Rozdział 1

115 12 2
                                    

Alexander Lightwood wpadł do swojego pokoju niczym burza. Miał dość.Dobrze ukazywało to trzaśnięcie przez niego drzwiami.

Był wściekły. Na rudą dziewczynę, która nagle wpadła do ich życia i nie wystarczająco, że je skomlikowała to jeszcze zakradła uwagę jego przybranego brata. To było nie fer. Czuł to całym sobą. Miał żal, że nie miał u niego żadnych szans na bliższą relację, a ona... wystarczyło, że na nią spojrzał. Wystarczyło jej spojrzenie, a on sam zszedł na dalszy tor.

Byli parabatai. Jego drogi Jace był mu bliższy niż ktokolwiek.

Niestety musiał to w sobie tłumić przez co miał jeszcze większy żal też do siebie.

Usłyszał jak ktoś gwałtownie wchodzi na co przymknął oczy stojąc tyłem do wyjścia.

– Co to miało być do cholery Alec? – głos należał nie do kogo innego jak pana J.

– Jace nie będę udawał, że ją lubię – powiedział z wyuczonym chłodem, mimo tego, że w środku wręcz było tornado.

– Bądź miły! Nie musisz się z nią przecież przyjaźnić! – na słowa brata odwrócił się powoli i spojrzał.

– Miły? – patrzył na Jace czując się totalnie nie zrozumiany. Dlaczego nie widział tego co czuje względem niego? Dlaczego?

– Tak Alec. Jest taka ciekawa definicja opisująca co to jest – powiedział to już łagodniej. Mimo to Lightwood spuścił wzrok.

– Okej – poddał się. Jace nigdy nie spojrzy na niego tak jak on na niego. Ta świadomość sprawiła, że nie słyszał dalszych słów blondyna.

Poczuł dotyk na ramieniu i dopiero to go przywołało do żywych.

– Ej co się dzieje? Jeśli chodzi o mój ton... Wybacz. Mogłem to powiedzieć inaczej. Byłem wściekły. Jesteśmy parabatai – wyciągnął dłoń do łucznika – nie kłóćmy się już. Nie lubię tego między nami.

Alec nie mógł nie przyjąć gestu. Mimo tego wszystkiego nie potrafił go odepchnąć.

Blondyn znów uśmiechnął się ciepło i poklepał jego ramię.

– Pamiętaj. Miły. Słownik. Definicja – Alec na jego słowa pokręcił głową z lekkim uśmiechem i patrzył jak wychodzi.

W pomieszczeniu nastała cisza.

Poszedł do łazienki biorąc szybki zimny prysznic. Chciał zmyć z siebie pot po tej cudownej akcji.

Westchnął cicho czując się fizycznie lepiej.

Marzył teraz by wyżyć się ćwicząc, ale gdy pomyslał o rudym, jego prywatnym żeńskim intruzie, którego zapewne po drodze spotka... stracił na to chęć.

Zajął się papierami, które sprawiały, że jego nastrój chyba jeszcze bardziej się pogorszył.

Przymknął oczy i po prostu wstał i ubrał się do wyjścia. Musiał się przejść. Potrzebował ruszyć przed siebie nie oglądając się za nikim.

Jak planował tak zrobił. Nie zwracając zbędnej uwagi. Umknął na szczęście siostrze, która za pewne chciała pogadać o jego wybuchu względem Clary.

Nie żałował. Ani trochę. Jednak wiedział, że nie może sobie pozwolić na to by taka sytuacja się powtórzyła.

Nie miał po prostu sił na kolejną kłótnie z bratem.

Wyjście z instytutu wiązało się z dreszczami na całym ciele. Zimne powietrze, chłód nocy... nie bał się ciemności, chodź nie ukrywał, że wolał dzień.

Wiatr smugał jego czarną czuprynę. A niebieskie, piękne oczy rozglądały się na mijane przez niego miejsca w tym dużym mieście.

W głowie znów zobaczył Jace. Jego uśmiech. Jego miłość. Miłość, która była braterska. Tylko.

Rodzice pewnie by znienawidzili. Przecież to brat. Nie rodzony... ale wychowanie się razem...

Zacisnął mocno zęby i zacisnął dłonie w pięści. Pragnął przestać czuć. Chciał być pusty niczym szklanka. Bo teraz jedyne co czuł to ból.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest w mroczniejszych częściach miasta. Miał przy sobie broń, gdyby wpadł ma jakoś demoniczną ,, imprezę''.

To, że spotkałby kogoś do zabicia było mało prawdopodobne.

Nie. Jednak się mylił.

Usłyszał odgłosy walki. Nie były one zwyczajne więc ruszył jak tylko szybko mógł. W zaułku w które trafił zobaczył trzech demonów. I ich ofiarę. Zapewne było ich wcześniej więcej. To był czarownik. Mówiły o tym oczy... Te kocie oczy, które zaparły mu dech w piersiach. Szybko musiał się obudzić.

Wyciągnął strzałe i zabił jednego z demonów zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych.

– Witam. I żegnam – powiedział biorąc drugą strzałe. Zabił kolejnego a ostatni padł nie za jego sprawą.

Czarownik oddychał szybko, ale widać było że był zmęczony.

– Nie spodziewałbym się że zostanę uratowany dziś przez łowce – jego głos był miły dla uszu – przystojnego łowce – powiedział to z nieodgadnionym uśmiechem.

,,Czy on nazwał mnie przystojnym?''

Poczuł ciepło na policzkach i totalne zaskoczenie.

– Życie...jest pełne niespodzianek? –łowca powiedział totalnie zbity z tropu. Był taki... magiczny? Zdał sobie też sprawę, że on jest jego przeciwieństwem . Był tylko facetem, który musi stawiać obowiązki nad samym sobą – Muszę wracać. Dasz radę? Nie jesteś ranny? –chciał upewnić się, że wszystko z nim okej. Był czarownikiem, ale czasem nawet oni potrzebują pomocy.

– Och życie. Większą niespodzianką jesteś ty sam – podszedł trochę do przodu – Jestem cały. Miałem dobrego wybawiciela – teatralnie pomachał dłońmi na co Alec nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Okej. Ja... Lecę... – czuł się głupio jąkając się. Ta sytuacja była nowa.

– Mogę poznać twoje imię? – zapytał szybko z szerszym uśmiechem – Zanim uciekniesz ratować dalej świat? – uniósł lekko brwi.

– Alec... – tym razem jego uśmiech był ciepły. Mężczyzna sprawił, że te parę słów dało mu poczucie jakieś wartości. Jego zainteresowanie sprawiło że czarnowłosy czuł się jakby latał.

– Magnus – zamruczał kociooki – Alexander – łowca poczuł dreszcz i dopiero po chwili zorientował się, że milczy i patrzy się na niego jak zaczarowany. Jego imię w jego ustach było prawdziwym zaklęciem.

– Do... Do zobaczenia – zająkał się ostatni raz i zniknął w mroku nocy odprowadzony zachwyconym wzrokiem mężczyzny, któremu pomógł

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Miłej nocy i dnia kochani ❤️

Sens Istnienia || Malec Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz