Layan

3 0 0
                                    

Przez większość mojego życia stawiałam siebie ponad potrzeby innych. Nie jestem typem osoby, która musi komuś pomóc, żeby zaspokoić swoje emocje i czuć się potrzebna. Powiedziałabym, że jestem kobietą sukcesu, która dąży do swoich celów i jestem typowym, upartym baranem, któremu nie da się wpoić innych racji niż moje własne.

Od czterech, można powiedzieć idealnych lat jestem mężatką. Z Lucasem stworzyliśmy wbrew pozorom dobre małżeństwo, które z początku wydawało się być takim, o którym marzy każda nastolatka. Jednak po pewnym okresie czasu zaczęliśmy się mijać. Pochłonął nas wir pracy oraz złe samopoczucie, z powodu braku małej istotki, która dopełniałaby nas w parudziesięciu procentach więcej. Wyniki ostatnich badań okazały się być gorsze niż przypuszczaliśmy, a na ten moment posiadanie dziecka mogło pozostać marzeniem nie do spełnienia.

- Wychodzę! - krzyknął Lucas zza roku sypialni i uśmiechnął się czule. Po tych wszystkich latach nie znudziło mi się jedno - jego uśmiech. Zawsze był promieniujący i szczery, od momentu kiedy go poznałam.

- O której wrócisz? - zapytałam, podnosząc się ospale na materacu. Wolny dzień nigdy nie był dniem wolnym, w domu zawsze było coś do roboty.

- Późno, nie czekaj z obiadem. Michael prosił mnie, żebym zajął się papierkową robotą, a jestem pewien, że zajmie mi to o wiele więcej czasu.

Jak zwykle.

Szatyn wyszedł, zostawiając po sobie słodką woń perfum Caroliny Herrer'y. Ten zapach kupiłam mu na naszą ostatnią rocznicę ślubu. Nie mieliśmy w zwyczaju wychodzić na randki, ani spędzać ze sobą zbyt dużo czasu. Może tak bardzo byliśmy zapatrzeni na swoje cztery litery, żeby zauważyć pragnienia drugiej połówki. Opcja jest też taka, że po prostu nie mamy takiej potrzeby, żeby spędzać ze sobą swój wolny czas.

Relacja z moim mężem wydaje się dość specyficzna. Nigdy nie mieliśmy w zwyczaju okazywać sobie czułości czy jakichkolwiek pieszczot. Jesteśmy typami osób, które zdane są tylko na siebie. Ślub wyszedł z inicjatywy naszych rodziców, ze względu na rodzinne tradycje. Miłość wydawała mi się czymś nadzwyczajnym i jest to uczucie, które poczułam raz, ale nie do mężczyzny, z którym dano mi się pobrać. Przez te wszystkie lata miałam wrażenie, że to nie ja jestem odpowiednią kobietą, z którą stanął na ślubnym kobiercu, myślałam, że to ze mną jest coś nie tak. Może i tak właśnie było, ale teraz jestem zdania, że to zupełnie inny mężczyzna powinien składać mi przysięgę małżeńską. Ale w końcu nie powiem mu teraz: sorry, ale to nie ty powinieneś być pod łukiem ślubnym.

Na stole w kuchni stał kubek gorącej herbaty i jajecznica. Uśmiechnęłam się i poprawiłam niedbale koka na swojej głowie. Mężczyzna zawsze zostawiał mi śniadanie, kiedy wychodził na długo do pracy. Jedyny taktowny gest z jego strony w całej tej sytuacji.

Wykręciłam numer do Makaylii. Jest ona jedną z niewielu zaufanych ludzi w kręgu moich znajomych, a także jedną z niewielu, z którą uwielbiałam plotkować.

- Tak, słucham? - usłyszałam zaspany głos w słuchawce. Zaśmiałam się i upiłam łyk cytrynowej herbaty.

- Umówmy się na kawę po południu. Albo na pseudo włoską pizzę z frytkami! - krzyknęłam radośnie. Co jak co, ale jeść to ja uwielbiam.

- Layan, zamorduję cię kiedyś. Po prostu nie wierzę, że budzisz mnie, żeby powiedzieć coś, co jest oczywiste. Jakieś ploteczki na dziś?

- Takie, że Lucas znów zostaje po godzinach w pracy.

- Może ma kochankę, nie zastanawiałaś się nad tym?

- Dziewczyno, on jest zbyt nudny, żeby któraś go chciała. Wyobrażasz sobie być z facetem, który nie pójdzie z tobą na imprezę, bo z tego wyrósł?

- Wredna jesteś.

- Taka już jestem. Widzimy się o piętnastej w naszej ulubionej knajpce. - powiedziałam szybko i kliknęłam czerwoną słuchawkę.

Na co dzień jestem organizatorką wesel, przygotowuję sale, dbam o najmniejsze szczegóły. Ważny jest dla mnie każdy element, estetyka kolorów. Zazwyczaj klienci chwalą moją pracę, dostaję tysiąc pozytywnych opinii na swój temat. Zorganizowałam bardzo dużo imprez, dzięki którym moja osoba wciąż ma powodzenie w sprawach biznesowych. Firmę założyłam wraz z żoną mojego kuzyna - Andy'ego. Obawiałam się, że się nie dogadamy, rodzinne interesy przynoszą wiele sprzeczek, ale w odwet dostałam współpracowniczkę, która ma łeb do spraw organizacyjnych i papierkowych, i idzie się z nią dogadać w każdej sytuacji.





Już przez szybkę knajpki ujrzałam złotowłosą dziewczynę, siedzącą w rogu pomieszczenia. Jak zwykle przeglądała menu, udając, że nie interesuje ją co dzieje się wokół. Makayla jest osobą, którą stresują wydarzenia, w których musi uczestniczyć sama. Tak samo niezręczne jest dla niej siedzenie samemu w miejscu, gdzie każdy z kimś jest i wszędzie słychać śmiech i rozmowy.

Dziewczyna uniosła głowę zza kawałka papieru i szeroko się uśmiechnęła, jednocześnie odkładając kartkę.

- W końcu! Nawet nie wiesz ile stresu się najadłam przez twoje spóźnialstwo. - powiedziała, udając groźną i zdenerwowaną, po czym zaśmiała się po cichu.

- Jesteś aspołeczna, to nic takiego, że siedziałaś sama. - odpowiedziałam, a ta zmarszczyła brwi.

- Słuchaj, ciesz się, że nie musiałam jeść. Co nowego w świecie imprez?

- Moją pracę uważasz za imprezownię? - zaśmiałyśmy się. W tym samym czasie ujrzałyśmy kelnerkę, zmierzającą w naszym kierunku z notesem. - Dwa razy cappuccino karmelowe.

- Masz nowe zlecenie?

- Tak, w sobotę. O dziwo wesele odbędzie się w Collioure.

Imprezy odbywały się co tydzień, miałyśmy z nich taki dochód, że mogłyśmy nie pracować miesiącami. Jednak to była praca marzeń, w połączeniu z fotografią, którą również posiadamy w ofercie, a czasem nawet dołączamy w gratisie album, jako prezent dla nowożeńców.

Uważam, że jako młoda kobieta osiągnęłam już wiele, jeśli chodzi o biznes, ale wciąż nie mogłam uporać się z miłością. Nie potrafiłam udawać na dłuższą metę, że wszystko gra. Kompletnie nic nie szło po mojej myśli, jeśli chodzi o życie uczuciowe. Mam zaledwie 26 lat, bliżej mi do trzydziestki niż dwudziestki i chciałabym w końcu trafić na osobę, która zgra się ze mną jak dopasowane do siebie puzzle.

- Chcę się rozwieść. - odparłam, przerywając Mak jej niekończący się monolog.

- Słuchaj, Lay. Wiesz, że zawsze będę po twojej stronie, ale to nie musi się tak kończyć. - pociągnęła łyk kawy, a ja w zamyśleniu oparłam się na pufie z welurowym tyłem.

- Nie kocham go, między nami nigdy nie było szczerego uczucia. Wiele mu zawdzięczam, ale jeśli chcę być szczęśliwa to muszę być szczera przede wszystkim ze sobą. Przez lata łudziłam się, że jak pojawi się dziecko to wszystko się ułoży i będziemy kochającą się rodziną. Ale to nie to...

- W takim razie mogę się za niego zabrać? - uniosła brwi i poruszyła nimi. Obydwie zaczęłyśmy się śmiać i przez resztę godzin tonęłyśmy w dźwiękach muzyki Lany Del Rey i w cappuccino o smaku karmelu.

strawberry lipstick {horan}Where stories live. Discover now