...cię zobaczę

168 18 6
                                    

Istnieją takie momenty w życiu, o których człowiek nie myśli na co dzień. Zwykle z radością staramy się przeżyć kolejny dzień.
Uwielbiam pozytywnych ludzi. Zawsze wnoszą coś ciekawego do życia drugiej osoby. Zawsze powiedzą coś interesującego, zaskoczą nowopoznaną ciekawostką ze świata. Sprawiają, że kolory w życiu, nabierają nieco więcej barw. Przecież nic nie jest czarno-białe. Okazuje się jednak, że nie każdy spogląda przez różowe okulary. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że nikt tak nie robi. To tylko durne powiedzonko. Ja miałem takowe okulary na nosie. I nie chciałem ich nigdy zdejmować. Mimo to spadły same, stłukły się i już ich nie podniosłem. Nie było czego zbierać. Za to ujrzałem prawdę o świecie. Kolory straciły nasycenie, a do mnie dotarło, że czarny, biały oraz szary mają więcej odmian, niż z początku sądziłem...

Optymiści zawsze siedzą gdzieś obok, podnosząc innych na duchu. Obserwując takie osoby, byłem dumny z posiadania ich w swoim otoczeniu. Nikt nie wysłuchał cię tak jak oni. Nikt nie doradził tak świetnie jak oni. Każdy z nich jest pomocny, miły, uprzejmy. To wspaniałe cechy. Zawsze zazdrościłem tym ludziom, bo sami nie mieli problemów, a jednak potrafili rozwiązać każdy, który napatoczył im się pod nogi. Pomagali wszystkim, nawet mnie, bo ja, cóż, optymistą nie jestem. Prędzej kimś pomiędzy.
Tylko wiecie co...
Okazuje się, że ludzie tacy jak oni cierpią najbardziej. Noszą wiele, na prawdę wiele, masek. Kryją prawdziwe uczucia i emocje głęboko w sobie. Więc czemu starają się dla innych tak mocno? Zacząłem się nad tym zastanawiać dopiero po wszystkim. I chyba zrozumiałem.
Znając cierpienie, nie chcesz, aby inni przeżywali oraz czuli to co ty. Ostatecznie zacząłem współczuć optymistom, bo są nimi tylko z nazwy. Bo świetnie się ukrywają.
Pragnę pomóc pozostałym. Tylko tyle teraz mogę.

* * *

To był ciepły, jesienny dzień. Słońce przedzierało się przez chmury, dzielnie ogrzewając ludzkie twarze. Kroczyłem właśnie wydeptaną ścieżką przez park, obserwując kolorowe liście. Były takie piękne. Mieniące się szczerym złotem, jarzębinową czerwienią, kasztanowym brązem bądź ostatnią w tym sezonie, świeżą zielenią. Barwy intensywnie się ze sobą mieszały, tworząc wspaniały pejzaż. Pod nogami układały szeleszczący dywan, w którym kochały bawić się dzieci oraz psy. Uśmiech wpłynął na moje usta, widząc roześmianą dziewczynkę, podrzucającą liście. Zawirowały wokół niej, opadając delikatnie na ziemię. Nagle podbiegł do mnie mały chłopiec. Miał niewiele więcej niż pięć lat. Cudowne, duże, rubinowe oczka oraz blond włoski, roztrzepane na wszystkie strony świata. Wyglądał niczym mniejsza kopia mojego najlepszego przyjaciela, Kacchana. W dłoni trzymał liść. Był złoto-żółty z lekkim odcieniem zieleni.

— Kazał mi to tobie dać, miłorząb na znak waszej wspólnej przeszłości. — Wręczył mi liść i pobiegł przed siebie. Z niezrozumiałym dla mnie przekazem, odszedł. Po chwili zastygnięcia w bezruchu, obróciłem się wokół, lecz nie znalazłem dziecka. Tak jakby zniknął. Dosłownie, rozpłynął się w powietrzu.

Na prawdę chciałbym zrozumieć co się właśnie wydarzyło, ale nie byłem w stanie. Włożyłem liść za ucho, pomiędzy kosmyki włosów i ruszyłem dalej. Poprawiłem wygodniej plecak na ramieniu, nie zwracając już uwagi na naturę. Zauważyłem bowiem, że nie mam czasu i mogę spóźnić się na lekcje.
Przyśpieszyłem, a słońce wciąż mocno przygrzewało.

* * *

Wiecie...są rzeczy, których się nie spodziewamy. Szczególnie nie po niektórych.
On nie należał do słabych. Ba! Zawsze temu zaprzeczał i z dumą nosił na ustach zdanie, że zostanie bohaterem numer jeden.
Tylko w takim razie...co poszło nie tak? W którym momencie swojego życia skręcił w drugą stronę? I dlaczego nic, do cholery, nie zauważyłem!?
Różowe okulary spadły, roztrzaskując idealny obraz, przesyconego barwami świata. Nie ma niczego idealnego.

Przecisnąłem się przez tłum, szarych ludzi. Każdy wyglądał inaczej. Mimo, że byli tego samego koloru, różnili się odcieniami. Jeszcze do czasu sądziłem, iż to niemożliwe.
A jednak...przytłaczające kolory również posiadają swoje odcienie.

W całym tym mirażu czarno-szaro-białych barw, jeden kolor wyraźnie się wyróżniał.

Intensywna czerwień.

Łokciami odrzucałem na boki kolejnych gapiów, którzy nic nie robili. Stali w szoku. Zapewne sam też bym tak zrobił, ale adrenalina w moich żyłach posuwała mnie do przodu. Wyszedłem na pustą przestrzeń, widząc go.
Skąpanego we krwi, z lekkim uśmiechem na ustach. Złote włoski, splamione szkarłatem, tak samo ubrania i skóra. Wszystko należało do czerwieni. Ona owinęła go sobie w całości. Nawet mnie.
Dopadłem jego ciała. Kolanami wpadłem w śmiercionośną kałużę, a trzęsącymi dłońmi, podniosłem przyjaciela. Czułem jak serce wali mi z szoku. W oczach zbierają łzy, które jednak nie są w stanie spłynąć.

Po chwili słyszę czyjś wrzask. Przecina dotychczasowy spokój i ciszę. Przebija ludzkie serca, rozbija różowe okulary, które nigdy nie istniały. Były tylko maską, chroniącą przed niewygodną rzeczywistością.

To mój własny krzyk. Zdzieram sobie gardło, gdy dociera do mnie, że trzymam martwe ciało.


*Miłorząb japoński:

*Miłorząb japoński:

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Jeszcze Kiedyś... //Suiside Bakugo// [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz