na jego gust obrzydliwymi wizjami z tortur przeprowadzanych na więźniach Czarnego Pana. Udało mu się zasnąć dopiero koło piątej rano, co dało mu jedynie kilka godzin niespokojnego snu przepełnionego koszmarami związanymi z widzianymi wcześniej obrazami, a także śmiercią bliskich Pottera. Teraz był niewyspany, zły i roztargniony. Na niczym nie mógł się skupić, gdyż wszystkie jego myśli obijały się o ścianki jego głowy i łączyły w niespójną całość.

    Kiedy w końcu dotarł pod drzwi do sali pełnej setek uczniów szybko poprawił pogniecioną szatę i wygładził wiecznie niewspółpracujące z nim czarne włosy, by zachować choć resztki swojej już i tak mocno nadszarpniętej godności i klasy. Pchnął ciężkie bogato zdobione wrota, wszedł do pomieszczenia i skierował się w stronę stołu Gryffindoru. Starał się ignorować ciekawskie spojrzenia uczniów, szczególnie tych najmłodszych, a także te pytające padające ze strony jego przyjaciół. Siadł na swoim zwyczajowym miejscu i nie zaszczycając nikogo spojrzeniem sięgnął po dzbanek z czarną kawą i nalał sobie solidną dawkę do kubka. Bez zbędnych ceregieli zatopił usta w czarnej cieczy, która niczym płynne ukojenie rozlewała się po jego języku i znikała dalej w gardle, rozgrzewając jego ciało od środka. Zdecydowanie wolał ten sposób na uspokojenie się, niż obrzydliwe w smaku eliksiry dostarczane mu regularnie przez Madame Pomfray. Niestety kawa uzależniała definitywnie mocniej niż eliksiry, w dodatku jej efekt działał znacznie krócej, tak więc gryfon był skazany na picie tego świństwa, które nosił w torbie na wszelki wypadek. Na razie jednak, jak co rano mógł się delektować gorzkim smakiem jego ulubionego napoju. Nadal nie popatrzył na Hermionę czy Rona. Pomimo, iż w miarę się uspokoił, był pewny, że gdyby ujrzał ich zaniepokojone i pełne troski spojrzenie, w którym był pewny, że dostrzegał także litość, której nie chciał, powiedziałby parę słów za dużo, czego później by żałował. Był więc wdzięczny jego przyjaciołom za zachowanie ciszy.

Nad głowami uczniów rozniósł się odgłos skrzydeł, co było znakiem o dostarczeniu poczty. Harry, poza Hermioną, Ronem czy jego rodzeństwem nie miał nikogo kto mógłby do niego napisać, więc nie oczekiwał żadnego listu zaadresowanego do niego. Remus jakiś czas temu rzucił się w wir pracy, mający zapobiec bólu i cierpieniu po stracie Syriusza. Z tego co się od niego dowiedział przed wyjazdem do szkoły, mężczyzna udał się w podróż mającą na celu porozumienie z wilkołakami i ich pomocą w ostatecznej bitwie, która zbliżała się nieubłaganie. Jakież było zatem jego zdziwienie, gdy jego spokój przerwała sowa dziobiąca jego palec ostrzegawczo. Ku jego niezadowoleniu chłopak zmuszony był zatem odłożyć kubek z powrotem na stół. Teraz mógł się lepiej przyjrzeć ptakowi. Całkiem czarne niczym gorąca smoła upierzenie było tak inne od koloru piór Hedwigi. Na jej wspomnienie, Harry poczuł ukłucie żalu. Była jego przyjaciółką, choć mogło się to komuś wydawać zupełnie głupie. To z nią rozmawiał, a właściwie to do niej mówił, kiedy był uwięziony na Privet Drive 4. Pomimo swojej rasy, stworzenie było według niego na prawdę inteligentne. Wiedział, że nikt nie rozumie go tak jak ona, bo nikt nie wiedział co działo się w tym pozornie spokojnym i idealnym domu z równo przyciętym trawnikiem. Tylko ona widziała to, że wuj Vernon bił go do utraty przytomności za każde najmniejsze przewinienie. To ona wiedziała, iż jego ciotka głodzi go, a resztki jedzenia dostaje tylko po to, przy przeżyć i moc wykonywać obowiązki robiąc przy tym za tania siłę roboczą. Tylko ona wiedziała o...

Jego niezbyt miłe przemyślenia ponownie przerwał puchacz wpatrujący się w niego z wyraźną irytacją. Wbijał swoje pazury w nadgarstek chłopaka mocno, jednak jego to nie bolało, był przyzwyczajony do bólu, a to sprawiało mu jedynie lekki dyskomfort. Wziął od ptaka kopertę przywiązaną do jego drugiej kończyny dolnej i pozwolił ptakowi odlecieć. Nim otworzył kopertę zastanawiał się od kogo mógł dostać list. I czy na pewno to był on a nie jakiś urok mający aktywować się po zajrzeniu do środka? Szybko wydobył różdżkę z kieszeni i rzucił kilka zaklęć sprawdzających. Zero czarnej magii. Czym prędzej rozerwał papier, i rozłożył poskładaną kartkę.

Pomoc |Drarry|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz