To dziś!
Wstałam równo o siódmej. Dziś miało być chłodno więc ubrałam się w ciemno-szare spodnie dresowe i do tego założyłam czarną bluzkę z wystającym brzuchem, z napisem New York. Bardzo mi się spodobał ten ficik, dlatego postanowiłam go założyć na dzisiejszą podróż.
Moja torba z wszystkimi rzeczami na wyjazd była strasznie ciężka, moja mama ledwo co ją zapakowała do samochodu. Chciałam do niej podbiec, żeby jej pomóc, ale było już za późno, bo już sobie poradziła sama.
Jak wychodziłam z mamą z domu prawie zapomniałam jedzenia na drogę, kanapka z szynką, batonik i woda. Wsiadając do samochodu myślałam, że może uda mi się poznać fajne, nowe osoby. Przejechałyśmy obok mojej ulubionej cukierni, poprosiłam mamę żeby się zatrzymała i wzięła chociaż jednego pączka, bo przez długi czas mnie nie będzie a nie chciałabym zapomnieć tego smaku, na tak długo; Zgodziła się i sama też wzięła sobie jakieś czekoladowe ciastko z nadzieniem, wyglądało tak pysznie, że musiałam poprosić o kawałek. Tak jak wyglądało, tak też smakowało. Powoli przyzwyczajałam się do jej choroby, ale i tak mnie stresowała.
Jak dojechałyśmy już na miejsce zobaczyłam tam moją przyjaciółkę Stacey. Od zawsze miała powodzenie bo była najładniejszą dziewczyną w szkole. Zazdrościłam jej tego ale wierzyłam, że kiedyś i ja też mogę być jak ona.
- O hej, wreszcie - zaśmiała się, a my zaczęłyśmy się przytulać.
- Pamiętaj, że jak na tym obozie ktoś Ci się spodoba masz mi od razu mówić, bez względu na cokolwiek.
- No ale, że na powitanie mi o tym przypominasz?- *zaśmiałam się pierwszy raz od tamtej chwili*. -ale dobrze "mamo" ha ha. - W tamtym momencie mi się przypomniała mama i prawie mi poleciały łzy z oczu, ale nie chciałam pokazywać Stacy, że coś mnie gnębi. Starałam się to przed nią ukryć.
- Oj tam przestań, ja tylko się o Ciebie troszczę.
- Ah no wiem, tylko się z tobą przedrzeźniam.
- O zobacz już wszyscy wchodzą do autobusu, chodź.
- Zaczekaj tylko się pożegnam z mamą. Możesz nam zająć miejsce.
- Dobra.
Pożegnania są trudne ale to nie wieczność, ani nasze ostatnie spotkanie (przynajmniej mam taką nadzieję )więc może przeżyje jakoś bez niej. Miałam nadzieje, że sobie poradzi jakoś beze mnie. Powiedziałam jej żeby na bieżąco mnie informowała o jej stanie. Naprawdę nie chciałam jej tak zostawiać, więc poinformowałam naszą sąsiadkę Marry żeby przypilnowała mojej mamy przez czas, w którym mnie nie będzie bo się martwię jej samej zostawiać, nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Nie miałam w pobliżu innej w miarę zaufanej osoby, która mgła jej przypilnować, więc musiałam zawracać głowę Pani Marry.
Wsiadając do autobusu ciągle miałam wzrok skupiony na niej, dopóki mi nie zniknęła z oczu. Jedyne o czym wtedy myślałam to choroba i ona. Nie wierzyłam nigdy w Boga ale w głowie się zaczęłam do niego modlić, żeby nic jej się nie stało i by wyzdrowiała, mimo że i tak wiedziała, iż jest to niemożliwe. Przez całą drogę gdy rozmawiałam z Stacey próbowałam się powstrzymać od płaczu. Jak zatrzymaliśmy się na postoju, odeszłam na bok i napisałam do mamy, jak się czuje, to samo pytanie, również dotyczące mamy, zadałam sąsiadce, aby upewnić się czy aby na pewno moja mama nie kłamie. Podczas gdy czekałam na odpowiedz od Staruszki i mamy, stwierdziłam, że sprawdzę na Internecie, jak powstrzymywać się od płaczu. Weszłam w pierwszy link i przeczytałam " Aby nie płakać w nieodpowiednich chwilach, wystarczy liczyć sobie w głowie do np.10, ugryźć się delikatnie w wargę lub szybko pomyśleć o czymś, co cię uszczęśliwia." Zapisałam sobie te informacje w notatniku żeby nie zapomnieć. Przez następne godziny podróży metoda z Internetu się sprawdzała.
Gdy byliśmy na miejscu i wysiadaliśmy już z autokaru opiekunowie zaczęli nam rozdawać klucze do pokoi. Ja miałam pokój z Stacey i dwiema innymi dziewczynami, Zoe i Klaudią, a obok nas byli chłopcy, znałam tam tylko Marka, Kubę i Adama. Rozpakowałyśmy się od razu, moja szafa była naprzeciwko szafy Klaudii i wejścia, a obok niej stało moje białe, starannie pościelone łóżko. Tak długo nam zajęło rozpakowywanie się, że nagle zrobił się wieczór, no a z wieczorem nadchodziło też ognisko. Wszyscy usiedli w kole i piekli kiełbaski, każdy dostał po jednej, ja swoją oczywiście spaliłam, no ale i tak mi smakowała, bo jednak sama je zrobiłam. Wszyscy śpiewali piosenki i tańczyli, naprawdę mi się tu podobało, i to już pierwszego dnia. Z czasem zaczęłam mniej się przejmować mamą, ale i tak się modliłam i wypisywałam od obydwu kobiet.
Dzisiejszymi planami były zadania w grupach, mieliśmy chodzić po lesie i szukać wskazówek, które pomogłyby nam odnaleźć przeciwne drużyny. Nasza grupa była kolorem zielonym. Pozostałe kolory to żółci, czerwoni i niebiescy. W naszej drużynie znajdował się nasz pokój i pokój chłopaków obok. Podobał mi się ten squad bo każdy się tam dobrze ze sobą dogadywał. Nasza drużyna dostała najwięcej punktów, ponieważ współpracowaliśmy wspólnie, w porównaniu do innych. Reszta natomiast krzyczała i wyzywała się. Punkty za różne zajęcia czy zadania były pod koniec kolonii liczone i dostawało się za to nagrody. Nie zależało nam konkretnie na nagrodach, robiliśmy to bo dobrze nam to wychodziło.
CZYTASZ
Zakochane w sobie
Teen FictionMłoda dziwczyna dowiaduje się o tajemnicy, którą skrywała przed nią jej matka, co odmienia jej dzieciństwo, jak i całe życie. Doświadcza ona zakochania w pewnej osobie, co powoduje przykry skutek związany z jej matką. Dziewczyna od tamtego momentu z...